W Charkowie na wschodzie Ukrainy doszło do kolejnego wybuchu. Nieznani sprawcy podłożyli ładunek pod minibus należący do dowódcy batalionu ochotniczego Słobożańszczyna Andrija Janhołenka. W wyniku eksplozji ranni zostali dowódca i jego żona. Stan kobiety lekarze określają jako ciężki.
Sprawcy podłożyli pod samochód dowódcy dwa ładunki - miny magnetyczne. Jeden z nich okazał się niewybuchem. Brat poszkodowanego dowódcy, Serhij Janhołenko, opowiadał, że do eksplozji doszło w trakcie jazdy.
- Andrij zabrał samochód z parkingu i zdołał przejechać ok. 500 metrów - relacjonował mężczyzna, cytowany przez portal sekcji ukraińskiej Radia Swoboda. Stwierdził, że zamach ma związek z działalnością sił prorosyjskich w Charkowie.
Dowódca batalionu odniósł liczne obrażenia. Lekarze twierdzą, że jego stan jest stabilny. Obawiają się natomiast o życie kobiety, której stan określają jako ciężki.
Deputowany ukraińskiego parlamentu i doradca szefa MSW Anton Heraszczenko poinformował, że śledczy biorą pod uwagę kilka motywów ataku, najważniejszy z nich - zamach terrorystyczny na dowódcę, walczącego z prorosyjskimi separatystami w Donbasie.
Poprzedni zamach 22 lutego
Charkowska prokuratura przypomniała, że sprawcy używali podobnych ładunków już podczas poprzednich zamachów. Jeden z nich miał miejsce 22 lutego, podczas Marszu Godności z okazji rocznicy tragicznych wydarzeń na kijowskim Majdanie. W wyniku tego ataku zginęły cztery osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych.
W rozmowie z funkcjonariuszami służb ukraińskich zatrzymany organizator ówczesnego zamachu mówił, że działał na zlecenie funkcjonariusza rosyjskich służb specjalnych z Biełgorodu.
O tym, że służby rosyjskie zamierzają destabilizować sytuację w Charkowie i innych miastach ukraińskich, ostrzegał wcześniej były szef ukraińskiego MSW i deputowany do Rady Najwyższej Jurij Łucenko.
Autor: tas\mtom / Źródło: Radio Swoboda, Interfax.com.ua
Źródło zdjęcia głównego: Reuters