|

Zoonozy. Zemsta matki natury czy samobójstwo ludzkości?

Wuhan powoli wraca do życia
Wuhan powoli wraca do życia
Źródło: PAP/EPA/ROMAN PILIPEY

Wszystko wskazuje na to, że koronawirus zaczął się tam, gdzie większość epidemii: w ciele zwierzęcia. Jednak to ludzie sprowadzili na siebie śmiertelne zagrożenie. Pandemia COVID-19 to zapewne kolejna lekcja pokory od matki natury. Jeśli ludzkość nie wyciągnie z niej wniosków, historia może się powtórzyć. Szacuje się bowiem, że w świecie zwierząt istnieje blisko 1,7 miliona niezidentyfikowanych wirusów, które potencjalnie, pewnego dnia, mogą przenieść się na człowieka.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pierwsze, co uderza, to smród. Zwalająca z nóg mieszanina zapachu ryb, odchodów, krwi, potu, wrzącego tłuszczu i nagrzanego słońcem surowego mięsa. Potem dociera poczucie klaustrofobicznej ciasnoty. Boks przy boksie, wąskie korytarze wypełnione przepychającymi się ludźmi, porozstawiane, gdzie tylko się da plastikowe pudełka z rybami i wężami, “skaczące” foliowe wory, z których próbują wydostać się żaby. I to, czego jest najwięcej - stosy klatek. Zza metalowych krat wystają utaplane we krwi łapy, pyszczki, ogony.

Do tego dochodzą dźwięki. Wydobywają się ze stalowych skrzynek, w których ściśnięte są żywe zwierzęta - kurczaki, nietoperze, wiwery, szczury, piżmaki. Paniczny skowyt wydają z siebie tylko te, które jeszcze mają siłę. Może wołają o pomoc albo błagają o litość? Reszta już tylko obojętnie spogląda na pogryzionych i oblepionych kałem współwięźniów. Wszystkiemu rytm nadaje nieustające uderzanie tasaków znad brunatnej posadzki. Czy to jej faktyczny kolor, czy efekt zmieszania zwierzęcych wnętrzności z błotem? Odpowiedź zawiera się w nazwie tego miejsca. Witamy na "mokrym targu".

Handel pisany krwią

Te miejsca są wpisane w krajobraz azjatyckich miast. Shenzhen, Dongguan, Guilin, Singapur, Hongkong, Wuhan. Sprzedawcy na mokrych targach oferują najświeższy towar - dzikie zwierzęta zabijane na oczach kupujących. Jak na prawdziwy rynek przystało, zwykle znajdują się na otwartym powietrzu, bez klimatyzacji i odseparowanych sterylnych pomieszczeń. Żywe zwierzęta mieszają się z martwymi, nagrzane słońcem rzeźnicze blaty spływają krwią, z sufitu zwisa suszące się poćwiartowane mięso. Ale najgorsza wydaje się być podłoga - choć to breja z kurzych wnętrzności, rybich łbów i niewiadomego pochodzenia odciętych łapek, nie przeszkadza to nikomu w zakupach.

Na targi dzikich zwierząt nie przychodzą wyłącznie lokalni mieszkańcy, nęcą one także spragnionych mocnych wrażeń turystów z całego świata. Bo gdzie indziej zobaczą stłoczone w klatkach małpki, psy ze złamanymi karkami i oskórowane szczury? Ci bardziej majętni kupują łuskowce - najczęściej przemycane ssaki na świecie. Ich mięso uchodzi za przysmak, a sproszkowane łuski z pancerza są używane w medycynie naturalnej - na anoreksję, choroby skórne czy problemy z nerkami. Ciekawi egzotycznych smaków przybysze z zagranicy próbują też wszelkiego rodzaju pieczonych zwierząt nabitych na patyki, których mięso przesiąknięte jest adrenaliną i strachem. Mokre targi łączą więc rolę atrakcji turystycznych, jak i świetnie prosperującego biznesu wśród tubylców.

