Turystom wypoczywającym w Sydney na Bondi Beach, jednej z najpopularniejszej z australijskich plaż, krew zastygła w żyłach na wieść o pojawieniu się w okolicy dorosłego, mierzącego blisko 3 metry żarłacza białego. Na szczęście nikomu nic się nie stało - drapieżnik sam stał się ofiarą, zaplątując w przybrzeżne sieci.
Na szczęście dla wszystkich, którzy w środę 19 listopada spędzali czas na Bondi Beach, mierzący 2,5 m żarłacz biały zaplątał się w rozciągnięte wzdłuż wybrzeża sieci, rozstawione w ramach programu New South Wales Shark Meshing Program.
Drapieżnik w sieci
Rekiny mają specyficzną fizjonomię, która wymaga od ryb nieustannego bycia w ruchu - inaczej duszą się, nie mogąc pozyskać z wody tlenu. Martwego osobnika znaleźli pracownicy Straży Przybrzeżnej podczas rutynowego patrolu.
W chwili gdy żarłacz został znaleziony, w wodzie i na plaży znajdowało się wiele osób. Wiadomo o przynajmniej 50 surferach, którzy ujarzmiali wówczas fale.
Tłumy na fali
- Dla mnie jako turystki informacja o rekinie u brzegu jest naprawdę przerażająca - komentowała młoda dziewczyna, opalająca się z przyjaciółmi na Bondi Beach.
- Sądzę, że ludzie kąpiący się w tych wodach muszą być świadomi ryzyka, jakim jest napotkanie takiego stworzenia. To naturalne środowisko tych zwierząt, żyją tu - podkreśliła w rozmowie z reporterem kobieta przebywająca na plaży.
Najgroźniejszy z groźnych
Żarłacze białe, zwane "ludojadami" to najniebezpieczniejszych z gatunków rekina. Niektóre dorosłe osobniki osiągają około 6, a nawet ponad 7 metrów długości i wyczuwają jedną kroplę krwi w 115 litrach słonej wody. Zwykle spotkanie z którymś z nimi kończy się w najlepszym wypadku poważnymi obrażeniami, a w najgorszym śmiercią.
Pływający z prędkością około 40 km/h rekin atakuje znienacka, uderzając i wgryzając się w ciało ofiary. Zgon ofiary "ludojada" następuje zwykle w wyniku albo szybkiego wykrwawienia się, albo poniesionych obrażeń.
Autor: mb/mk / Źródło: Reuters TV