Nie żyją dwaj chłopcy w wieku 7 i 11 lat, którzy we wtorek wpadli do zbiornika Regaliczka. Mimo starań i wysiłków lekarzy, "ich serca nie podjęły pracy", poinformowała rzeczniczka szpitala, do którego trafili. Rodzina została objęta opieką szpitalnego psychologa.
"Mimo starań i wysiłków lekarzy, chłopców nie udało się uratować. Ich serca nie podjęły pracy. Rodzina jest objęta opieką szpitalnego psychologa", we wtorek przed północą poinformowała media rzeczniczka prasowa Samodzielnego Publicznego Szpitala Klinicznego w Szczecinie, Bogna Bartkiewicz.
Jak informowano wcześniej, chłopcy trafili do szpitala w ciężkim stanie, zagrażającym życiu. Zostali wyciągnięci z wody przez strażaków ze Szczecina.
Chłopcy wyciągnięci z wody
Dwóch chłopców wpadło do zbiornika wodnego Regaliczka przy ul. Kotwicznej w Szczecinie tuż po godz. 13. Straż pożarną poinformował mężczyzna, który widział, jak jeden z chłopców wpada do wody.
- Świadkowie tego zdarzenia próbowali ratować dzieci, ale temperatura wody im to uniemożliwiła. Szybko wezwali pomoc - informował kom. Przemysław Kimon ze szczecińskiej policji.
Na miejsce wysłano specjalistyczne grupy, w tym płetwonurków. Około godz. 13.40 udało się wyciągnąć 11-latka. Ratownicy reanimowali go 30 minut, po czym - jak informowano - udało się przywrócić akcję serca. W czasie, gdy trwała reanimacja wyłowiono spod lodu drugiego chłopca - 7-latka. Również jemu udało się wówczas przywrócić czynności życiowe.
- 11-latek jest w stanie bezpośredniego zagrożenia życia. Chłopak jest podłączony do aparatury podtrzymującej życie. Kluczowe będą najbliższe godziny - mówiła Joanna Woźnicka, rzeczniczka szpitala w Szczecinie.
Bardzo ciężki był też stan młodszego chłopca.
"Widziałem główkę nad wodą"
Jak informuje policja chłopcy byli kuzynami, przebywali pod opieją babci. 11- i 7-latek mieli razem iść na plac zabaw. Weszli na lód, bo wpadła im tam piłka.
Policjanci dotarli do opiekunów chłopców. Teraz będą ustalać, jak doszło do zdarzenia.
- Zauważyłem, że coś jest nad wodą, a to była jego główka. Ten pierwszy mógł być pod wodą nawet pół godziny - twierdził jeden z mieszkańców.
Pod lupą prokuratury
Szczecińska prokuratura wszczęła postępowanie przygotowawcze w tej sprawie. - Celem śledztwa jest ustalenie przede wszystkim szczegółowych okoliczności tego zdarzenia oraz kwestia ewentualnej odpowiedzialności osób, które sprawowały opiekę nad dziećmi. Teraz wykonujemy czynności, przesłuchanie członków rodziny zmarłych dzieci jest niemożliwe ze względu na stan ich zdrowia - mówi prokurator Małgorzata Wojciechowicz.
Kluczowe będą zeznania babci chłopców. Kobieta jest w szpitalu.
Uwaga na cienki lód
Od kilku dni służby ostrzegają przed wchodzeniem na zamarznięte jeziora czy rzeki.
- Osoba, która decyduje się wejść na lód, powinna być ubrana w kapok i mieć przy sobie szydełka ratownicze. To niezbędne minimum. Trzeba też sobie zdawać sprawę z nośności lodu, która przy temperaturze dodatniej cały czas się zmienia. Nie jesteśmy w stanie dokładnie ocenić, czy lód wytrzyma, czy nie - mówi kpt. Radosław Ptasiński z Państwowej Straży Pożarnej w Gdańsku.
Jeśli już ktoś znajdzie się pod wodą, to ratownicy mają zaledwie cztery minuty, by go uratować. Każda kolejna minuta zmniejsza szanse, chociaż wiele zależy też od indywidualnych możliwości danego organizmu. Strażacy przypominają, że osobie, która wpadła do wody można próbować pomóc, ale trzeba też dbać o własne bezpieczeństwo.
- Można podać gałąź albo jakiś przedmiot. Po lodzie trzeba się poruszać w pozycji poziomej, tak by nacisk na lód nie był zbyt duży. Pamiętajmy też, że krawędź przerębla jest bardzo słaba - dodaje kpt. Ptasiński.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa,mm/gp, adso / Źródło: TVN24/PAP