Zdarzało się, że działalność rynków była ograniczana, a nawet czasowo zakazywana przez władze. Triumf organizacji prozwierzęcych zwykle nie trwał jednak długo. Wszystko, prędzej czy później, wracało do "normy". Rybie łuski kleiły się do kurzych piór, a handlarze zakrwawionymi rękami przyjmowali banknoty, nie zdając sobie sprawy, że krzywdząc zwierzęta, zagrażają sobie samym.

Papugi kakadu występują naturalnie jedynie w Australii i południowej części Nowej Gwinei. Zazwyczaj gromadzą się w stadach liczących po kilka tysięcy osobników. Niektóre odmiany są śnieżnobiałe, inne różowe. Wszystkie osobniki mają na głowie charakterystyczny czubek, przypominający irokeza. Mówi się o nich "ptaki długowieczne", bo - na wolności - mogą żyć nawet 40 lat.

Fenek to najmniejszy lis na świecie. Zamieszkuje pustynne tereny Półwyspu Arabskiego i północnej Afryki. Słynie ze swoich dużych uszu, które nie tylko zapewniają mu świetny słuch, ale także pomagają chłodzić ciało, co szczególnie przydaje się w afrykańskim klimacie. Jego łapki są porośnięte futrem, które chroni przed oparzeniem od nagrzanej ziemi. Choć wygląda niewinnie, uchodzi za największego drapieżnego ssaka na Saharze. Osobniki tego gatunku łączą się w pary na całe życie.

Iguany żyją na dzikości w Ameryce Łacińskiej. Mają wyjątkowe ubarwienie, które może przybierać wszystkie kolory tęczy. Ich grzbiet pokrywa rząd kolców służących do ochrony przed drapieżnikami. Jak wiele innych jaszczurek, chwycone za ogon, mogą go odrzucić, czym umożliwiają sobie ucieczkę. Mówi się, że to zwierzęta o bardzo spokojnym usposobieniu.

Natura rozrzuciła je po świecie, z dala od siebie. Nie miała w planach krzyżować ich dróg. Uczynił to człowiek. Teraz siedzą jeszcze żywe lub leżą już martwe na tych samych stoiskach, dzieląc wspólny los. Ssaki razem z ptakami i gadami. Cała paleta gatunków z różnych zakątków Ziemi, stłoczone jedne na drugich, czasem w tych samych klatkach. Skrajny strach i wycieńczenie sprawiają, że odporność zwierząt jest dramatycznie obniżona. To idealne warunki dla transmisji i mutowania się wirusów. Każda klatka na mokrym targu to potencjalne źródło kolejnej epidemii. 

Szacuje się, że w świecie zwierząt istnieje blisko 1,7 miliona niezidentyfikowanych wirusów. Ponad połowa z nich pewnego dnia może przenieść się na człowieka. - Większość chorób występujących w świecie dzikiej przyrody zostaje w tym świecie. Czasem jednak dochodzi do mutacji, która pozwala na przekroczenie bariery gatunkowej - wyjaśniła w rozmowie z amerykańską stacją CNBC Kate Jones, profesor ekologii i bioróżnorodności na University College London.

Gatunki zwierząt sprzedawane na mokrych targach
Gatunki zwierząt sprzedawane na mokrych targach
Źródło: Magazyn TVN24

- Zarówno mokre targi, jak i handel dzikimi zwierzętami przyczyniają się do międzygatunkowych skoków wirusów i wybuchów epidemii. Jeśli byłbyś wirusem, byłbyś bardzo szczęśliwy w takiej sytuacji, ponieważ przechodzenie na nowego nosiciela byłoby bułką z masłem - stwierdził w CNBC doktor Richard Ostfeld, ekolog chorób z Instytutu Studiów nad Ekosystemem Cary w nowojorskim Hudson Valley. Jak dodał, "trzymając zwierzęta w niehigienicznych warunkach z wieloma innymi gatunkami, stwarzamy patogenom idealne środowisko do tego, by 'przeskoczyły' na człowieka".

