Sobotni zamach w Ankarze podsyca niebezpieczne podziały w tureckim społeczeństwie. Turcja potrzebuje powrotu do politycznej odpowiedzialności; w przeciwnym razie może stać się państwem, którym nie da się rządzić - ostrzega w poniedziałek "Financial Times". Więcej w Faktach z zagranicy w TVN24 Biznes i Świat o godz. 20.
Sobotnia masakra była najkrwawszym atakiem bombowym w historii Turcji. Gdy dwaj zamachowcy samobójcy wysadzili się w powietrze w tłumie zwolenników prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), policja pogorszyła sytuację używając gazu łzawiącego wobec niektórych osób, które chciały pomóc ofiarom - podkreśla londyński dziennik w artykule redakcyjnym.
"W innych miejscach normalną odpowiedzią na tragedię na taką skalę byłaby większa jedność narodowa. Wydaje się, że w Turcji, niebezpiecznie spolaryzowanej przed wyborami wyznaczonymi na 1 listopada, dzieje się na odwrót" - komentuje "FT".
Szkodliwa polityka AKP
Prowokacje i zaniedbania władz po wyborach parlamentarnych z czerwca, w których rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) straciła większość, grożą tym, że sytuacja w Turcji wymknie się spod kontroli. AKP, której współzałożycielem jest prezydent Recep Tayyip Erdogan, straciła głosy kosztem HDP, a sobotni protest został zorganizowany właśnie przez to prokurydyjskie ugrupowanie i inne grupy lewicowe. Miał być wyrazem sprzeciwu wobec wznowienia w lipcu konfliktu między tureckiemu siłami bezpieczeństwa a rebeliantami z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK).
Przed czerwcowymi wyborami i po nich dochodziło do licznych ataków na biura HDP. W zamachu w kurdyjskim centrum kultury w Suruc, przeprowadzonym najpewniej przez zwolenników dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS), zabici zostali młodzi socjalistyczni działacze.
"Nikt nie może być pewien, kto stał za atakami. Na tym właśnie częściowo polega problem. Niewiele sugeruje też, że w ich sprawie prowadzone są odpowiednie śledztwa" - pisze brytyjska gazeta. Jak dodaje, przywódcy HDP są przekonani, że ani oni ani Kurdowie nie mogą już liczyć na ochronę ze strony państwa tureckiego.
"Turcja stoi w obliczu wielu zagrożeń"
HDP odbiera głosy, na które liczy AKP Erdogana. Prezydent obawia się też, że w związku z sukcesami stowarzyszonych z PKK kurdyjskich bojówek w Syrii powstanie nowe kurdyjskie państwo na południowej granicy wzdłuż irackiego Kurdystanu, które będzie kusić tureckich Kurdów, by odłączyli się od Turcji.
Jak przypomina "FT", Erdoganowi zależało na tym, by w czerwcowych wyborach AKP zdobyła większość, która wystarczyłaby do wprowadzenia systemu prezydenckiego w kraju. "Gdy wyborcy pozbawili go tej możliwości, doprowadził do powtórki wyborów" - pisze dziennik. Prezydent poluje na głosy tureckich nacjonalistów i przedstawia HDP jako wspólników terrorystów, próbując w ten sposób uniemożliwić tej partii przekroczenie 10-procentowego progu wyborczego.
"Turcja stoi w obliczu wielu zagrożeń" - dodaje "FT" i wymienia m.in. naruszanie przestrzeni powietrznej przez rosyjskie samoloty wojskowe prowadzące interwencję w Syrii, wznowienie wojny z Kurdami mimo zapowiadanego pojednania, pogorszenie się sytuacji gospodarczej, czystki w siłach bezpieczeństwa i sądownictwie. "Niewiele jest też znaków świadczących o tym, że wyborcy zmienią swój czerwcowy werdykt i przełamią polityczny impas" - dodaje.
"Kraj rozpaczliwie potrzebuje powrotu do odpowiedzialności i położenia kresu polaryzacji, która otwiera Turcję na działania prowokatorów" - podkreśla "FT". W przeciwnym razie ten kluczowy sojusznik w NATO i kraj mający status kandydata do UE "może naprawdę stać się państwem, którym już nie da się rządzić" - konkluduje gazeta.
Autor: //gak / Źródło: PAP