Krzysztof Ł. strzelał, by zatrzymać włamywacza. Złodziej po postrzeleniu jest sparaliżowany. Ochroniarz chciał uniewinnienia, ale w poniedziałek sąd odwoławczy uznał, że jest winny. Wyrok roku więzienia w zawieszeniu i czteroletniego zakazu pracy w ochronie jest już prawomocny. Teraz włamywacz będzie domagał się od ochroniarza odszkodowania i renty.
Do zdarzenia doszło w grudniu 2015 roku. 29-letni wtedy Mariusz W. włamał się do domu jednorodzinnego w Malborku. Nie wiedział, że dom jest objęty monitoringiem. Kiedy na miejsce przyjechali ochroniarze, zaczął uciekać.
Krzysztof Ł., szef firmy ochroniarskiej, podczas pościgu oddał dwa strzały ostrzegawcze. Kiedy włamywacz nie reagował, ochroniarz wycelował w nogi. Pocisk odbił się rykoszetem od podłoża i trafił Mariusza W. w plecy. W wyniku postrzelenia mężczyzna spędzi resztę życia na wózku.
Wyrok
27 października 2017 roku Sąd Rejonowy w Tczewie skazał Krzysztofa Ł. na karę roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata, tytułem próby. Dodatkowo Ł. ma czteroletni zakaz prowadzenia działalności gospodarczej, związanej z ochroną osób i mienia oraz związanej z posiadaniem broni.
Sąd orzekł także, że oskarżony ma zapłacić pokrzywdzonemu włamywaczowi 10 tysięcy złotych.
Od wyroku odwołał się adwokat ochroniarza. - Docelowo domagamy się uniewinnienia - mówił kilka tygodni temu w rozmowie z tvn24.pl Sławomir Jakusik, obrońca Krzysztofa Ł.
W poniedziałek wyrok podczas rozprawy apelacyjnej ogłosił Sąd Okręgowy w Gdańsku. Orzeczenie sądu pierwszej instancji zostało utrzymane w mocy. To oznacza, że wyrok jest już prawomocny.
- Użycie broni było niedopuszczalne. Użycie broni w polskim prawie jest szczegółowo unormowane. Pracownicy ochrony muszą znać przepisy i muszą je stosować. Podejmując decyzję o użyciu broni palnej, należy postępować ze szczególną rozwagą i używać jej tylko, jeżeli użycie innego środka jest niewystarczające. Z pewnością sytuacja pościgu za złodziejem, który nie ma broni, nie wykonuje zamachu na życie ani zdrowie człowieka, nie należy do przypadków, kiedy można użyć broni palnej - mówiła w uzasadnieniu Edyta Frycz, sędzia Sądu Okręgowego.
- Sąd okręgowy rozumie, że można mówić o nieszczęśliwym zbiegu okoliczności. Oskarżony, celując w nogi, trafił pokrzywdzonego w klatkę piersiową, co spowodowało jego ciężkie kalectwo. Oskarżony nie chciał, żeby tak się stało. Strzelał w nogi, żeby zatrzymać złodzieja. Jednak, jako osoba zawodowo posługująca się bronią, zdawał sobie sprawę ze skutków jej użycia. Strzelając do człowieka, który biegł po nierównym terenie, wiedział, że cała sytuacja może zakończyć się gorzej, niż przypuszczał - dodał sąd.
Sąd podkreślił, że kara nie jest "rażąco surowa". - Sąd rejonowy uwzględnił szereg okoliczności łagodzących. Oskarżony prowadził do tej pory nienaganny tryb życia, jest osoba niekaraną, wykonuje pracę. Sytuacja, w której doszło do użycia broni, była dynamiczna i stresująca - tłumaczyła sędzia.
Krzyczał: "Stój, bo strzelam"
Był 22 grudnia 2015 roku. Tego dnia Krzysztof Ł., jako szef firmy ochroniarskiej, wiózł ze swoim pracownikiem i kolegą Zenonem Z. pieniądze do banku. Byli w drodze, gdy dostali sygnał o włamaniu do jednego z domów jednorodzinnych na malborskim osiedlu Wielbark. Pojechali tam.
