W poniedziałek w Chicago rozpoczyna się krajowa konwencja Partii Demokratycznej, podczas której Kamala Harris oficjalnie przyjmie partyjną nominację na kandydatkę w listopadowych wyborach. Obecna wiceprezydent na razie płynie na fali dopiero co zdobytej popularności, ale żeby dotrzeć do brzegu i się przy nim nie rozbić, będzie musiała w końcu postawić na merytorykę i sprawy dla Amerykanów najważniejsze.
Gdy po katastrofalnej debacie Biden-Trump komentatorzy zaczęli na poważnie zastanawiać się, kto mógłby zastąpić urzędującego prezydenta w wyścigu o Biały Dom, Kamala Harris wydawała się być na straconej pozycji. Sondaże nie dawały jej szans na wygraną z Donaldem Trumpem, a badania pokazywały, że jest oceniana jeszcze gorzej niż Joe Biden.
- Kiedy zaczęła się kampania Harris, stało się coś przedziwnego. Nagle wszystkie wątpliwości wyparowały - opowiada Marcin Wrona, wieloletni korespondent "Faktów" TVN w Waszyngtonie. - Nagle pojawiło się coś, co ja pamiętam jeszcze z pierwszej kampanii Baracka Obamy, którą obserwowałem od samego początku, tu na miejscu, w Stanach Zjednoczonych. Pojawił się nagle entuzjazm, uśmiech. Pojawiły się też doniesienia, że gwiazdy wręcz biją się o to, żeby pojawić się na konwencji Partii Demokratycznej. Spotkania wyborcze organizowane są w coraz to większych salach, bo tyle osób chce przyjść na wiece Kamali Harris. To tak, jakby ktoś przełączył pstryczek z dostępem energii. Aż trudno uwierzyć, że te dwie kampanie - Bidena i Harris - dotyczą tego samego rozdania. Zwłaszcza że przecież przy kampanii Bidena Harris była cały czas obecna! Szczerze mówiąc, ja się tego nie spodziewałem. Nie sądziłem, że Kamala Harris wywoła taki entuzjazm - podkreśla Wrona.
CZYTAJ TEŻ: GWIAZDY GOSPODARZAMI KONWENCJI DEMOKRATÓW. "HOLLYWOOD JEST PEŁNE ENERGII DZIĘKI HARRIS" >>>
Swifties dla Kamali
Wymiana kandydata tchnęła nowego ducha w Partię Demokratyczną. Udało się odzyskać zaangażowanie młodych ludzi. Aż 60 proc. pieniędzy zebranych podczas pierwszej doby pochodziło od zupełnie nowych darczyńców. A oddolne zaangażowanie jest dla amerykańskich kampanii wyborczych niczym tlen.
Ustąpienie Bidena sprawiło też, że sondaże przestały wreszcie spadać. Te najnowsze pokazują, że Kamala wygrywa już w Arizonie, Georgii, Karolinie Północnej, Michigan, Nevadzie, Pensylwanii i Wisconsin - czyli w większości tzw. stanów wahających się, które będą kluczowe dla wyniku wyborów.
CZYTAJ TEŻ: TE STANY ZDECYDUJĄ. W SONDAŻACH WIDAĆ ZMIANĘ >>>
To wciąż nie jest jeszcze przewaga decydująca, ale nawet jeśli starcie o Biały Dom wciąż pozostaje nierozstrzygnięte, wydaje się, że sztab Kamali Harris wygrał już jedną bitwę i to na terytorium wroga: bitwę o internet.
- Jak tylko przyleciałam do Stanów, moja koleżanka, która nie interesuje się za bardzo polityką, wręczyła mi kubek z wizerunkiem Kamali Harris ustylizowanej na Wonder Woman - mówi Małgorzata Zawadka, antropolożka i wieloletnia korespondentka polskich mediów w USA. - To ciekawe, bo wcześniej Trump był bardzo "kulturotwórczy", a teraz to o Kamali powstają memy i virale. To, co kiedyś ludziom przeszkadzało, na przykład donośny śmiech, teraz jest interpretowane jako coś sympatycznego, świadczącego o jej autentyczności.
