Władza to nie tylko władza polityczna, ale też tak zwane organy siłowe. Dopóki służby są w całości lojalne wobec Łukaszenki, tego rodzaju protesty nie mają szans na zmianę czegokolwiek - ocenił w TVN24 dziennikarz Politico i Onetu Michał Broniatowski, komentując powyborcze protesty na Białorusi. Nocne wydarzenia z Mińska relacjonował Walery Bułhakau, obserwator polityczny i redaktor naczelny czasopisma "Arche".
W niedzielę wieczorem tysiące Białorusinów wyszły na ulice, by zaprotestować po ogłoszeniu sondażowych wyników wyborów prezydenckich, które ich zdaniem zostały sfałszowane. Według wstępnych wyników wyborów, które podała w poniedziałek Centralna Komisja Wyborcza, urzędujący prezydent Alaksandr Łukaszenka otrzymał 80,2 procent głosów, a jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska - 9,9 procent.
"Dopóki policja, wojsko, służby są lojalne wobec Łukaszenki, tego rodzaju protesty nie mają szans"
Michał Broniatowski, dziennikarz Politico i Onetu powiedział w TVN24, że na Białorusi "coś się trzęsie, ale do runięcia murów jeszcze bardzo daleko". Odnosił się w ten sposób do śpiewanego na wiecach Cichanouskiej utworu "Mury runą".
- Władza to nie tylko władza polityczna, ale też tak zwane organy siłowe. Dopóki policja, wojsko, służby bezpieczeństwa są w całości lojalne wobec Łukaszenki, tego rodzaju protesty nie mają szans na zmianę czegokolwiek - stwierdził Broniatowski.
Przypominał, że "na Ukrainie, kiedy odbywał się Majdan, to wojsko odmówiło interwencji, również w samej władzy nie było decyzji, jak się zachować w stosunku do protestujących". - A poza tym protestujący byli wspomagani przez potężnych oligarchów - dodał.
Czegoś takiego - powiedział Broniatowski - "na razie nie widać na Białorusi". - Jest zbuntowany naród, ale ci ludzie nie są zorganizowani. Dopóki te warunki nie zostaną spełnione, będziemy widzieli takie nocne zamieszki, które skończą się tym, co 10 lat temu. Wtedy zamieszki zakończyły się tak, że dzisiaj mamy kolejne wybory sfałszowane w bezczelny sposób - mówił dziennikarz Politico.
"Mówi się o ponad tysiącu aresztowanych. Takiej skali represji na Białorusi jeszcze nie było"
Andrzej Poczobut, działacz mniejszości polskiej na Białorusi, mówił w TVN24 po godzinie 9, że "jest decyzja komitetu śledczego o wszczęciu postępowania karnego za masowe zamieszki". Jak przekazał, grozi za to na Białorusi od 8 do 15 lat więzienia.
Poczobut poinformował, że "formowana jest grupa śledcza, w której skład wchodzi około 100 śledczych" i przewidywał, że liczba więźniów politycznych na Białorusi "drastycznie wzrośnie". - Mówi się o ponad tysiącu aresztowanych. Takiej skali represji na Białorusi jeszcze nie było - podkreślił.
"Skala protestów była dość poważna. Objęła około 20 miast białoruskich"
Obserwator polityczny i redaktor naczelny niezależnego białoruskiego pisma "Arche" Walery Bułhakau opowiadał w TVN24 o sytuacji w Mińsku w nocy z niedzieli na poniedziałek.
- Wszystko zaczęło się jeszcze po południu, gdy dostęp do Mińska został ograniczony. Dla tych, którzy próbowali wjechać do stolicy, była specjalna kontrola policji drogowej. To już oznaczało, że zaczyna się akcja prewencyjna - mówił.
Dodał, że "wczoraj doszło do rzeczy, których chyba wcześniej nie doświadczyliśmy". - Milicja używała gumowych kul i różnych innych technik rozpędzania ludności. Około godziny 1 w nocy tłum został rozpędzony. Już około 3, czy 4 na mińskich ulicach prawie nikogo nie było - relacjonował.
Zaznaczył, że "zamieszki odbywały się nie tylko w Mińsku". - Też w Baranowiczach, w Pińsku, w Homlu. Skala protestów była dość poważna. Objęła około 20 miast białoruskich. Ludzie próbowali bronić swojego wyboru, były konfrontacje z milicją - mówił.
Źródło: TVN24