- Wirusy się rozprzestrzeniają, bo takie już są. Ale kiedy zgromadzisz wiele różnych gatunków, tak jak to się stało na chińskim bazarze z żywymi zwierzętami, tworzysz dla wirusów idealną okazję, by przemieścić się z jednego gatunku na drugi. Takie miejsca powinny zostać zamknięte na stałe. Rozumiem, że trudno zakończyć praktyki kulturowe i tradycje trwające od wieków, ale skoro stanowią one globalne zagrożenie dla zdrowia, to po prostu należy to zrobić - powiedziała w rozmowie z Magazynem TVN24 Tracey McNamara, profesor patologii weterynaryjnej, która pracowała przy filmie Stevena Soderbergha "Contagion - Epidemia strachu".

Efekt domina

Koniec grudnia 2019 roku. Do szpitala w chińskim mieście Wuhan zgłasza się kilku pacjentów z objawami zapalenia płuc. Ku zaskoczeniu lekarzy nie reagują na standardowe leczenie. W następnych dniach na oddział ratunkowy zaczynają trafiać kolejne osoby. Wszyscy mają ten sam problem: dręczący kaszel i duszności. Oprócz podobnych symptomów chorych łączy coś jeszcze. To pracownicy targu Huanan w centrum miasta, na którym sprzedaje się żywe zwierzęta.

11 stycznia chińskie media donoszą o pierwszej ofierze śmiertelnej tajemniczej choroby. To 61-letni mężczyzna, który regularnie robił zakupy na "mokrym targu". Miejsce to zostaje uznane za najbardziej prawdopodobne epicentrum nowego koronawirusa, który otrzymuje nazwę SARS-CoV-2. Dwa tygodnie później zmarłych jest już blisko dwudziestu, a liczba zakażonych stale rośnie.

Zapada radykalna decyzja: 11-milionowe Wuhan zostaje odcięte od świata. Władze wstrzymują połączenia lotnicze i lądowe oraz wprowadzają obowiązkową izolację obywateli. Śmiercionośny wirus zdążył już jednak przekroczyć nie tylko granice miasta, ale także i Chin. W zglobalizowanym świecie szybko rozprzestrzenia się na inne kontynenty. Zagląda w oczy wszystkim narodowościom i rasom, biednym i bogatym.

Ludzie na targu w Wuhanie
Ludzie na targu w Wuhanie
Źródło: PAP/EPA/ROMAN PILIPEY

To słowo, które budzi niepokój. Użyto go zaledwie kilka razy w historii, ostatni raz ponad dekadę temu. Światowa Organizacja Zdrowia z początku go unika, by nie wzbudzać niepotrzebnej paniki i strachu. W końcu sytuacja staje się na tyle poważna, że nie ma innego wyjścia. WHO ogłasza stan pandemii - oznacza to, że zagrożona infekcją jest cała ludzkość. Na początku kwietnia liczba zakażonych przekracza milion.

Niespodziewanie życie miliardów ludzi wywraca się do góry nogami. Całe miasta i państwa zamykają granice. Ich mieszkańcy zostają uwięzieni w czterech ścianach swoich domów, niczym zwierzęta w klatkach. Ulice pustoszeją. Świat wstrzymuje bieg. W szwach pękają za to szpitale. Pacjentów jest tak wielu, że nawet w najbogatszych państwach Zachodu zaczyna brakować łóżek i sprzętu. Kończą się respiratory, służące jako sztuczne płuca dla tych, którzy sami nie są już w stanie oddychać. Liczba ofiar śmiertelnych rośnie tak szybko, że miejsca nie starcza nawet w kostnicach. W Wielkiej Brytanii stworzona zostaje tymczasowa przechowalnia ciał na lotnisku w Birmingham. W mieście Guayaquil - "ekwadorskim Wuhanie" - zwłoki zostawiane są na ulicach, bo nikt nie chce ich zabrać.