Kamala Harris zbliża się do sześćdziesiątki (urodziny obchodzi za dwa miesiące), ale przepaść pokoleniowa między nią a Bidenem i Trumpem jest ogromna. Jest pełna werwy, umie docierać do najmłodszych wyborców, rozumie internet i media społecznościowe. Dała bardzo duży kredyt zaufania swojemu zespołowi, który się nimi zajmuje.
- Jest przecież konto "Kamala HQ", którego administratorzy publikują mnóstwo komentarzy w formie memów i nie boją się czasami nawet trochę przeholować. Tak było na przykład z rebrandingiem stylistycznym oficjalnego konta Harris na okładkę najnowszego, hitowego albumu piosenkarki Charlie XCX "Brat". Zacytowano wówczas także tweeta artystki: "Kamala IS brat" [w dosłownym tłumaczeniu: "Kamala JEST bachorem", wbrew pozorom nie jest to określenie pejoratywne, w tym kontekście oznacza osobę spontaniczną, odważną i zbuntowaną - red.] - wskazuje Magdalena Górnicka-Partyka, autorka podcastu o wyborach w Stanach Zjednoczonych.
- Wiece Kamali Harris, które odbywają się już po ogłoszeniu, że jej kandydatem na wiceprezydenta jest Tim Walz, mają taki sznyt jak tegoroczna trasa koncertowa "The Era's Tour" wokalistki Taylor Swift. Na przykład w Filadelfii rozdawano, jak u Taylor, świecące bransoletki, które zmieniały kolory w różnych momentach przemówienia. Kampania dużo czerpie nie tylko z tych największych trendów popkulturowych, ale też z tego, co pojawia się na TikToku. To przyciąga i ma przyciągać młodych wyborców. Niektóre inicjatywy na rzecz Kamali Harris powstają na Instagramie czy TikToku oddolnie i spontanicznie. W odpowiedzi na słowa J.D. Vance'a [republikański senator i kandydat na wiceprezydenta - red.] o tym, że krajem rządzą bezdzietne kociary, w mediach społecznościowych powstała grupa "Kociary dla Harris". Jest oczywiście także grupa fanów Taylor Swift, której członkowie zachęcają do głosowania na Harris, nazywa się "Swifties dla Kamali". Członkowie tych grup naprawdę publikują dużo treści na rzecz obecnej wiceprezydentki. W Stanach Zjednoczonych angażowanie do takiego wirtualnego aktywizmu politycznego może przekładać się na realne głosy, dlatego jest to takie ważne. Ludzie nie tylko mają głosować, ale i przekonywać innych, żeby zarejestrowali się w spisie wyborczym i poszli do urn - dodaje Górnicka-Partyka.
Ludzie Baracka Obamy
Oczywiście gdyby próbować prowadzić kampanię opartą wyłącznie na oddolnym entuzjazmie i memach, byłoby to prawdopodobnie nieskuteczne. Bo choć faktycznie powstało dużo oddolnych i spontanicznych inicjatyw, nie ma tu przypadków. I nie ma przypadku w tym, że Marcin Wrona nawiązał do kampanii wyborczej Baracka Obamy z 2008 roku. Pracują bowiem przy niej ci sami ludzie.
- Osoby z otoczenia Kamali Harris mówiły, że wiceprezydentka konsultuje się podczas swojej kampanii wyborczej z samym Obamą - zdradza Górnicka-Partyka. - Zresztą weterani kampanii Obamy, zwłaszcza tej przełomowej z 2008 roku, wrócili do gry, żeby pomóc Harris zdobyć Biały Dom. Na przykład menedżer kampanii Obamy David Plouffe zawiesił swój podcast, żeby zostać doradcą Kamali Harris. Do jej zespołu dołączają także osoby odpowiedzialne za tak zwane "grassroots", czyli oddolne angażowanie lokalnych społeczności, które pracowały u byłego prezydenta. To pewne, że stoi za nią Barack Obama.
