Bez Zamku Królewskiego, Wisły i szeregu kamieniczek. Za to na klifie, z windą na plażę i widokiem na wzburzony Bałtyk. Taka była "nowa Warszawa", którą odwiedzała sanacyjna śmietanka. Swoje wille mieli tu nawet Józef Piłsudski i Ignacy Mościcki.
Jerzy Osmołowski był inżynierem z Warszawy.
"Wyskoczył" nad morze, żeby trochę odpocząć i pooddychać świeżym powietrzem.
Jak wielu.
Tylko, że w 1921 roku nie mógł liczyć na żadne atrakcje.
Wybrał Puck, bo miasteczko rozsławiły zaślubiny Polski z morzem. Ale długo nie zagrzał tam miejsca. Okazało się, że "jest to nędzne miasteczko nad płytką zatoką".
Nie tego oczekiwał. Miejscowi polecili mu Chłapowo, Wielką Wieś i Karwię. Posłuchał ich rad i pojechał do Chłapowa.
A tam nieoczekiwanie się zakochał.
To był związek na lata.
Jego owocem jest "nowa Warszawa".
Kurort na kartce
- Urocze miejsce - pomyślał Osmołowski, patrząc na młody lasek malowniczo położony na wysokim płaskowyżu w pobliżu Karwi. Drzewa delikatnie pochylały się w stronę morza. Oto... No właśnie, co?
Najdzielniejszy Ford załamie tryby z rozpaczy nad temi piaskami, które trzeba przebyć, żeby się dostać do Jastrzębiej Góry, która zresztą jest stanowczo filją ósmego cudu świata. Morze udaje tam Atlantyk, jest koloru sino-pawiego, po morzu płyną białe lodowate kry bałwanów, groźnych i niedostępnych. Nieliczni mieszkańcy tej góry, której w żaden sposób nie można nazwać „zapadłą dziurą", chociaż jest tak daleko od świata, kasy na Zoppotach i apteki, wyglądają przyzwoicie i sympatycznie - pisała Samozwaniec w swoich pamiętnikach. Wspomnienia Magdaleny Samozwaniec, córki Wojciecha Kossaka
Trudno powiedzieć, bo tak właściwie poza tym laskiem nic tam nie było. I właśnie to "nic" skradło serce inżyniera z Warszawy.
Łąki, w których zakochał się Osmołowski należały do Niemca Hansa Hanemanna. Ale to szybko się zmieniło. Jeszcze w 1921 roku inżynier z Warszawy odkupił od niego ziemie, które znajdowały się na wschód od Drogi Rybackiej.
To były lata boomu inwestycyjnego nad Morzem Bałtyckim. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, na mocy traktatu wersalskiego, otrzymaliśmy 140-kilometrowy pas wybrzeża.
Kompletnie niezagospodarowanego.
Nie było portu, więc korzystać trzeba było z uprzejmości (a najczęściej jej braku) władz Wolnego Miasta Gdańsk. Stąd już w 1922 roku podjęto decyzje o budowie własnego – w Gdyni.
Nie było też kurortów – stąd najczęściej wybierano się do Sopotu, także należącego do Wolnego Miasta. Trzeba było szybko nadrobić zaległości. Tak zaczęła powstawać m.in. Jastrzębia Góra.
Dla całej miejscowości powstał nawet plan parcelacyjny. Jastrzębia Góra zaczęła nabierać kształtów, choć na razie tylko na papierze. Za inwestycjami, które nieużytki miały zmienić w modne kąpielisko, stał "Jastgór - Kąpiele na Wielkim Morzu”. Spółka była wspólnym "dzieckiem" Osmołowskiego oraz Adolfa Makomskiego i Henryka Kuncewicza.