Temu dramatowi można było zapobiec, gdyby człowiek uczył się na błędach i nie igrał z matką naturą.

Nieodrobiona lekcja historii

Nie wiadomo, czy źródłem koronawirusa rzeczywiście był targ Huanan w Wuhanie. Wszystko wskazuje jednak na to, że pandemia COVID-19 zaczęła się tam, gdzie większość epidemii: w ciele zwierzęcia.

Naukowcy podejrzewają, że pierwotnym nosicielem nowego wirusa był nietoperz - podobnie, jak miało to miejsce w przypadku wielu innych chorób zakaźnych. Te latające stworzenia, stanowiące około jednej czwartej wszystkich ssaków, są idealnym inkubatorem dla wirusów. Ich niezwykle silny system immunologiczny sprawia, że mogą być rezerwuarem wielu patogenów, które nie zagrażają im, ale przeniesione na inne gatunki zwierząt - w tym ludzi - mogą okazać się zabójcze. SARS-CoV-2 nie jest jednak typowym wirusem pochodzącym od nietoperzy. Gdzieś między nimi a człowiekiem musiał zostać zmutowany w co najmniej jednym pośredniku. Naukowcy podejrzewają, że mógł być nim zagrożony wyginięciem łuskowiec.

Wyniki badań zaowocowały kolejną epidemią: rasowej nienawiści. Na celowniku znaleźli się Azjaci. W końcu to oni zabijają, sprzedają i jedzą nietoperze, psy i inne zwierzęta, których większość "białych ludzi" nigdy nie wzięłaby do ust. To Azja słynie z mokrych targów i zwyczajów, które u "człowieka z Zachodu" wzbudzają obrzydzenie, pogardę i potępienie. Choć łatwo jest wskazywać palcami na innych, prawda nie jest dla nas łaskawa. W pewnym sensie wszyscy - bezpośrednio lub pośrednio - przyczyniamy się do dziesiątkujących nas epidemii, bez względu na to, gdzie mają swój początek.

Obecna pandemia to nic więcej jak nieodrobiona lekcja z nie tak bardzo odległej historii.

Lata osiemdziesiąte XX wieku, Wyspy Brytyjskie

Na farmach w Wielkiej Brytanii bydło zaczyna przejawiać dziwne objawy - nadmierny strach, agresję, dyszenie, zgrzytanie zębami, "pijany" chód i toczenie piany z pyska. 15 lutego 1985 pada pierwsza krowa, a wkrótce po niej niepokojące symptomy wykazują kolejne zwierzęta. Problem przybiera na sile w takim stopniu, że już w listopadzie 1986 roku Centralne Laboratorium Weterynaryjne Ministerstwa Rolnictwa, Rybołówstwa i Żywności Zjednoczonego Królestwa potwierdza istnienie BSE (Bovine Spongiform Encephalopathy), czyli inaczej "choroby szalonych krów".

Szybkie rozpoznanie nie wpływa na zahamowanie rozprzestrzeniania się choroby w kolejnych gospodarstwach i hodowlach. W 1988 roku następuje przełom w badaniach nad źródłem zakażeń - okazuje się nim mączka mięsno-kostna, czyli dodatek do paszy podawanej krowom. Mieszanka zawiera w składzie sproszkowane kości i białko wołowe. Roślinożerne zwierzęta są więc zmuszane do kanibalizmu. Efektem karmienia bydła ich własnym gatunkiem jest wybuch epidemii. W 2001 roku choroba szerzy się już w 17 krajach Europy, a oprócz tego dociera również do Izraela, Kanady, Japonii i USA. W samej Wielkiej Brytanii do 2011 roku "choroba szalonych krów" pochłania życie około 185 tysięcy zwierząt - stosy palonych krów stają się codziennym widokiem dla Brytyjczyków.