Istotną kwestią wydaje się także to, że Demokratom udało się odzyskać kontrolę nad mediosferą po zamachu na Trumpa, a on sam - choć tuż po nim mówił o potrzebie jedności - rozwścieczony postępami przeciwniczki, wrócił do typowego dla siebie obrażania kandydatki, szerzenia teorii spiskowych i zapowiadania wielkich akcji deportacyjnych. I wzbudził tym popłoch, ale głównie wśród Republikanów.
- Jeśli patrzymy na to z punktu widzenia marketingu politycznego, Demokratom udało się przejąć kontrolę nad narracją i odwrócić uwagę opinii publicznej od zamachu na Trumpa. Gdyby nie ta zmiana, tobyśmy cały czas debatowali na temat tego zamachu. Dlaczego do niego doszło? Co się stało? Kto zawinił? Jakie były niedociągnięcia? - ocenia profesor Michał Urbańczyk, prawnik i amerykanista z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, prezes Fundacji Harlana. - Natomiast w momencie, w którym doszło do tej zmiany, temat [zamachu - red.] zniknął z pierwszych stron gazet. I zapewne też było to mocno kalkulowane wśród liderów Partii Demokratycznej. Chyba mieli świadomość, że albo teraz, albo nigdy. Wydaje się, że ta kalkulacja była trafna - dodaje profesor.
- Republikanie zdecydowanie nie są w stanie przestawić swojej kampanii na inne tory. Choć właściwie powinno się powiedzieć: Donald Trump nie jest w stanie przestawić swojej kampanii na inne tory, czym frustruje wielu Republikanów. Wpływowi Republikanie pokroju Kevina McCarthy'ego jasno dają do zrozumienia, że Donald Trump musi zmienić swój styl prowadzenia kampanii. Z jednej strony bowiem mamy Kamalę Harris, kandydatkę młodszą o blisko dwadzieścia lat od Donalda Trumpa, która ma w sobie coś takiego, że energia aż z niej kipi. Z drugiej mamy Trumpa, po którym widać upływ czasu - zwraca uwagę Marcin Wrona. - Republikanie muszą coś zmienić, ale Donald Trump tego nie zmienia. Podobno wprawia tym w coraz większe zaniepokojenie swoich najbliższych doradców. Osobiście nie wierzę, że Donald Trump będzie w stanie schować Donalda Trumpa do kieszeni i wykonywać polecenia sztabu. Obserwowałem, jak przemawiał podczas jednej z konwencji Republikanów. Jednym okiem patrzyłem na teleprompter, z którego Trump miał czytać przygotowany tekst, którego miał się trzymać. Co chwila jednak od niego odchodził, mówił coś zupełnie innego - wylicza korespondent "Faktów" TVN.
"Znam takie typy jak Donald Trump"
Tymczasem Kamala Harris działa wedle bardzo przemyślanego planu, dowodem na to jest przykład sprawnego odzyskania kontroli nad opowieścią na temat jej przeszłości, gdy była jeszcze prokurator generalną Kalifornii. Przy poprzedniej kampanii z 2020 roku zbierała za to cięgi od lewicowych wyborców. Zarzucali jej, że ścigała ludzi za posiadanie małej ilości marihuany i doprowadzała z tego tytułu do przesadnie wielu aresztów.
Teraz Harris korzysta ze swojej przeszłości w organach ścigania jako dość sprawnej figury retorycznej do atakowania Donalda Trumpa. Przedstawia się jako stróż prawa, który ma do czynienia z pospolitym przestępcą. Podczas spotkań z wyborcami mówi: "Ścigałam różnych przestępców: napastników atakujących kobiety, szarlatanów, którzy naciągali klientów, czy oszustów łamiących prawo dla własnej korzyści. Uwierzcie mi więc, gdy mówię, że znam takie typy jak Donald Trump".