"Warszawa" z dostępem do morza
Zaczęło się. Wspólnicy podzielili nieużytki na parcele. Jedne sami chcieli zabudować, inne sprzedawali. Te rozchodziły się jak świeże bułeczki, szczególnie wśród przedsiębiorców z Warszawy. Ze stolicy przyjeżdżało też najwięcej gości i to dlatego kąpielisko szybko okrzyknięto "nową Warszawą".
W Jastrzębiej Górze wytyczono szerokie aleje oraz ulice. Zaprojektowano też zieleńce.
Osmołowski i spółka szli jak burza. Zbudowali w Jastrzębiej Górze siedem budynków. Pierwsza była drewniana willa "Kaszubka". Budynek wciąż można podziwiać przy ul. Władysława IV Szymańskiego. Jednak to nie "Kaszubka" przyniosła rozgłos inżynierowi.
Prawdziwą perełką był "Bałtyk" wzniesiony na skarpie, z widokiem na morze. Ten luksusowy hotel powstał w 1930 roku. Znajdował się na samym końcu drogi, którą na planie parcelacyjnym opatrzono numerem 308. Teraz to popularna ulica Bałtycka, jedna z reprezentacyjnych dróg. Miejsce, które wybrał Osmołowski nie było przypadkowe.
W hotelu znajdowały się 53 pokoje i baseny kąpielowe.
Piłsudski i Mościcki w Jastrzębiej Górze?
Tuż przy "Bałtyku" stanęła "Mewa". To willa, która powstała z myślą o Józefie Piłsudskim. Niestety nie wiadomo czy kiedykolwiek w niej wypoczywał. Choć nie brakuje tych, którzy twierdzą, że marszałek pojawił się w "Mewie".
– Kiedy w 1962 roku przeprowadziłam się z mężem do Jastrzębiej Góry też słyszałam tę historię – mówi pani Gerda Frąckowiak, emerytowana nauczycielka języka polskiego w miejscowej szkole. Postanowiła to jednak sprawdzić u źródła. Wtedy w Jastrzębiej Górze mieszkała jeszcze hrabina Osmołowska, wdowa po inżynierze. – Poszłam do niej i zapytałam czy naczelnik państwa był w tej willi. Powiedziała, że nie. Podobno kilka razy deklarował, że przyjedzie, ale ze względu na pogarszający się stan zdrowia, nigdy tutaj nie zdołał dotrzeć – wyjaśnia.
A kawałek dalej, tuż przy spadach – tak mieszkańcy nazywali klif – zbudowano "Grzybek", czyli willę dla Ignacego Mościckiego. Obok niej stanął jeszcze jeden budynek. To "Irena", w która miała służyć prezydenckim urzędnikom. Nieopodal była jeszcze "Bajka".
Nazwy nadmorskich willi często wywoływały uśmiech. "Bajkę" obśmiała słynąca z ciętego języka Magdalena Samozwaniec.
- Wstydziłabym się zamieszkać w jednym z głównych pensjonatów, który nazywa się „Bajka — Polesie". Jaka bajka? Po jakim lesie? — do stu djabłów! Czemu nie nazywać pensjonatów po ludzku? — Drugi pensjonat nazywa się, jak wiadomo "Pilice", co ma podobno oznaczać po kaszubsku wydmy, czy też trawy, niemniej ta kaszubska nazwa brzmi trochę po żydowsku — „Dzień dobry Panu! — Gdzie pan mieszka, gdzie? — Ja mieszkam w "Pilice"– tak z nazw pensjonatów naigrywała się córka Wojciecha Kossaka.
Windą z klifu na piach
Na początku lat 30. w Jastrzębiej Górze zakończono elektryfikację. To otworzyło przed inżynierem nowe możliwości. Postanowił zbudować elektryczną windę, która woziłaby turystów z parku na klifie na samą plażę. Dźwig miał służyć letnikom. Ułatwiłby życie nie tylko tym strudzonym schodzeniem po schodach, ale i niepełnosprawnym oraz starszym niedomagającym już osobom.