Człowiek ponosi nie tylko straty finansowe. Po śmierci pierwszej krowiej ofiary BSE natura przynosi ludziom kolejne konsekwencje ich działań - tym razem zdrowotne. Do lekarzy zgłaszają się pacjenci (średnia wieku to 28 lat) z niespotykanie występującymi dotychczas równolegle objawami, takimi jak pobudzenie, agresja, myśli samobójcze, problemy ze snem. Do tego szybko dochodzą omamy, halucynacje, problemy z pamięcią i utrzymaniem równowagi. Psychiatrzy, nie znając ich przyczyny, stawiają błędną diagnozę: depresja. Ta prawdziwa kryje się pod nazwą vCJD, czyli tak zwanym wariantem choroby Creutzfeldta-Jacoba. Zostaje ogłoszona dopiero kilka lat później w Edynburgu. Źródło choroby okazuje się tkwić w czymś tak powszechnym, że od razu wywołuje panikę - jedzeniu produktów mięsnych pozyskiwanych z “szalonych” krów.

Szczęście w nieszczęściu do epidemii nie doszło, jednak choroba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Nie można precyzyjnie oszacować, jak duże śmiertelne żniwo zebrała, bowiem proces inkubacji w organizmie może trwać nawet kilka lat. Choć od zdefiniowania vCJD minęło 25 lat, to lekarstwa, czy chroniącej nas szczepionki nadal nie ma.

Wiosna 2009 roku, Meksyk

Wśród świń rozprzestrzenia się grypa, czyli popularna choroba dróg oddechowych. Niepokój zaczyna wzbudzać jej dynamiczne tempo rozwoju. Wkrótce WHO ogłasza epidemię. Powód? Masowe zachorowania u ludzi. Objawy niespecjalnie różnią się od "zwykłej" grypy - ból gardła, mięśni, gorączka, kaszel. Tak samo mogą doprowadzić do innych, ciężkich dolegliwości, a nawet do śmierci. Statystyki dotyczące umieralności już w samym 2009 roku wahają się od 100 do 400 tysięcy przypadków na całym świecie. AH1N1 wędruje po kolejnych krajach, zmuszając w czerwcu WHO do kolejnego obwieszczenia, tym razem o szóstym, czyli najwyższym stopniu zagrożenia epidemiologicznego zwanego pandemią.

Choroba jest kropelkowa to znaczy, że przenosi się podczas kaszlu, kichania czy mówienia - stanowi to czynnik zapalny w umysłach ludzi, którzy tłumnie wykupują maseczki, domagają się szczepień, rezygnują także z jedzenia wieprzowiny. Badania udowadniają jednak, że spożywanie ugotowanego mięsa nie powoduje przekazania wirusa, ponieważ ginie on w wysokiej temperaturze. Mięsożercy mogą więc odetchnąć z ulgą. Pozostaje pytanie: w jaki sposób powstała kolejna odzwierzęca choroba, czyli zoonoza? Pierwotnym nosicielem wirusa okazują się dzikie ptaki. Wymiana agresywnych szczepów między gatunkami doprowadziła do mutacji, która pozwoliła wirusowi zaatakować organizm ludzki. Nie jest jasne, w jaki sposób doszło do kontaktu między ptactwem a świniami. Łatwo jednak odtworzyć ostatni element łańcucha infekcji.

Stłoczone na ciasnych powierzchniach, kastrowane żywcem, zabijane na oczach pozostałych. Tak wygląda rzeczywistość trzody chlewnej na wielu farmach przemysłowych - nie tylko w krajach Trzeciego Świata. Człowiek gotuje świniom straszliwy los, serwując im jednocześnie najwyższy poziom stresu. A to drastycznie obniża ich odporność. Osłabiony organizm to najlepszy inkubator dla wszelkiego rodzaju wirusów. Obcujący z chorymi zwierzętami człowiek nie musi długo czekać na konsekwencje. Niekiedy tragiczne w skutkach.