Ten prosty podział zdaje się skuteczną strategią, na którą trudno odpowiedzieć. Co prawda Republikanie próbują przekonać swoich wyborców, że wiceprezydentka była w przeszłości słabą, pobłażliwą wobec przestępców prokurator generalną, ale nie do końca pokrywa się to z faktami i nie zmienia tego, że Donald Trump faktycznie został skazany za popełnienie 34 przestępstw.
Zarówno moi rozmówcy, jak i amerykańscy dziennikarze wskazują jednak, że nie jest to jeszcze kampania merytoryczna. Kamala Harris nie zrobiła żadnej konferencji prasowej z prawdziwego zdarzenia, nie udzieliła żadnego wywiadu. Na razie płynie na fali dopiero co zdobytej popularności, ale żeby dotrzeć do brzegu i się przy nim nie rozbić, będzie musiała w końcu postawić na merytorykę i sprawy dla Amerykanów najważniejsze.
Problemem, nad którym miesiącami głowili się stratedzy Demokratów, było znalezienie Kamali Harris tematu, w którym mogłaby się wykazać. Jej niszą stały się prawa reprodukcyjne kobiet, gdy w 2022 roku Sąd Najwyższy unieważnił wyrok w sprawie Roe vs. Wade z roku 1973. Tamten wyrok legalizował dostęp do aborcji w każdym przypadku, jeśli taka była wola kobiety. Orzeczenie Sądu Najwyższego USA przerzuciło prawną regulację w tej sprawie na poszczególne stany. Te republikańskie zaczęły jeden po drugim wprowadzać coraz bardziej restrykcyjne ograniczenia. Kamala Harris natychmiast zareagowała: pospieszyła do rzeczonych stanów, aby wyrazić swój sprzeciw. Była też pierwszą tak wysoko postawioną osobą, która publicznie odwiedziła klinikę aborcyjną.
Jak informował miesięcznik "The Atlantic", na początku tego roku stosowne badania przeprowadziła organizacja EMILY's List, zajmująca się wspieraniem Demokratek. Inna organizacja sympatyzująca z tą partią - Way to Win - zleciła też odpowiednie sondaże. Wnioski z tych dwóch przedsięwzięć pokazały, że najlepszym sposobem na poprawę wizerunku Harris byłoby podkreślenie jej roli w obronie praw aborcyjnych. Jest to zresztą całkiem naturalne i dobrze łączy się z jeszcze jedną kwestią, którą chcą podkreślić Demokraci: z próbami ograniczeń innych wolności obywatelskich przez Republikanów, między innymi przez tworzenie list zakazanych książek, ograniczanie praw wyborczych i odmawianie praw osobom LGBT.
Już w 2022 roku, podczas wyborów uzupełniających do Kongresu, strategia akcentowania tych tematów przyniosła oczekiwane skutki.
CZYTAJ TEŻ: PUBLICZNOŚĆ WIĘKSZA NIŻ U LUTHERA KINGA, ABORCJA I BRAK OFIAR SZTURMU. TRUMP ZNÓW MIJA SIĘ Z PRAWDĄ >>>
Tim Walz zastępcą
- Jak może wyglądać Ameryka po ewentualnej wygranej Kamali Harris? - pyta prof. Michał Urbańczyk. I odpowiada: - Będą miały na to wpływ także wyniki wyborów do Kongresu. Jeśli Demokratom nie uda się utrzymać większości w Senacie i nie uda im się zdobyć większości w Izbie Reprezentantów, to pole manewru prezydent Harris będzie dosyć ograniczone. Jeśli natomiast Demokratom uda się zdobyć większość w obu Izbach, będą mogli realizować swoją agendę. Czyli: reformy gospodarcze, podatkowe, zmniejszanie nierówności społecznych oraz reformę prawa wyborczego. W tym ostatnim chodzi o likwidację przeszkód, które stoją obecnie przed niektórymi Amerykanami, utrudniając im zarejestrowanie się do spisu wyborczego. Jednym z podstawowych haseł jest ograniczenie prawa do posiadania broni i przywrócenie prawa do aborcji.
