Rabowane i podpalane domy, ataki na komisje wyborcze i starcia etniczne w całym kraju. W takiej atmosferze kenijska opozycja ogłosiła swoją wygraną w wyborach prezydenckich.
Opozycyjny kandydat Raila Odinga, który według komisji wyborczej po przeliczeniu 3/4 głosów otrzymał ponad 49 proc. poparcie, już ogłosił się zwycięzcą. Jego rywal Mwai Kibaki z przyznaniem się do porażki czeka na oficjalne wyniki.
Na wyborach długim cieniem położyło się opóźnienie, z jakim komisja wyborcza podała nieoficjalne wyniki. Choć Kenijczycy do urn poszli w czwartek, to dopiero dziś pojawiły się pierwsze szacunkowe dane nie tylko wyborów prezydenckich, ale i parlamentarnych i samorządowych, które odbywały się równocześnie.
Zwolennicy opozycji przekonani, że to celowy sabotaż ze strony rządu i próba fałszerstwa, wyszli na ulice.
W zachodnich rejonach kraju, uznawanych za bastion opozycji, rabowano i podpalano domy. Na ulice Kisumu nad Jeziorem Wiktoria wyszły setki młodych ludzi. Zapłonęły opony, plądrowano sklepy i blokowano drogi. Według mieszkańców co najmniej jedna osoba zginęła. W dzielnicach nędzy stolicy Nairobi - gdzie Odinga ma ogromne poparcie - zginęły dwie osoby.
Prezydent uciśnionych
Program prawdopodobnie zwycięskiego 62-letniego Odingi nie różni się znacznie od programu urzędującego 76-letniego Kibakiego. Obaj wystartowali pod hasłem reform gospodarczych. Różnica polega na etnicznej przynależności popierających kandydatów Kenijczyków.
Kibakiego, którego Narodowa Tęczowa Koalicja (NARC) utrzymuje się u władzy od 2002 roku, popiera najliczniejszy w Kenii lud Kikuju. Z kolei Odinga zdołał zebrać wokół siebie plemiona uważające, że Kikuju obecnie powodzi się o wiele lepiej niż pozostałym. Komentatorzy ostrzegają, że wynik wyborów może stać się zarzewiem konfliktu etnicznego w spokojnej do tej pory Kenii.
Źródło: PAP, tvn24.pl