Krzysztof Ł. nie chciał przed procesem rozmawiać o tym, co się tam wydarzyło. Wersję wydarzeń przedstawioną przez ochroniarzy znamy z akt sprawy.
W jednym z okien domu zobaczyli wybitą szybę. Na dworze było jeszcze jasno - powiedzą tego samego dnia na policji. Krzysztof Ł. wspominał, że to on pierwszy zauważył postać mężczyzny (domniemanego włamywacza), był za balkonowymi drzwiami, wewnątrz domu. Wtedy ochroniarz krzyknął do Zenona Z., że widzi sprawcę.
- Postanowiłem, w celu wywarcia psychologicznej przewagi na sprawcy lub sprawcach, powiedzieć głośno do Zenona, że wyjmuję broń i zabezpieczam tyły, a on ma zabezpieczać przód. Po tych słowach wyciągnąłem broń, ale nie przeładowywałem jej - wyjaśniał Krzysztof Ł.
Chwilę później drugi z ochroniarzy - Zenon Z. - zauważył tego samego mężczyznę już na zewnątrz budynku - chował się, zaczął uciekać, przeskoczył przez płot.
Ochroniarz ruszył za nim.
- Cały czas krzyczałem, żeby się zatrzymał. On nie reagował. Biegnąc za tym mężczyzną, usłyszałem, jak mój kolega krzyknął "stój", a następnie oddał dwa strzały w powietrze - zeznał Zenon Z. Krzysztof Ł. dołączył do pościgu.
- Widziałem, że on się odwraca, miał coś pod odzieżą, nie wiedziałem, co to jest. To mogło być jakieś niebezpieczne narzędzie - mówił śledczym. Ł. miał też trzy razy krzyknąć do uciekającego: stój, bo strzelam. Oddał dwa strzały w powietrze. Za trzecim razem celował w nogi.
- On nie zareagował i tak jakby odwrócił się w moją stronę. Nie wiedziałem, co zamierza zrobić. Wycelowałem w jego nogi i oddałem strzał. Po tym strzale przewrócił się na ziemię – opisywał śledczym przebieg wydarzeń Krzysztof Ł.
Ochroniarze skuli włamywacza. Czekali na policję. Jak wynika z ich wyjaśnień, mężczyzna poskarżył się na ból pleców i problem z poruszaniem nogami. - Poprosił, żebym go posadził. Nie widziałem, żeby był gdziekolwiek ranny, nie zauważyłem, by leciała mu krew - mówił podczas śledztwa Zenon Z. Na miejsce przyjechali policjanci, karetka. Lekarz stwierdził: schwytany ma ranę na plecach, prawdopodobnie od pocisku.
Później, podczas śledztwa, nie stwierdzono, jakoby włamywacz mógł mieć przy sobie broń - ani na miejscu włamania, ani przy Mariuszu W. jej nie znaleziono. Mariusz W. także nie powiedział, że miał przy sobie jakieś niebezpieczne narzędzie.
Milion złotych zadośćuczynienia
Ranę postrzałową u Mariusza W. zdiagnozowano jeszcze w dniu włamania w szpitalu w Malborku. Wtedy też przeszukano włamywacza. W lewej skarpetce miał skradziony łańcuszek z blaszką z grawerem "WH". Na drugiej stronie był napis "od przyjaciół 23.10.2007".
Najpierw twierdził, że nie zdążył nic zabrać z domu, do którego się włamał. Kilka miesięcy później, przed sądem, przyznał się już do kradzieży.
Trzy dni przed włamaniem w Malborku Mariusz W. okradł dom w Kwidzynie. – Te sprawy połączono. Włamań dokonał w krótkim odstępie i uznano to za ciąg przestępstw. W pierwszej instancji wymierzono mu karę dwóch lat bezwzględnego pozbawienia wolności. Jednak, na skutek naszej apelacji, sąd okręgowy zmienił wyrok i obniżył karę o połowę – mówi Ryszard Bafia, adwokat Mariusza W.
Reprezentuje on Mariusza W. także w sprawie cywilnej. - Żądam miliona złotych zadośćuczynienia i renty z tytułu utraty zdolności do wykonywania pracy zarobkowej - mówimecenas.
Więcej na ten temat: TUTAJ.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: MAK / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24