Dużo o kierunku, w którym może pójść Ameryka pod ewentualnymi rządami Harris, mówi wybór Tima Walza na kandydata na jej wiceprezydenta.
CZYTAJ TEŻ: "TATA AMERYKI" KONTRA "DZIWNI GOŚCIE" >>>
- Ten wybór wzbudził najwięcej radości wśród najbardziej progresywnych i lewicowych wyborców Demokratów - twierdzi profesor Urbańczyk. - On oczywiście z jednej strony jest byłem wojskowym i myśliwym, ale z drugiej jego agenda i osiągnięcia legislacyjne w stanie Minnesota świadczą o realizacji bardzo wielu progresywnych postulatów.
Do najważniejszych reform Tima Walza w stanie Minnesota należą: zapewnienie bezpłatnych posiłków dla uczniów, dofinansowanie samotnych matek i rodzin z dziećmi, zapewnienie praw reprodukcyjnych kobietom, legalizacja marihuany i rozszerzenie praw wyborczych dla byłych skazańców. Walz chce też opodatkować najbogatszych i walczyć z korporacjami farmaceutycznymi. Przy tym wszystkim jest nauczycielem, ojcem dwóch dzieci z in vitro i zwolennikiem publicznej służby zdrowia.
W kwestiach światopoglądowych Republikanie próbują przypiąć zarówno Harris, jak i Walzowi łatkę "skrajnie lewicowych liberałów". W protrumpowskich mediach określani są oni jako para groźnych radykałów, którzy doprowadzą do masowej migracji. Donald Trump nie mówi o Harris inaczej niż "crazy Kamala", karykaturalnie przeciągając samogłoski przy wypowiadaniu jej imienia. Ze strony jego kandydata na wiceprezydenta, J.D Vance'a, pojawiają się nawet zarzuty o antyizraelskość i antysemityzm. Po części dlatego, że zarówno Harris, jak i Walz wypowiadali się krytycznie o sposobie, w jaki Izrael prowadzi wojnę w Strefie Gazy. Częściowo także z powodu wyboru Tima Walza - progresywnego gubernatora z równie progresywnej Minnesoty, którego Demokraci woleli widzieć w parze z Harris zamiast gubernatora Pensylwanii Josha Shapiro, praktykującego Żyda, otwarcie wspierającego państwo Izrael.
Ktoś złośliwy mógłby jednak zapytać, jak z "antysemityzmem" małżonki radzi sobie na co dzień mąż Kamali Harris, który także jest Żydem.
"Dla Amerykanów będzie liczyć się ekonomia"
Tymczasem Demokraci zadają sobie inne pytanie; czy uzysk, na jaki może liczyć Harris - zmobilizowanie kobiet, młodych i wyborców z mniejszości etnicznych, przewyższy ewentualne straty wśród białej klasy pracującej. Republikanie, by te straty uprawdopodobnić, próbują ją namalować jako groźną, lewicową radykałkę, ale wszystko wskazuje na to, że w tych wyborach Amerykanie głosować będą tak, jak im podpowiada portfel.
Chociaż za administracji Bidena wskaźniki makroekonomiczne znacznie się poprawiły, nie wzrosły na tyle, by zauważalnie wpłynąć na sytuację finansową zwykłych obywateli. Większość badanych ocenia zresztą, że więcej zostawało im w portfelu za prezydentury Donalda Trumpa. Trzy tygodnie temu w CNN pojawił się sondaż, w którym 39 proc. badanych Amerykanów przyznaje, że martwi się, czy starczy im pieniędzy do końca miesiąca. Wśród Afroamerykanów i Latynosów ten odsetek wynosi odpowiednio 46 i 52 procent.
- Musimy pamiętać, że ostatnie lata w Stanach Zjednoczonych to były lata stałych albo wręcz malejących płac realnych względem czasów sprzed pandemii. To były czasy, gdy przeciętny Amerykanin widział, że stać go na coraz mniej i każdorazowo widział pusty portfel pod koniec miesiąca - tłumaczy Jakub Dymek, współautor podcastu "Dwie lewe ręce" i publicysta tygodnika "Przegląd".