Prace ruszyły w 1938 roku. Nad budową wieży czuwał inżynier Stanisław Hempel z Politechniki Warszawskiej. W Archiwum Państwowym w oddziale w Gdyni zachowały się szkice z wymiarami windy.
Zgodnie z projektem na spadach (tak mieszkańcy nazywają klif) miała stanąć wysoka wieża z żelbetonu, pełniąca jednocześnie dwie funkcje: windy i punktu widokowego. Na samej górze Hempel zaprojektował taras o szerokości dwóch metrów. Z tego miejsca roztaczał się piękny widok na morze.
Budowa windy zakończyła się w 1939 roku. Żeby ją uruchomić potrzebny był jeszcze tylko dźwig i kabiny, ale o tym chyba nikt już nie myślał. Z niepokojem zerkano na zachodnią granicę. W powietrzu wisiała wojna. – Wtedy były inne priorytety. Nikt nie wiedział co będzie dalej. Pewnie dlatego już nie uruchomili tej windy - mówi Roman Kużel, lokalny działacz i mieszkaniec Jastrzębiej Góry.
"Byłem windziarzem"
Winda przetrwała wojenną zawieruchę, ale uruchomiono ją dopiero w 1967 roku. Wyciąg plażowy znajdował się na końcu obecnej Promenady Światowida. Kilkadziesiąt lat temu była to po prostu bita droga. Aby wejść do wieży trzeba było przejść po drewnianym pomoście z metalową balustradą.
W środku turyści mieli do dyspozycji dwie kabiny. Każda z nich mogła pomieścić 10 osób. I tak w kilka minut bez żadnego wysiłku pokonywali 8 pięter. Czyli naciskało się guzik i jazda na dół lub do góry? Wcale nie. Nad obsługą dźwigu czuwało kilku chłopaków z okolicy. Jednym z windziarzy był Franciszek Motyka. Miał wtedy 17 lat.
- Moim zadaniem było zawieźć do góry lub na dół. Jak? Trzeba było odpowiednio przesunąć wajchę, która była w kabinie. Niektórzy kursowali w tę i z powrotem. Dźwig nie pracował jakoś bardzo szybko, ale przejazd i tak nie trwał zbyt długo – tłumaczy pan Franciszek.
Jeździć można było do woli, ale nie za darmo. Ile kosztował bilet? Dorośli musieli zapłacić złotówkę, uczniowie 50 groszy. – Wejściówki sprzedawała taka starsza pani, która przesiadywała na krześle tuż przy windzie – wspomina Motyka.
Winda zrobiła furorę. Czegoś takiego jeszcze nie było na polskim wybrzeżu. "Światowid" przyciągał tłumy. W tygodniu oblegali go letnicy, a w weekendy dołączali do nich miejscowi.
– Nie mieszkałem jeszcze wtedy w Jastrzębiej Górze. Przyjeżdżałem tylko rowerem, żeby dziewczyny podrywać – śmieje się Roman Kużel senior i dodaje: – Ale jak każdy przynajmniej raz chciałem się przejechać. To była świetna alternatywa dla schodów, które prowadziły z klifu na plażę. Pamiętam, że były wtedy w kiepskim stanie. Szło się po kostki w piachu. Dlatego wczasowicze chętnie korzystali z windy. Czasem było ich tak dużo, że przed dźwigiem tworzyły się kolejki – twierdzi Kużel.
Krótka "kariera"
Niestety "Światowid" szybko zakończył "karierę" w kurorcie. Jak długo funkcjonował? Tu zdania są podzielone.
Franciszek Motyka: - Dwa sezony.
Roman Kużel senior:- Kilka lat jeździł, ale dokładnie już nie pamiętam.
Z kolei Franciszek Mamuszka, w swojej książce "Ziemia pucka. Przewodnik krajoznawczy", zapewniał, że z dźwigu korzystano przez 5 lat, a co sezon do kabin wsiadało 60 tysięcy osób.
