Nowym właścicielom uciekł, kiedy ci zatrzymali się na obiad, około 80 kilometrów od hodowli, z której go kupili. - Kiedy otworzyli klapę samochodu, czmychnął zanim zdążyli złapać smycz - opowiada Ewa Machowska, właścicielka hodowli owczarków staroniemieckich. Caleya szukali bezskutecznie. Po czterech miesiącach pies wrócił do starego domu. Miał niedowagę i kilka kleszczy, ale był zdrowy. Teraz zostanie już w Gdyni na stałe.
Caley został sprzedany w styczniu tego roku. Miał wtedy niecałe 15 miesięcy.
- Powiedziałam, żeby na wszelki wypadek się nie zatrzymywali z nim na trasie. Nie wiem czemu, coś widocznie przeczuwałam - opowiada Ewa Machowska, która razem z Marcinem Fiedlerem prowadzi hodowlę owczarków staroniemieckich w Gdyni.
Nowi właściciele jednak zrobili sobie przerwę na obiad. Zatrzymali się w Zblewie około 80 kilometrów od hodowli.
- Otworzyli klapę samochodu i czmychnął zanim zdążyli złapać smycz- mówi Machowska.
Poszukiwania
Kiedy hodowcy dostali telefon o tym, że Caley uciekł, od razu zaczęli poszukiwania.
- Był płacz, byłam cała zdenerwowana. Marcin wziął naszego najstarszego samca, wsiadł w samochód i szybko pojechał. Ja siedziałam z psami w domu przy telefonie - opowiada Machowska.
Jak mówi, dzwoniła do schronisk, nadleśnictw, na policję, straż miejską. Pomagali też znajomi. Któregoś dnia pożyczyli nawet drona, którym przeszukiwali teren.
- Przez długi okres była kompletna cisza. Zero zgłoszeń, zero telefonów, Uznawaliśmy, że albo ktoś go przechwycił i zatrzymał u siebie, albo mogło stać się najgorsze, mógł nie żyć - mówi Marcin Fiedler.
"Widać, że parł do nas cały czas"
Z miesiąca na miesiąc nadzieja na odnalezienie psa malała.
- Tułał się. Pies jak nie zna terenu, to są małe szanse na powrót do domu, chyba, że po zapachu jakoś mu się uda, co prawdopodobnie się stało. Ja bardzo dużo krążyłem w tym rejonie i być może nadałem mu kierunek w stronę Gdyni - opowiada Fiedler.
Caleya odnaleźli pracownicy schroniska dla zwierząt Ciapkowo. Był w lesie, w pobliżu jednostki wojskowej w Gdyni. Od razu trafił do hodowli, w której się wychował.
- Zrobiliśmy pełne, kompleksowe badania. Miał małą niedowagę, kilka kleszczy, ale wyniki wyszły bardzo dobre - wspomina Fiedler.
Z miejsca, z którego pies uciekł do Gdyni jest około 80 kilometrów w linii prostej,
- Przez tyle miesięcy mógł setki albo i więcej kilometrów zrobić. Widać, że parł do nas cały czas - mówi mężczyzna.
Caleya odkupili, teraz zostanie już w Gdyni.
- Zostaje u nas choćby nie wiem co. Sam sobie wybrał - podsumowuje Machowska.
Jeśli chcielibyście nas zainteresować tematem związanym z Waszym regionem - czekamy na Wasze sygnały/materiały. Piszcie na Kontakt24@tvn.pl.
Autor: MAK/gp / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24