600-kilogramowy koń ugrzązł w torfie w okolicach Kościerzyny (woj. pomorskie). Po kilkugodzinnej akcji uratowali go strażacy. Ci coraz częściej wzywani są do pomocy bezbronnym zwierzętom. Zgodnie mówią, że podczas takich akcji liczą się spryt i pomysłowość.
W minioną sobotę strażacy z Kościerzyny stanęli przed nie lada wyzwaniem. Okazało się, że na polanie w okolicach Nowego Klincza (woj. pomorskie) koń utknął w torfowisku - ledwie wystawała mu głowa. Na ratunek zwierzęciu ruszyło 10 strażaków, ale konieczna była pomoc kolejnych dwóch zastępów.
20 strażaków ratowało zwierze
- Nie mogliśmy go wyciągać samochodem, bo nie było jak podjechać bliżej do torfowiska. W końcu użyliśmy drabin nasadkowych, żeby się nie zanurzyć w tym bagnie. Potem podłożyliśmy węże pożarnicze pod korpus konia - opowiada o akcji Radosław Zwara z kościerskiej straży pożarnej.
Akcję utrudniało samo zwierzę. Koń próbował się wyswobodzić. Najpierw strażacy chcieli go delikatnie wciągnąć na polanę, ale to nie przynosiło skutku. W końcu udało się wyciągnąć zwierzę jednym szarpnięciem. - Koń był cały i zdrowy, ale bardzo wyziębiony, dlatego tak ważny był czas - wspomina Zwara.
Ratują wszystkie zwierzęta
Dla kościerskich strażaków ratowanie konia było jedną z trudniejszych akcji. Zazwyczaj, jak sami przyznają, ludzie wzywają ich do kotów, które przez kilka dni nie chcą zejść z drzewa.
Z jakimi przypadkami jeszcze się zmagają?
- Takie duże interwencje jak ta z koniem raczej rzadko się zdarzają. Pamiętam, że kiedyś ratowałem sowę, która zaplątała się w drut i siedziała na drzewie. Nie mogła latać, ale nie pozwalała się też dotknąć. Dziobała i drapała, więc zawinęliśmy ją w odzież, wyciągnęliśmy drut i wypuściliśmy - opowiada strażak.
Dziki, ptaki to standard
Kiedy pytamy rzecznika pomorskiej straży o akcję, która najbardziej zapadała mu w pamięć, bez wahania opowiada o koniach, które cztery lata temu uciekły z jednej ze stadnin w okolicach Słupska. - To było zimą. Wbiegły prosto na zamarzniętą taflę rzeki Słupi. Przez kilka godzin próbowaliśmy je ratować. Mimo to jedno zwierzę i tak się utopiło - opowiada Tadeusz Konkol, rzecznik pomorskiej straży pożarnej.
Trójmiejscy strażacy regularnie zmagają się też z dzikami. Mieszkańcy osiedli najpierw je dokarmiają, a potem proszą, żeby ktoś się nimi zajął. - Zimą bardzo często przeganiamy dziki z centrum miasta. Tradycyjnie pomagamy też ptakom, które utknęły w lodzie - tłumaczy rzecznik.
"Tu się liczy spryt"
O dziwo, do tak nietypowych akcji używa się standardowego sprzętu. Jedynie do usuwania gniazd owadów niezbędne są specjalne kombinezony, takie, jakie mają pszczelarze. W innych przypadkach trzeba korzystać z tego, co jest pod ręką.
Najmniej problematyczne są koty, bo wystarczy użyć podnośnika i zdjąć je z drzewa.
- Nie mamy specjalnego wyposażenia do akcji związanych ze zwierzętami. Strażacy uczą się podczas szkoleń, jak zachowywać się w takich sytuacjach. Poznają też ogólne informacje, np. jak wyprowadzić konia z płonącej stodoły. Reszta to kwestia doświadczenia - tłumaczy Konkol. - Tutaj trzeba być pomysłowym i sprytnym - dodaje.
Dużo interwencji
W tym roku pomorscy strażacy wyjątkowo często pomagają zwierzętom. Tylko od stycznia ponad 2 tys. razy usuwali gniazda owadów, a 257 razy wyjeżdżali na interwencje związane z psami i kotami itp. 40 razy zajmowali się też zwierzętami hodowlanymi. - To dość dużo, bo wszystkich zgłoszeń mieliśmy ponad 18 tys. - komentuje Konkol.
Tak ratowali psa, którego wrzucono do studzienki
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem, pokazać go w niekonwencjonalny sposób - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: aa / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Radosław Zwara/ wizjalokalna.pl