Dotarłam do osoby, która nie ma żadnych wątpliwości w tej sprawie. To Janusz Śródecki, emerytowany pracownik Urzędu Morskiego w Gdyni. Winda stała na "jego terenie".
- Światowid działał tylko przez dwa sezony. W 1969 roku windę trzeba było wyłączyć z użytku. Powód? Mówiąc kolokwialnie, w pewnym momencie pomost, który prowadził do windy zrobił się za krótki. Ale sama konstrukcja wciąż stała pionowo. To oznaczało, że winda zaczyna się odsuwać od brzegu – tłumaczy Śródecki.
Z czasem wejście do windy zagrodzono, a do "Światowida" zaglądali już tylko żądni przygód nastolatkowie.
Runęła w samotności
Letnicy znów na plażę schodzili po schodach, a "mądre głowy" dumały nad tym jak uratować windę. Konstrukcja odchylała się w kierunku morza. Runie, czy nie? Nawet na to pytanie nie było jednej odpowiedzi.
"Światowid" przypomniał o sobie w nocy z 6 na 7 stycznia 1982 roku. Na morzu szalał sztorm, wiatr wiał z siłą 9 w skali Beauforta. Niektórzy słyszeli też huk.
- Słyszałam coś w nocy, ale dopiero rano poszliśmy zobaczyć co się stało – opowiada Stanisława Szwok, mieszkanka Jastrzębiej Góry.
Niepokojące wieści dotarły też do Urzędu Morskiego. Śródecki ruszył do Jastrzębiej Góry. Na miejscu od razu wiedział, że stało się najgorsze. - Na końcu Promenady Światowida było pusto. Jakby winda zniknęła – mówi Śródecki.
Winda leżała na plaży. Na klifie została tylko kładka, która do niej prowadziła. Wielu specjalistów przyjechało do Jastrzębiej Góry, by obejrzeć zgliszcza. Do tej pory musieli się opierać na ekspertyzach, teraz wszystko mieli jak na dłoni.
– Ludzie, którzy byli świadkami budowy tej wieży, zapewniali nas kiedyś, że wzniesiono ją zgodnie ze sztuką. Oznaczało to, że konstrukcję posadowiono na palach. Niektórzy nawet spierali się na ilu. A my oglądaliśmy leżącą windę i nie znaleźliśmy tam ani jednego pala! Nawet śladu po nim! Windę postawiono po prostu na betonowej płycie. W głowach nam się nie mieściło, że można było w ten sposób wznieść taką konstrukcję na klifie. Przecież taka skarpa cały czas „pracuje”! – tłumaczy pan Janusz Środecki.
Siedmiopiętrowy wyciąg, a raczej to, co z niego zostało, jeszcze długo leżał na plaży.
– Budziło to wiele kontrowersji. Ludzie chcieli, żeby usunąć tę szkaradę. W 1994 roku zaczęły się prace nad umocnieniem brzegów w Jastrzębiej Górze. Prowadzono je odcinkami. Wtedy podjęliśmy decyzję o tym, że windę trzeba zakamuflować w linii brzegowej. Na leżąco wbudowano ją w nabrzeże. Tak stała się elementem umocnień. Teraz nie da się jej już dostrzec – dodaje Śródecki.
Ps.
Dzięki inżynierowi ze stolicy, Jastrzębia Góra stała się w XX-leciu międzywojennym modnym kąpieliskiem, do którego chętnie ściągała elita. Osmołowskiego już nie ma. Windy, na której tak mu zależało też. Ale jego Jastrzębie Góra przetrwała. Uważni spacerowicze dostrzegą willę "Kaszubkę" czy piękną "Madonnę".
"Nowa Warszawa" bardzo się zmieniła. Ale jej urok i gwar letników z tamtych lat wciąż słychać w opowieściach mieszkańców. Wystarczy zapytać.
Przeczytaj także:
Autor: Aleksandra Arendt-Czekała / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: NAC