24 listopada 1991 roku, Londyn, godzina 19:20

Gaśnie jedna z najjaśniejszych gwiazd w historii muzyki. W swoim domu w Garden Lodge umiera legendarny wokalista zespołu Queen Freddie Mercury. W tamtym czasie powszechnie wiadomo już, czym jest HIV, lecz dopiero od niedawna. Tymczasem wirus wyrządza szkody w ludzkich organizmach już od wielu dekad.

Wywoływaną nim chorobę AIDS Amerykanie początkowo uważają za przypadłość wyłącznie młodych homoseksualistów i narkomanów. Szybko okazuje się jednak, że drastyczne upośledzenie odporności zabija ludzi z różnych środowisk, niezależne od płci, orientacji seksualnej czy pochodzenia. Dopiero po wielu latach badania nad wirusem przynoszą przełom. Po raz kolejny uświadamiając ludziom, że ponoszą konsekwencje własnych działań.

HIV pochodzi od małp, a dokładniej szympansów z południowego brzegu rzeki Sanaga w południowo-wschodnim Kamerunie. Nie tyle HIV, co SIV, czyli zwierzęca, niemalże bliźniacza pod względem budowy forma wirusa - niegroźnego dla małp, ale zabójczego dla ludzi.

Domniemywa się, że przejście wirusa z jednego gatunku na drugi nastąpiło podczas kontaktu ze zwierzęcą krwią - zapewne podczas polowań. Coraz sprawniejsze sposoby przemieszczania się między kontynentami i ograniczona wiedza na temat antykoncepcji naturalnie rozniosła HIV po całym globie. Według danych WHO, od początku wybuchu światowej epidemii AIDS pochłonął 32 miliony istnień.

Afryka, około pół wieku temu

Człowiek na szeroką skalę rozpoczyna wylesianie centralnej części kontynentu, polując jednocześnie na żyjące tam goryle, szympansy i nietoperze. Kontakt z zainfekowanym mięsem i krwią zwierząt jest niczym zaproszenie do organizmu człowieka dla kolejnego wirusa.

Tym sposobem Czarny Kontynent zaczyna pustoszyć ebola, zwana gorączką krwotoczną. To wysoce zakaźna choroba, objawiająca się wysoką temperaturą, rozległymi bólami, biegunką, a w stadium przedśmiertnym - krwotokami wewnątrz i na zewnątrz organizmu. Zarazić się można przez niemal każdy kontakt z chorym - nośnikiem wirusa jest bowiem nie tylko droga kropelkowa podczas mówienia i oddychania, ale wydzieliny ciała, łącznie ze łzami. Do infekcji wystarczy dotyk skóry - także zmarłego.

Zdjęcie autorstwa Pete'a Mullera, które otrzymało nagrodę World Press Photo 2015. Fotografia ukazuje walkę z epidemią eboli w Sierra Leone
Zdjęcie autorstwa Pete'a Mullera, które otrzymało nagrodę World Press Photo 2015. Fotografia ukazuje walkę z epidemią eboli w Sierra Leone
Źródło: EPA/PETER MULLER/PRIME FOR NATIONAL GEOGRAPHIC EDITORIAL

Wydarzenia między 2013 a 2016 rokiem w zachodniej Afryce, dokładniej w Gwinei, wstrząsają światem. Wybucha kolejna epidemia eboli. Już trzy miesiące później ta nazwa pada na arenie międzynarodowej, a po kolejnych pięciu WHO ogłasza stan zagrożenia zdrowia publicznego o znaczeniu globalnym (PHEIC).