- Przede wszystkim dla Amerykanów będzie liczyć się ekonomia, stan gospodarki, zasobność ich portfela. I to jest ten element, który przemawia na niekorzyść Kamali Harris, dlatego że ona firmuje niejako cztery ostatnie lata prezydentury Bidena - mówi profesor Michał Urbańczyk. - Dla zwykłego amerykańskiego wyborcy, zwłaszcza z pasa rdzy [północno-wschodnia część USA, dawniej silnie uprzemysłowiona - red.] czy z pasa biblijnego [południowo-wschodnia część USA, gdzie dominują konserwatywni wyborcy - red.] wzrost kosztów życia, benzyny, jedzenia, ceny za wynajem lub raty kredytu może być decydujące - dodaje.
Demokraci świetnie zdają sobie z tego sprawę. Kamala Harris podczas wiecu w Wisconsin pod koniec lipca oznajmiła wiwatującemu tłumowi, że z odbudowy klasy średniej chciałaby uczynić definicję swojej prezydentury. Jak donosił dziennik "Financial Times", zarówno obecni, jak i byli urzędnicy administracji Joe Bidena twierdzą, że Harris będzie kontynuować politykę urzędującego prezydenta, która polega na inwestowaniu w krajowy sektor produkcyjny, naprawianiu infrastruktury i zachęcaniu do korzystania z zielonej energii. Harris ma się jednak skupić również na zwiększeniu dostępu do opieki nad dziećmi, płatnych urlopach rodzinnych i finansowaniu edukacji - czyli na kwestiach, których Joe Biden nie był w stanie przeforsować w Kongresie. Oprócz tego planuje wprowadzenie zakazu zawyżania cen żywności przez producentów, chce forsować plany obniżenia kosztów wynajmu i kupna mieszkań oraz utrzymać obietnicę Bidena o niepodnoszeniu podatków dla osób zarabiających 400 tysięcy dolarów lub mniej.
- Wizja Ameryki, jaką może zaoferować Kamala Harris i Tim Walz, jest wizją, jak to mówią Amerykanie, more of the same, czyli wizją tego samego, tylko trochę bardziej - mówi Jakub Dymek. - To wizja Ameryki, która rzeczywiście stara się zaradzić najgorszym przejawom nierówności majątkowych, która próbuje zbudować choćby malutkie zręby państwa opiekuńczego, która mocuje się z wielkimi cyfrowymi monopolami i siłą wielkich amerykańskich korporacji, ale która fundamentalnie nie różni się od tego, co zaproponował i co próbował zrobić prezydent Joe Biden.
Kryzys migracyjny, czyli misja niemożliwa do spełnienia
Choć oboje kandydatów obiecuje wyborcom podróż w czasie, różnią się narracyjnie co do tego, w którą stronę ta podróż ma się odbyć.
Donald Trump gra na nostalgicznych nutach. Przypomina, że za jego prezydentury nie było wojny w Ukrainie i Strefie Gazy, a przeciętny Amerykanin za tę samą pensję mógł kupić więcej produktów. W swojej podróży do przeszłości idzie jeszcze dalej, odwołując się do bliżej nieokreślonych czasów, które trzeba przywrócić, czasów, "kiedy Ameryka była wielka". Warto sobie zadać pytanie: czy w przeszłości faktycznie wszystkim w Stanach Zjednoczonych żyło się lepiej? Na pewno zadają je sobie kobiety i przedstawiciele mniejszości etnicznych. Narracja spod znaku Make America Great Again adresowana jest, jakby to trywialnie nie brzmiało, przede wszystkim do białych mężczyzn. Dlatego Kamala Harris optuje za wyprawą w przyszłość.
