Proces ruszył w piątek przed Sądem Okręgowym w Gdańsku. Marek O. oskarżony jest o to, że nieumyślnie doprowadził do katastrofy w ruchu wodnym.
Chodzi o wypadek jachtu Galar Gdański I, do którego doszło w październiku 2022 roku na Kanale Kaszubskim. Jednostka wykonywała turystyczny rejs dookoła wyspy Ostrów. Na pokładzie było 14 osób - 12 pasażerów i dwie osoby z załogi. W pewnym momencie jacht przewrócił się i wszyscy wpadli do wody. Akcję ratunkową podjęły inne jednostki, które znajdowały się w pobliżu.
"Na podstawie zebranego materiału dowodowego, w tym zeznań świadków, specjalistycznych opinii, jak również raportu końcowego Państwowej Komisji Wypadków Morskich, ustalono, że przyczyną tego zdarzenia było naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu wodnym oraz dobrej praktyki morskiej wynikającej z Konwencji w sprawie międzynarodowych przepisów o zapobieganiu zdarzeniom na morzu przez pełniącego na jachcie funkcję I sternika, wówczas 19-letniego mężczyznę" – podała prokuratura.
Przyznał się do winy, odpowiada z wolnej stopy
Jak ustalili śledczy, oskarżony Marek O. zaniedbał zachowanie środków ostrożności, niewłaściwie prowadził obserwację wzrokową i nie ustąpił mającemu pierwszeństwo zespołowi holowników i statkowi.
Śledczy ustalili, że wbrew zwyczajowemu obowiązkowi uzyskania od pilota zespołu holowników zgody na przepłynięcie, ignorując sygnały alarmowe, wbrew obowiązkowi postoju, wpłynął w strugę śrubową holownika, wskutek czego doszło do niekontrolowanego przemieszczenia się jachtu, utraty stateczności i jego wywrócenia.
W wypadku zginęli: 59-letni mężczyzna, kobieta w wieku 50 lat, 27-latka w zaawansowanej ciąży i jej nienarodzone dziecko. Zagrożone było życie i zdrowie pozostałych pasażerów i drugiego członka załogi. Dwie osoby odniosły rany.
W skierowanym do sądu akcie oskarżenia prokurator zarzucił sternikowi nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu wodnym zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób, w następstwie której śmierć poniosły cztery osoby, a dwie zostały ranne. Grozi mu do ośmiu lat więzienia.
Przesłuchany w toku śledztwa oskarżony przyznał się do popełnienia zarzuconego mu przestępstwa. Odpowiada z wolnej stopy.
"Skutki są tragiczne dla każdego"
Na sali rozpraw stawili się oskarżony Marek O., który odpowiada z wolnej stopy, jego obrońca oraz prokurator i pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych, którymi są członkowie rodzin osób, które zginęły w wypadku oraz zostały poszkodowane.
Pełnomocnik oskarżonego adw. Krzysztof Kapuściński złożył wniosek m.in. o mediację. „Skutki są tragiczne dla każdego. (...) Być może istniałaby szansa do porozumienia” - powiedział adwokat.
Sąd oddalił wniosek, bo sprzeciwili się temu pełnomocnicy oskarżycieli posiłkowych. Z tego samego powodu został również oddalony wniosek o wydanie wyroku skazującego bez przeprowadzenia postępowania dowodowego. Obrońca oskarżonego wnosił m.in. o karę pozbawienia wolności w zawieszeniu i grzywnę.
W skierowanym do sądu akcie oskarżenia prokurator zarzucił sternikowi nieumyślne sprowadzenie katastrofy w ruchu wodnym zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób, w następstwie której śmierć poniosły cztery osoby: 50-letnia kobieta, 59-letni mężczyzna oraz 27-letnia kobieta w zaawansowanej ciąży, a dwie osoby zostały ranne.
„Przyczyną tego zdarzenia było naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu wodnym oraz dobrej praktyki morskiej wynikającej z Konwencji w sprawie międzynarodowych przepisów o zapobieganiu zdarzeniom na morzu przez pełniącego na jachcie funkcję I sternika, wówczas 19-letniego mężczyznę” – podała prokuratura.
Według prokuratury oskarżony Marek O. zaniedbał zachowanie środków ostrożności, niewłaściwie prowadził obserwację wzrokową i nie ustąpił mającemu pierwszeństwo zespołowi holowników i statkowi.
Śledczy ustalili, że wbrew zwyczajowemu obowiązkowi uzyskania od pilota zespołu holowników zgody na przepłynięcie, ignorując sygnały alarmowe, wbrew obowiązkowi postoju, wpłynął w strugę śrubową holownika, wskutek czego doszło do niekontrolowanego przemieszczenia się jachtu, utraty stateczności i jego wywrócenia.
"Słyszałem krzyki, płacz, byłem w szoku"
Oskarżony Marek O., po odczytaniu przez prokuratora aktu oskarżenia, przyznał się w całości do zarzuconego czynu. Następnie złożył wyjaśnienia. Powiedział, że w Fundacji Galar Gdański, do której należą galary, był stażystą. Przyjmując się na staż miał ukończony kurs sternika motorowodnego. W ramach swojej praktyki miał pływać na galarach jako asystent sternika.
