85 ofiar śmiertelnych, ponad 62 tysiące hektarów spalonych terenów - to najnowszy bilans strat po listopadowych pożarach w Kalifornii. Kolejne opublikowane zdjęcia "przed" i "po" pokazują skalę tragedii na przykładzie miasta Paradise. Miejsce, które kiedyś nazwano "rajem", zostało niemal doszczętnie zniszczone.
Pożary, które od 8 listopada pustoszyły Kalifornię - najpotężniejszy z nich nazwany został Camp Fire - oceniono jako najbardziej śmiercionośne i niszczycielskie w historii tego regionu Stanów Zjednoczonych.
Według najnowszego, sporządzonego w ubiegłym tygodniu bilansu, 85 osób zginęło. Wcześniej informowano o 88 osobach, jednak - jak wyjaśnił Kory Honea, szeryf hrabstwa Butte - liczbę tę skorygowano dzięki testom DNA. Szeryf przekazał, że zidentyfikowano dotychczas ciała 43 zabitych.
Zmniejszył się również bilans zaginionych. Jeszcze niedawno informowano, że nieznany jest los ponad 1200 osób, obecnie poszukuje się jedenastu.
Długa walka
Żywioł zrujnował 18804 budynki i ogarnął obszar o powierzchni ponad 62 tysięcy hektarów. Dopiero po kilkunastu dniach, w niedzielę 25 listopada, władze stanowe poinformowały, że ogień został w 100 procentach opanowany.
Niemal doszczętnie spłonęło miasto Paradise (po polsku "raj"), położone 280 kilometrów na północny wschód od San Francisco. Było to popularne miejsce osiedlania się emerytów, którzy stanowili jedną czwartą mieszkańców.
Kolejną serię zrobionych z lotu ptaka poruszających zdjęć zniszczeń pokazało biuro szeryfa. Ich zestawienie ze zdjęciami satelitarnymi z Google Maps uzmysławia skalę tragedii.
Autor: kw//rzw / Źródło: Reuters, sfgate.com, tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: Butte County Sheriff's Office/Google Maps