Powoził czterokonnym zaprzęgiem, dużo czasu spędzał w stajni. Nie otaczały go tabuny ochroniarzy, ale widzowie zawodów, którzy liczyli na zdjęcie. 46 lat temu książę Filip przyjechał do Sopotu, ale odwiedził wtedy też Białowieżę i Warszawę. To było wielkie wydarzenie towarzyskie.
W piątek Pałac Buckingham poinformował o śmierci księcia Filipa - męża brytyjskiej królowej Elżbiety II. Książę miał 99 lat. Na antenie TVN24 trwa wydanie specjalne, a my przypominamy jak wyglądała nieoficjalna wizyta księcia w Polsce w sierpniu 1975 roku. Wówczas małżonek Elżbiety II sam przyjechał do Sopotu i spędził tam pięć dni.
- To była starannie zaplanowana wizyta. Lato 1975 r. to był bardzo dobry okres polityczny w całej Europie. To był szczyt detente, czyli polityki tzw. odprężenia. Zachód był zapatrzony w Edwarda Gierka. Do Polski przyjechał prezydent USA Gerald Ford, gościliśmy też szefa brytyjskiej dyplomacji. Wizyta księcia świetnie wpisywała się w ten klimat - opowiadał dr Janusz Sibora, specjalista ds. protokołu dyplomatycznego.
Jechał w imieniu królowej
Książę Filip wcale nie przybył do Sopotu w sprawach politycznych. - Przyjechał tutaj w podwójnej roli. W Sopocie odbywały się właśnie III Europejskie Mistrzostwa w Powożeniu. Tymczasem książę był prezesem federacji europejskiej. Przyjechał otworzyć te zawody, ale też i sam wziął w nich udział - dodał Sibora.
Jak wyglądała uroczystość? W zawodach brało udział dziesięć drużyn, a na trybunach zasiadało kilka tysięcy osób. Kiedy zawody już się rozpoczynały, wszystkie powozy wjeżdżały na teren wyścigów. W pierwszym powozie oznaczonym nr 2 jechał właśnie książę Edynburga.
- Wjechał pod pawilon główny i przywitał się z komitetem organizacyjnym. Potem został poproszony o wygłoszenie przemówienia. Oprawa była dosyć bogata. Po hymnach i wciągnięciu flag na maszt wjechała banderia krakowska i odegrano widowisko nawiązujące do polskich tradycji jeździeckich. Co ciekawe, powóz, który prowadził książę formalnie należał do królowej Elżbiety - co zawsze podkreślano. Nawet kiedy już startował jako zawodnik, to występował w imieniu królowej - opisuje wydarzenia sprzed lat Sibora.
Powoził i czesał konie
Książę musiał się zmierzyć z bardzo wymagającą trasą 33-kilometrowego maratonu. Jeden z odcinków wyznaczono na sopockiej plaży. Powozy musiały przejechać pod molo. Jak twierdził dr Sibora, to właśnie tego najbardziej obawiał się arystokrata. Za to świetnie radził sobie na naszych morenowych wzgórzach. Podjazdy i zjazdy są tam bardzo trudne.
To jak radził sobie z czterokonnym zaprzęgiem na 33-kilometrowym odcinku trasy, świetnie pamiętają też pracownicy sopockiego Hipodromu. Jak twierdzą - nie było taryfy ulgowej. Pokonał trudną trasę, ale bez spektakularnego wyniku. Prasa dyskretnie nie wspominała o tym, którą lokatę zajął. Przebąkiwano jedynie, że "nieźle pojechał". Medale zdobyli Węgrzy. Anglicy skończyli na szóstym miejscu.
Pracownicy sopockiego Hipodromu mieli swobodny dostęp do niezwykłego gościa. - Tu była taka swoboda, bo to był świat sportowy, nie było miejsca za bardzo na politykę. (...) Książę tak jakby był u siebie. Miał stajnię numer 1, gdzie mieściło się sześć koni. Przychodził do stajni, nakładał fartuch. Zajmował się albo sprzętem, albo końmi. Chodził, zaglądał do innych stajni, witał się z zawodnikami - wspominał Wojciech Kowerski, emerytowany pracownik Hipodromu.
Książę chętnie rozmawiał też z widzami, którzy zasiadali na trybunach Hipodromu. Zgadzał się na pamiątkowe zdjęcia i niemal z każdym, kto do niego podszedł, zamienił choć kilka słów. Z księciem Filipem spotkał się też dr Janusz Sibora.
- Spytaliśmy księcia, czy można zrobić zdjęcia, oczywiście pozwolił. Brat z tatą się ustawili i ja tych zdjęć im wykonałem więcej. To były slajdy i gdzieś są w domu - wspominał Sibora.
Na bimber do Białowieży
W czasie pobytu w Sopocie książę Edynburga znalazł też czas na wizytę na Westerplatte. Tam w imieniu wszystkich zawodników złożył wieniec. Jako że sam brał udział w działaniach wojennych, zawsze przywiązywał dużą wagę do składania hołdu ich ofiarom.
Małżonka królowej zaproszono również do Białowieży. - Pojechał do tej słynnej "Filipówki". Poczęstowano go bimbrem i polskimi specjałami. Nie bardzo chyba zniósł ten bimber, bo następnego dnia rano zrezygnował ze śniadania, ale powiedział gościom, że czuje się dobrze. Po czym wyszedł na świeże powietrze - zauważył Sibora.
Członka rodziny królewskiej podjęto też oficjalnie w Warszawie, gdzie zaprosiła go Rada Ministrów. Tam też zakończyła się wizyta.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Miasta Sopotu