- Siłą Kamali i czymś, co może zdefiniować jej ewentualną prezydenturę, może być to, że ona z autopsji rozumie, jak to jest być osobą kolorową i kobietą w kraju, którym trzęsą biali mężczyźni - przekonuje Małgorzata Zawadka. - Pod względem ideowym ona chce realizować wizję Ameryki jako kraju możliwości dla faktycznie wszystkich, a nie dla jednej, uprzywilejowanej grupy. Sama zresztą, przez to kim jest i skąd się wywodzi, całą sobą staje się tej wizji emanacją. Jestem ciekawa, kiedy jakiś dziennikarz zada jej pytanie, dlaczego nie ma dzieci. Republikanie już ją za to krytykują. A być może dlatego nie ma, bo żeby dojść na szczyt, czarna kobieta musi poświęcić dużo więcej niż jej biali koledzy.
Obok spraw światopoglądowych i gospodarczych Republikanie uważają, że najwięcej mogą zyskać, atakując Kamalę Harris w kwestii migracji. Potwierdził to zresztą sam szef kampanii Trumpa, Chris LaCivita. I mogą mieć rację, bo jako wiceprezydentka Kamala Harris otrzymała od Joe Bidena misję niemożliwą do spełnienia: uporania się z kryzysem migracyjnym.
- Miała prowadzić działania dyplomatyczne z państwami Ameryki Środkowej, żeby zatrzymać imigrantów tam na miejscu, żeby nie przyjeżdżali do Stanów Zjednoczonych - wyjaśnia Magdalena Górnicka-Partyka. - Natomiast oczywiście Republikanie przedstawiają to w taki sposób, że ona tam miała być wszechwładną "carycą graniczną" i po prostu nie poradziła sobie z tym tematem. Prawda jest taka, że to bardzo skomplikowany temat. Bez wsparcia Kongresu i działania ponad podziałami trudno znaleźć sposób na jakieś rozwiązanie tego kryzysu. Ale tak, to była misja od początku skazana na porażkę.
Ten jednak nie powininno dziwić. Niewdzięczną rolą wiceprezydenta w Stanach Zjednoczonych jest właśnie zajmowanie się sprawami, którymi nie chce zajmować się sam prezydent, bo nie przysparzają politycznej popularności.
A choć Republikanom faktycznie udało się przebić do mainstreamu z terminem "granicznej carycy", nie ma w nim zbyt wiele prawdy. Mandat Harris miał dosyć ograniczony zakres, za granicę w administracji Bidena odpowiedzialni są szef Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Alejandro Mayorkas oraz sekretarz ds. zdrowia i opieki społecznej Xavier Becerra. Sama Kamala Harris miała przewodzić wysiłkom administracji we współpracy dyplomatycznej i gospodarczej z Hondurasem, Gwatemalą i Salwadorem. Jej zadaniem była tak naprawdę walka z praprzyczynami migracji: trudną sytuacją gospodarczą, represjami politycznymi, przemocą itp. Miała rozwiązać te problemy z pomocą amerykańskich firm i ich inwestycji w tych krajach.
Jak wynika z danych, liczba nielegalnych przekroczeń granicy spadła do najniższego poziomu od trzech lat po kontrowersyjnym dekrecie Bidena, który ogranicza imigrantom możliwość ubiegania się o azyl. Jest prawie pewne, że Harris będzie kontynuować tę politykę. Tym bardziej, gdy przypomnimy sobie jej często krytykowaną wypowiedź z 2021 roku z Gwatemali: "Chcę jasno powiedzieć ludziom w tym regionie, którzy myślą o odbyciu tej niebezpiecznej wędrówki do granicy Stanów Zjednoczonych z Meksykiem: Nie przyjeżdżajcie, nie przyjeżdżajcie".
