Przeżyłem dzięki wierze w Boga - deklaruje meksykański rozbitek, który samotnie przetrwał ponad rok na morzu, żywiąc się tylko rybami i ptakami oraz pijąc krew żółwi. Historia Jose Salvadora Alvarengi może się okazać rekordowym przypadkiem morskiego surwiwalu. Jednak niektórzy eksperci w tej dziedzinie wątpią w jego opowieść.
- Nie chciałem umierać z głodu lub pragnienia... Bałem się... Ale postanowiłem, że nie umrę. Myślałem, że jakoś z tego wyjdę. Mówiłem sobie: musisz być silny - opowiadał Jose Salvador Alvarenga. - Dwa razy - tak. Dwa razy myślałem, żeby z sobą skończyć - przyznał. - Chwytałem wtedy nóż. Gdy kończyło się jedzenie i woda. Ale przeżyłem dzięki wierze w Boga - podkreślił.
O bożej opiece mówią też jego bliscy, którzy po 13 miesiącach bez żadnej wiadomości o losie Jose Salvadora dowiedzieli się, że mężczyzna żyje i został odnaleziony niemal 10 tys. km od domu. - To wola boska, że mój syn nie zginął. To wola boska, że on żyje i że pewnego dnia znowu go zobaczymy - mówił ojciec rozbitka Ricardo Alvarenga.
"Jest w dobrej formie. Jest twardy"
Niezwykłą historię podchwyciły media na całym świecie, bo ponad rok samotnego dryfowania po oceanie robi wrażenie. Pojawiają się jednak także wątpliwości co do opisywanego przez Alvarenge przebiegu zdarzeń. Niektórzy uważają, że po takich przejściach mężczyzna jest w zaskakująco, być może nawet zbyt dobrym stanie.
- Skarży się na bóle stawów. Chciałby się też ostrzyc. Ale jest w dobrej formie. Jest twardy. Nie jestem lekarzem, ale wydaje mi się, że jest w dużo lepszej kondycji niż można się tego było spodziewać - relacjonował ambasador USA na Wyspach Marshalla Tom Armbruster.
Słaba odporność, odwodnienie
Ci, którzy mieli do czynienia z Alvarengą tuż po jego odnalezieniu, opisywali, że miał on kłopoty z chodzeniem, a jego nogi są bardzo wychudzone. Wątpiący w jego historię zwracali uwagę, że ze względu na mocno zubożoną przez długi czas dietę mężczyzna powinien być wychudzony, a tymczasem można powiedzieć, że jest wręcz zaokrąglony na twarzy. Specjaliści wyjaśniają, że to opuchnięcie spowodowane zaburzoną pracą wątroby.
Lekarze z Wysp Marshalla, którzy badali Alvarengę, poinformowali, że układ odpornościowy rozbitka jest bardzo słaby i że wykazuje on objawy charakterystyczne dla osoby ciężko odwodnionej, która żyła na diecie ograniczonej tylko do mięsa. Jego stan zdrowia jednak się poprawia, co pozwoliło we wtorek wypisać go ze szpitala.
Zniosło go 10 tys. km od domu
Tak dobra kondycja rozbitka podsyca wątpliwości co do jego opowieści. 37-latek twierdzi, że pod koniec grudnia 2012 roku z towarzyszącym mu chłopakiem w wieku 15-18 lat wypłynął z Meksyku na połów rekinów. To miała być jednodniowa wyprawa, ale łódź została zniesiona z kursu przez północne wiatry.
W czwartek 30 stycznia zarośnięty, brodaty Alvarenga w szczątkowej odzieży i mocno zniszczonej łodzi został przypadkowo znaleziony na Wyspach Marshalla. Powiedział, że jego towarzysz zmarł, a on sam przeżył dzięki piciu krwi żółwi, a czasem moczu oraz jedzeniu chwytanych gołymi rękoma ryb i ptaków.
Według eksperta taka niezamierzona podróż od meksykańskiego wybrzeża do odległego o niemal 10 tys. km atolu jest prawdopodobna. - Na wykresach widać, że prądy zniosią cię z Meksyku do Wysp Marshalla. Czas też się zgadza: musiał tylko pokonywać pół mili na godzinę, co jest możliwe przy wietrze z tyłu - wyjaśniał naukowiec.
Krew żółwi i mocz nie wystarczyłyby?
Profesor Jeya Henry, specjalista w dziedzinie żywienia z Oxford Brookes University potwierdza z kolei, że spożywanie surowe mięso ryb i ptaków może wystarczyć do uniknięcia śmierci głodowej. - Ludzkie ciało jest dobrze przystosowana do przetrwania długich okresów ograniczonego przyjmowania pokarmu - wyjaśniła.
Jednak James Mandeville, były wojskowy i ekspert w dziedzinie przetrwania na morzu, zwrócił uwagę brak pewnych charakterystycznych urazów u Alvarengi. - Jeśli używał rąk do połowu ryb, powinny być pokryte ranami od słonej wody i bakterii z morza. Jego wzrok również uległby pogorszeniu z powodu światła słonecznego odbijającego się w wodzie - stwierdził.
Jednak największe jego wątpliwości budzi kwestia ilości wody zachowanej na łodzi Alvarengi, która miała mu umożliwić przetrwanie nawet podczas bezdeszczowych miesięcy. - Nie można przetrwać, przez długi czas pijąc mocz i żółwią krew - to wykończyłoby nerki i wątrobę. A przy temperaturach panujących na Pacyfiku, potrzeba 2-3 l wody dziennie, żeby przeżyć. Potrzebowałby bardzo dużego zbiornika wody - tłumaczył Mandeville.
Może pobić rekord surwiwalu
Na korzyść opowieści Alvarengi świadczą historie innych rozbitków. Podobna sytuacja przytrafiła się trzem meksykańskim rybakom w 2006 roku. W 2012 roku 105 dni spędził samotnie w łodzi na oceanie Toakai Teitoi z wysp Kiribati. Jego również morze zniosło na Wyspy Marshalla. Dotychczasowy rekord samotnego dryfu po oceanie pochodzi z czasów wojny. W 1942 roku 25-latek Poon Lim uratował się na tratwie ze statku zatopionego w rejonie Kapsztadu przez niemiecką łódź podwodną. Po 133 dniach spędzonych na Atlantyku dotarł do ujścia Amazonki.
Jeśli historia Alvarengi jest prawdziwa, to właśnie on zostałby nowym rekordzistą, bo spędził samotnie na morzu o 259 dni więcej niż Lim. Według dr. Simona Boxall, oceanografa z University of Southampton, wykresy pływów morskich świadczą na korzyść rozbitka.
Prawdy o meksykańskim rozbitku nie zamierzają dociekać władze Wysp Marshalla. - Poddaliśmy się w próbach ustalenia prawdy o tym, jak długo on dryfował - powiedziała ich przedstawicielka Anjanette Kattil. - Czas potwierdzi tę historię. Teraz koncentrujemy się na jego stanie zdrowia, sprawdzeniu, czy nic mu nie jest, i na jego repatriacji - dodała.
Autor: js/rp / Źródło: CNN, bbc.co.uk, independent.co.uk
Źródło zdjęcia głównego: [2014]Cable News Network Inc. All rights reserved