Naukowcom udaje się ustalić, że epidemię zapoczątkował 1,5-roczny chłopiec ugryziony przez zarażonego nietoperza. Badania trwają jednak dalej i ostatecznie udaje się wskazać winnego. To homo sapiens, który po raz kolejny płaci cenę za próbę podporządkowania sobie dzikiej natury dla własnego zysku. Karczowanie lasów tropikalnych wymusiło na dzikich zwierzętach osiedlanie się na mniejszych terenach, bliżej ludzi. Tym sposobem latające ssaki, dla których człowiek stanowił śmiertelne zagrożenie, stały się śmiertelnym zagrożeniem dla człowieka.

Do końca 2015 roku na gorączkę krwotoczną zmarło ponad 11 tysięcy zakażonych. W dalszym ciągu ani na HIV, ani na ebolę nie ma skutecznej szczepionki.

Aktualnie czytasz: Zoonozy. Zemsta matki natury czy samobójstwo ludzkości?

Chiny, rok 2002

Na targowisku dzikich zwierząt w Guangdongu powodzeniem wśród klientów cieszą się pagumy chińskie oraz nietoperze. To tam po raz pierwszy pojawia się wirus o nazwie SARS, który zbierze śmiertelne żniwo wśród Azjatów. Potem na jakiś czas ucichnie, by kilkanaście lat później powrócić - znacznie silniejszym. Ale tę historię już znamy. Wystarczy rozejrzeć się dookoła.

Aktualnie czytasz: Zoonozy. Zemsta matki natury czy samobójstwo ludzkości?

(Nie)ludzki biznes

Według Biura Narodów Zjednoczonych do spraw Narkotyków i Przestępczości nielegalny handel dzikimi zwierzętami w skali światowej przynosi od 7 do 23 miliardów dolarów rocznie. To czwarta najczęściej podejmowana działalność przestępcza na świecie. Czarny rynek nie jest jednak jedynym problemem. 

Międzynarodowa firma JBS zajmująca się produkcją mięsa w samym 2019 roku odnotowała przychód w wysokości 204,5 miliarda dolarów netto, stojąc tym samym na czele listy najbogatszych koncernów żywnościowych. Kwestia genialnie prosperującego biznesu nierozerwalnie łączy się z faktem, że jemy coraz więcej mięsa. I ponosimy tego konsekwencje. Raport WHO, FAO i OIE wyraźnie zaznacza, że "prawie 75 procent wszystkich chorób zakaźnych sklasyfikowanych jako powstające to choroby odzwierzęce".

Na początku kwietnia władze Shenzhenu zakazały jedzenia psów i kotów. Mokre rynki nadal jednak istnieją, generując okrucieństwo i zagrażając nie tylko zwierzętom, ale i człowiekowi. Nie musimy jednak patrzeć daleko za horyzont, by dostrzec inne źródło problemu. My, ludzie Zachodu, mamy je na własnym podwórku.

- To fermy przemysłowe są jednym z głównych, jeśli nie najważniejszych czynników ryzyka epidemiologicznego - mówi Magazynowi TVN24 dr Włodzimierz Gogłoza, specjalista ds. rzecznictwa z organizacji Otwarte Klatki. - Jeżeli chodzi o kwestie dobrostanu zwierząt, to śmiem twierdzić, że te fermy są dużo, dużo gorsze niż jakakolwiek ekspansywna hodowla - dodaje.

Kilkadziesiąt tysięcy ptaków stłoczonych w jednej hali bez źródła naturalnego światła ani świeżego powietrza. Smród amoniaku wypełniający wnętrze z poustawianymi jedna na drugiej klatkami wielkości kartki A4 - to cały metraż dla kury do końca jej życia. W przełożeniu na wymiary człowieka to jak zamknięta trumna. Zwierzę nie może wyprostować skrzydeł, zaspokoić naturalnej potrzeby grzebania łapami, ma za to jedno zadanie - znosić jajka. Jeżeli po roku same nie zdechną z wycieńczenia lub stresu, idą na rzeź - tak wygląda w "cywilizowanym świecie" chów klatkowy kur niosek.