CZYTAJ TEŻ: "BRANO POD UWAGĘ RÓŻNE NAZWISKA, ALE NIE HARRIS. JEJ NOTOWANIE BYŁY GORSZE OD BIDENA" >>>
Fundamentalny interes Ameryki
Obok migracji kolejnym tematem międzynarodowym, który pozostaje na ustach wszystkich, jest wojna w Strefie Gazy. Ta kwestia głęboko dzieli Demokratów. Bezwarunkowe poparcie Joe Bidena dla Izraela sprawiło, że wielu progresywnych wyborców odwróciło się od niego. W marcu instytut Pew Research Center opublikował sondaż, z którego wynika, że połowa ankietowanych dorosłych poniżej 30. roku życia w USA sprzeciwia się dozbrajaniu Izraela, a połowa ogółu badanych popiera wysłanie pomocy humanitarnej do Palestyny.
- Rzadko wyborcy amerykańscy biorą pod uwagę kwestie polityki zagranicznej przy urnach, natomiast z racji tego, że w Stanach żyje coraz więcej osób pochodzenia arabskiego, to te kwestie pojawiają się na agendzie. To jedna z przyczyn, dla których najprawdopodobniej akcje Josha Shapiro spadły bardzo mocno, bo on jest zdecydowanie proizraelski - przekonuje profesor Michał Urbańczyk. - Tutaj Kamala Harris musi dokonać pewnych wyborów. Przynajmniej dopóki trwa kampania, musi prowadzić tę politykę w taki sposób, żeby z jednej strony nie tracić poparcia osób z mniejszości arabskiej i innych grup społecznych, które sprzeciwiają się wojnie w Gazie, a z drugiej strony realizować te fundamentalne interesy Ameryki na arenie międzynarodowej. Za taki fundamentalny interes uważane jest, między innymi, wspieranie Izraela - dodaje profesor.
"Financial Times", powołując się na kilkanaście osób ze środowiska Demokratów, donosi, że po Kamali Harris możemy spodziewać się z grubsza kontynuacji polityki międzynarodowej Joe Bidena, łącznie z utrzymaniem wsparcia dla Izraela. Wydaje się jednak, że nowa administracja pod wodzą Harris może inaczej stawiać w tej sprawie akcenty.
Zdaniem byłego doradcy ds. międzynarodowych Berniego Sandersa, czołowej postaci na amerykańskiej lewicy, sam fakt wyboru postępowego Tima Walza na stanowisko wiceprezydenta świadczy o delikatnej zmianie kursu wobec sytuacji na Bliskim Wschodzie. Walz wypowiadał się z szacunkiem o protestujących przeciwko wojnie w Strefie Gazy studentach i, w przeciwieństwie do Josha Shapiro, nie wzywał do rozprawienia się z nimi.
Bardziej lewicowi i propalestyńscy wyborcy z uwagą śledzili także, jak Kamala Harris wielokrotnie wyrażała zaniepokojenie sytuacją humanitarną w Gazie i wzywała do zawieszenia broni. Podczas jednego z takich przemówień, w legendarnej dla amerykańskiego ruchu praw obywatelskich miejscowości Selma, została przyjęta z ogromnym entuzjazmem przez lewicę. Kiedy w Stanach Zjednoczonych pojawił się premier Izraela Benjamin Netanjahu, nie dało się nie zauważyć nieobecności Harris podczas jego przemówienia w Kongresie. Po spotkaniu z "Bibim" oświadczyła, że nie zamierza milczeć w sprawie sytuacji humanitarnej w Gazie.
Jej wyborcy mogą mieć tylko nadzieję, że nie są to tylko puste słowa, mające przyciągnąć tych, którzy przez Joe Bidena odwrócili się od Partii Demokratycznej.
Jednak nawet jeśli Kamali Harris uda się wygrać, obejmie urząd pierwszej w historii prezydentki Stanów Zjednoczonych dopiero w styczniu 2025 roku. Nie wiadomo, jak wówczas będzie wyglądała sytuacja nie tylko na Bliskim Wschodzie, ale i na całym świecie.
Nie można też wykluczyć, że w thrillerze politycznym, jakim stały się 60. wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych, czeka nas jeszcze jakiś zwrot akcji.
Autorka/Autor: Wojciech Skrzypek / m
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: JIM LO SCALZO / EPA