W Chinach podniosła się fala oburzenia, po tym jak lokalne władze oznajmiły, co ich zdaniem spowodowało zatrucie ołowiem dzieci żyjących w pobliżu kombinatu chemicznego. - Mogły za często gryźć ołówki - stwierdził przedstawiciel miasta Dapu.
Afera wybuchła po tym, jak we krwi 300 dzieci żyjących niedaleko dużego kombinatu chemicznego odkryto bardzo wysoki poziom ołowiu. Zakład tymczasowo zamknięto i wszczęto dochodzenie. Lokalne władze są z tego niezadowolone, tracą na tym bowiem wpływy z podatków.
Jak podaje kontrolowany przez rząd tabloid "Global Times", szef lokalnych władz Su Genlin stwierdził, iż dzieci mogły zatruć się zbyt często "gryząc ołówki". Nie sprecyzował jak można się zatruć ołowiem gryząc drewno z grafitowym wkładem.
Doniesienia wywołały falę oburzenia, którą władze centralne od początku kanalizują, ogłaszając zarządzenie śledztwa i wyciągnięcie konsekwencji. Pekin często deklaruje zdecydowaną walkę z truciem środowiska, ale przeważnie kończy się to na deklaracjach i działaniach pokazowych. Cały chiński "cud gospodarczy" jest oparty między innymi na nieograniczonej eksploatacji środowiska w imię postępu. Po latach dewastacji trudno zmienić przyzwyczajenia władz regionalnych.
Dekady nieokiełznanego uprzemysłowienia doprowadziło do wielkiego zatrucia Chin, gdzie bardzo często okazuje się, że ludzie żyją w bardzo szkodliwych warunkach. Najwięcej poruszenia wywołują sprawy dotyczące dzieci. Od niesławnej afery z zatrutym mlekiem w proszku władze są szczególnie wyczulone na takie sprawy.
Autor: mk/kka/zp / Źródło: Reuters, tvn24.pl