Opisał również przebieg zdarzenia. - Zauważyliśmy, że strumienie zmniejszyły się i holowniki zaczęły zmieniać swoje położenie. W międzyczasie zauważyliśmy jacht, który przepłynął wcześniej. Nie był to powód decydujący o naszym przepłynięciu, ale zwróciliśmy na to uwagę. Kiedy z naszego punktu widzenia strumienie znacznie się zmniejszyły, zdecydowałem o przepłynięciu. Szymon, drugi sternik, nie negował moich decyzji - zeznawał.
Powiedział, że „wpłynęli w strumień wody, którego nie widzieli, i nie mieli możliwości zawrotu przez ograniczoną manewrowość”.
- Obróciłem ster w lewo, żeby bezpiecznie przepłynąć. I nasza łódź uderzyła o nabrzeże. Próbowałem ręką zamortyzować uderzenie i po paru sekundach łódź wywróciła się do góry dnem. Część pasażerów, w tym ja, znaleźliśmy się pod galarem. Po wypłynięciu słyszałem krzyki, płacz, byłem w szoku – zeznawał.
Dodał, że po wypadku pomagał poszkodowanym w wydostaniu się na brzeg i jednostkę, która podpłynęła do galara.
Po zakończonej swobodnej wypowiedzi oskarżony odmówił odpowiedzi na pytania prokuratora. Odpowiadał na pytania obrońcy i sędziego.
Wynika z nich, że nie posiadał odpowiedniego przeszkolenia, nie miał odpowiedniego patentu, nie potrafił korzystać z radia i nie został w tym zakresie przeszkolony. Ponadto mężczyzna nie znał stanu technicznego jednostki, którą pływał i silnika umieszczonego na galarze.
Jego obrońca, adw. Kapuściński wskazał, że patent sternika motorowodnego zezwala na pływanie po akwenach treningowych, na których fala nie przekracza 30 cm wysokości, a siła wiatru nie jest wyższa niż 4 stopnie w skali Beauforta.
W trakcie rejsu, pomimo braku odpowiednich uprawnień oskarżony, pełnił na łodzi funkcję I sternika. Drugi z członków załogi, był II sternikiem, którego zadanie polegało na opowiadaniu turystom o historii miasta i atrakcjach.
Oskarżony twierdził, że przed wypadkiem zdecydował się zatrzymać łódź i obserwować sytuację na kanale. Ruszył, gdy zmniejszyło się falowanie wody. Powiedział, że w trakcie zdarzenia nie słyszał żadnych sygnałów dźwiękowych.
Obecnie 22-latek jest studentem jednej z trójmiejskich uczelni. Powiedział, że po wypadku nie wsiadł do łodzi i w przyszłości „nie chce pływać”, zamierza dokończyć studia i „realizować się w służbach ratowniczych”.
Po wyjściu z sali rozpraw oskarżyciel posiłkowy Waldemar Kwiliński, którego córka i nienarodzona wnuczka zginęły w wypadku powiedział, że odczuwa wielki ból, i jest to tragedia dla całej rodziny. - Oczekuję sprawiedliwego wyroku - powiedział.
Jego pełnomocnik, adw. Maciej Żerański dodał, że wyrok powinien być „adekwatny do stopnia winy i stopnia społecznej szkodliwości czynu z uwzględnieniem nieodwracalności krzywdy, jaką oskarżony wyrządził rodzinę”.
Na kolejnej rozprawie zostaną przesłuchani świadkowie. Oskarżonemu grozi 8 lat więzienia.
Śledztwo przeciwko armatorowi umorzono
Śledczy wcześniej umorzyli śledztwo w części przeciwko armatorowi jachtu Galar Gdański I, któremu zarzucono sprowadzenie katastrofy w ruchu morskim.
"Zgromadzony w sprawie materiał dowodowy wprawdzie potwierdza, że podejrzany jako armator nie wykonał wszystkich obowiązków, które do niego należały, jednakże zgromadzone w tej sprawie dowody jednoznacznie wskazują, że zaniedbania, których się dopuścił, nie przyczyniły się do spowodowania katastrofy w ruchu wodnym" – poinformowała wtedy prokuratora.
Postępowanie w tej części zostało zakończone stwierdzeniem, że podejrzany nie popełnił zarzuconego mu przestępstwa.
Galar Gdański – to usługa rejsów turystycznych po Gdańsku i akwenach stoczniowych oraz wynajem łodzi ze sternikiem na różne okazje. Prowadzi ją Fundacja Galar Gdański.
Galary to drewniane, płaskodenne łodzie flisackie, które 300 lat temu pływały po Motławie, przewożąc m.in. sól, mąkę i zboże. Wówczas miały 18 metrów długości i 8 metrów szerokości. Wycieczkowe galary gdańskie są mniejsze, mają około 9 metrów długości i 3 metrów szerokości. Na pokład może wejść 12 pasażerów i 2 osoby załogi.
Autorka/Autor: MAK/PKoz
Źródło: PAP/TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Andrzej Jackowski