Jedna osoba nie żyje, dwie kolejne są ranne - to bilans strzelaniny, do której doszło w bezpośrednim sąsiedztwie siedziby Departamentu Obrony USA. Strzały padły na stacji metra przy budynku w czwartek wieczorem. Postrzeleni zostali dwaj policjanci, ofiara to napastnik.
Wszystko wydarzyło się ok. godz. 18.40 czasu lokalnego, kiedy ochraniający Pentagon policjanci na punkcie kontrolnym próbowali wylegitymować napastnika. Wtedy mężczyzna otworzył ogień.
Napastnik to - zdaniem amerykańskich mediów - 36-letni John Patrick Bedell. Według ostatnich doniesień, mężczyzna zmarł.
Dwaj policjanci zostali lekko ranni i ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Bez emocji
O całej sprawie opowiadał szef jednostki ochraniającej Pentagon Richard Keevil.
- Napastnik podszedł do punktu kontrolnego. Wydawało się, że próbuje dostać się do pilnie strzeżonej siedziby resortu obrony. Sięgnął do kieszeni, jak gdyby próbował wyciągnąć przepustkę, wyjął broń i bez ostrzeżenia zaczął strzelać - relacjonował. I dodał: - Nie było widać na jego twarzy żadnych emocji.
Nie działał sam?
Policja bada, czy sprawca napadu miał wspólnika. Ponoć przed atakiem rozmawiał z innym mężczyzną.
Przedstawiciele Pentagonu powiedzieli, że raczej nie był to atak terrorystyczny, ale nie mogą tego wykluczyć.
Teren zamknięty
Zaraz po strzelaninie, Pentagon zamknął dostęp do swojego gigantycznego kompleksu biurowego. Nieco później pozwolono pracownikom budynku na opuszczenie go jednym, wyznaczonym korytarzem.
Stacja metra Pentagon przylega do silnie strzeżonego kompleksu. Od czasu zmian w ochronie budynku po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku pasażerowie nie mogą bezpośrednio podchodzić do budynku. Muszą wyjechać windą na powierzchnię, a następnie przejść przez punkt kontrolny na zewnątrz kompleksu.
Policja zamknęła z kolei do odwołania stację metra, na której doszło do strzelaniny.
Źródło: PAP