Podobny los spotyka brojlery - kurczaki stricte hodowane na mięso. Około 16 kurcząt musi wspólnie zmieścić się na jednym metrze kwadratowym, co przekreśla możliwość poruszania się, obracania, snu, a nawet dostępu do pożywienia i wody. Niewyobrażalny ścisk jest powodem chorób, przedwczesnych śmierci oraz wzajemnej agresji. By zminimalizować jej skutki, hodowcy przycinają ptakom dzioby. Drób jest wynikiem sztucznej selekcji genetycznej, co oznacza dla niego nienaturalnie szybkie tempo wzrostu i nabierania masy. Gdyby ludzkie dziecko rosło i tyło w takim tempie co sześciotygodniowy brojler, w wieku pięciu lat ważyłoby 150 kilogramów. Efekt? Połamane kurze nogi, niemogące utrzymać ogromnego ciężaru. A dla człowieka kawał soczystego mięsa w przystępnej cenie.

Intensyfikacja produkcji mięsa i nabiału grozi wybuchem różnego rodzaju epidemii. Zestresowane i upchnięte w jednej hali świnie, kury czy krowy tracą naturalną odporność. Osłabione stają się łatwym celem dla wirusów, mutujących się wskutek powszechnego stosowania antybiotyków w hodowlach. - Brojlery i przemysłowy chów świń to dwa problemy, które zwiększają ryzyko tego, że ta pandemia [COVID-19 - red.] niestety nie będzie ostatnią - ostrzega Włodzimierz Gogłoza.

Aktualnie czytasz: Zoonozy. Zemsta matki natury czy samobójstwo ludzkości?

Zemsta matki natury?

"Nie trzeba wierzyć w reinkarnację, żeby dostrzec, że zło cyrkuluje, nie tylko w postaci wirusów, ale też degradacji ludzkiej moralności"
Prof. Andrzej Elżanowski

Prężnie działający przemysł produktów odzwierzęcych, zagospodarowywanie kolejnych hektarów dzikiej przyrody pod uprawy pasz dla bydła, biura podróży kuszące egzotycznymi wycieczkami, eksplorowanie niedostępnych i niebezpiecznych zakątków Ziemi, kultywowanie odwiecznych tradycji, często sprzecznymi z zasadami etyki, możliwość posiadania rzadkiego zwierzęcia. Człowiek ingeruje w świat natury w coraz większym stopniu i coraz bardziej zuchwale. Zmiana środowiska naturalnego wpływa na interakcje między człowiekiem a dzikimi zwierzętami, otwierając kolejnym zoonozom bramy do świata ludzi.

- Kontynuujemy te destruktywne praktyki, ponieważ przedkładamy krótkoterminowe zyski dla względnie niewielu z nas, jednocześnie ignorując długoterminowe cierpienie całej reszty. Zmiana tego sprzecznego równania nie jest niemożliwa, ale czas, który mamy, by naprawić nasze błędy nie jest nieskończony - ostrzegał w rozmowie ze stacją CNBC dr Richard Ostfeld.

- Od XX wieku źródłem prawie wszystkich pandemii (rola świń w epidemii grypy hiszpanki z 1918 roku pozostaje niejasna) jest podła eksploatacja zwierząt, od dzikich kłusowników dostarczających zwierzęta na mokre targi po wielkoprzemysłowych hodowców - podsumowuje prof. Andrzej Elżanowski, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Etycznego. Jak dodaje, "nie trzeba wierzyć w reinkarnację, żeby dostrzec, że zło cyrkuluje, nie tylko w postaci wirusów, ale też degradacji ludzkiej moralności".

Zmiany klimatu, klęski żywiołowe, epidemie - to nie kara boska ani zemsta matki natury. To nieunikniona konsekwencja próżności człowieka.

Czytaj także: