Szefa zamurowało. Zaniemówił. Trąbią o niej w mediach nie tylko w Polsce, a ona zjawia się w pracy, dzień po takim sukcesie. - Miałam wziąć wolne, ale zrezygnowałam. Nie byłam aż tak zmęczona, wolałam rozruszać mięśnie i stawy - tłumaczy Katarzyna Szkoda, absolwentka lingwistyki stosowanej, specjalistka do spraw ochrony przeciwpożarowej i globalna zwyciężczyni biegu Wings for Life w 2023 roku.
W niedzielę 5 maja kolejna edycja wielkiego biegu Wings for Life. Z tej okazji przypominamy sylwetkę Katarzyny Szkody - zwyciężczyni WfL w 2023 roku. Była nie tylko najlepsza w Polsce, ale i na świecie.
Nie ma co, talentem do sportu, tego w wydaniu wytrzymałościowym, Kasia obdarzona została ogromnym. 55 kilometrów - dokładnie 55,07, co zajęło jej zaledwie 3 godziny, 39 minut i 22 sekundy - pokonała w niedzielę, 7 maja, a w poniedziałkowy poranek, 8 maja, jak zwykle punktualnie, stawiła się w biurze. Uprawianie lekkoatletyki w wydaniu zawodowym nigdy jej nie interesowało. Biega, bo lubi. Biega, bo bieganie kocha.
O tym, że w Wings for Life 2023 triumfowała, nie tylko w kraju, ale i na świecie, dowiedziała się po 51 km, wykrzyczały to jadące obok rowerami wolontariuszki. "Ja pierwsza? Serio?" - pomyślała. Ucieszyła się bardzo, także dlatego, że wreszcie mogła troszeczkę zwolnić, odrobinę. Sił starczyło jej jeszcze na to, by z dumą i radością wznieść ręce, raz, drugi, trzeci. A potem biegła dalej, bo goniący ją samochód/meta, prowadzony przez samego Adama Małysza - mistrza przedstawiać nie trzeba - nadal jechał daleko w tyle.
Specjalnych przygotowań, w co uwierzyć naprawdę trudno, nie było. Kasia jest amatorką, pierwsze miejsce w jej życiu zajmuje praca. W Wings for Life w Polsce była jedną z ośmiu tysięcy zawodniczek i zawodników, którzy odpowiedzieli na hasło "Biegamy dla tych, którzy biec nie mogą". Bo całkowity dochód z wpisowego idzie od dekady na rozwój badań nad uszkodzonym rdzeniem kręgowym. Pakiety startowe rozeszły się w mig, jak świeże bułeczki.
Start Wings for Life. "Jestem od Romka"
Niedziela, 7 maja, Poznań, godzina 13. Ruszają.
"Rok temu zajęłam w tej imprezie drugie miejsce w Polsce i piąte na świecie, więc starałam się wrócić do tamtych emocji. Byłam skoncentrowana, wiadomo, na maksa. Na początku marca dopadł mnie drobny, przeciążeniowy uraz, na szczęście szybko doszłam do siebie i w połowie kwietnia wystartowałam w półmaratonie, tutaj, w Poznaniu. Przed WfL presji nie czułam, nic a nic, zero. Po cichu liczyłam, że skoro poprzednio pokonałam 47 km, to teraz okolice 50 będą w moim zasięgu".
Dane podstawowe o biegaczce Katarzynie Szkodzie: Rocznik - 1991. Narzeczony - Krzysztof, bardzo wyrozumiały, bardzo Kasię w jej pasji wspierający, choć sam nie biega. Dom rodzinny - sportowców, tych znanych, brak. Mama, pani Ewa, uwielbia góry, szlaki przemierza piechotą, a te łatwiejsze nawet rowerem. Tata, pan Dariusz, to pasjonat piłki kopanej, próbował sił w Dyskobolii w Grodzisku Wlkp., przed czasami świetności klubu, na przełomie lat 70. i 80., oraz w Orkanie Ptaszkowo. Trenował lokalne drużyny, w różnych grupach wiekowych, dziewczęce także. Aha, dziadek Czesław, nie zapominajmy i o nim, był nauczycielem wychowania fizycznego i prowadził sekcję tenisa stołowego. Ale to już odległe czasy, Kasia ich nie pamięta.
Pochodzi z Grodziska Wielkopolskiego, pracuje w Poznaniu, od niedawna mieszka w pobliskim Zalesewie obok Swarzędza. Grodzisk przywołuje na każdym kroku, by reklamować organizowany tam półmaraton. Należy do grupy biegowej roboczo nazwanej przez jej zawodniczki i zawodników "Jestem od Romka". Romek to Roman Borkiewicz, trener o dużym doświadczeniu, mający za sobą pracę z zawodowcami. Równy gość, do którego zgłaszają się pasjonaci z okolic bliższych i dalszych.
Kasia z Borkiewiczem spotyka się raz w tygodniu, na swarzędzkim stadionie. Mówi, że tak jak dla katolika obowiązkowa jest niedzielna msza, tak dla niej nie do opuszczenia są te piątkowe wspólne zajęcia. W inne dni biega sama, po lasach i polach; 70, 80, czasami 90 km w tygodniu. 100 też się zdarza, ale bardzo rzadko, na to jest jeszcze za wcześnie. No i brakuje czasu. Grupa "Jestem od Romka" ma jeden jeden naprawdę mocny tydzień w roku, zimą, kiedy pasjonatki i pasjonaci wyjeżdżają na obóz do Karpacza, Szklarskiej Poręby lub Międzygórza. Tam bieganie jest już najważniejsze.
Kilometr 10., jest fajnie, oznak zmęczenia brak. "Jedna z koleżanek zaczęła śpiewać"
"Pierwsza część trasy prowadziła przez miasto, a na tym 10. km powoli kierowaliśmy się w stronę wylotówki, obok stadionu Lecha. Tam dostrzegłam kibicujących mi znajomych, zapowiadali zresztą, że wybiorą właśnie to miejsce. Część z nich miała rowery i zaczęli obok nas jechać, dopingując, żartując i krzycząc słowa, które nie nadają się do publikacji. Jedna z koleżanek zaczęła nawet dla mnie śpiewać. Fajnie było, luz-blues, zero zmęczenia".
O sobie i swojej pasji Kasia opowiada barwnie i ciekawie, choć do udzielania wywiadów przyzwyczajona nie jest. Obawiała się, że po osiągniętym w WfL wyniku przyjdzie jej odpowiadać na pytania mediów, te dotyczącę sportu i życia poza nim. Przyszło, co zrobić.
W szkole podstawowej jeździła na zawody biegowe, przeważnie przełajowe. Zawody gminne, co najwyżej powiatowe, nic wielkiego. I często je wygrywała. W szkole średniej też, ale znowu - nie mówimy o bieganiu wyczynowym, wynikającym z treningu. Jechała, biegła i wygrywała. Tyle.
Potem, już na studiach - a wybrała lingwistykę stosowaną, czyli niemiecki, angielski i elementy francuskiego, całość z naciskiem na niemiecki - z lekkoatletyką wciąż nie było jej po drodze. Nigdy nie pomyślała, że tym bieganiem mogłaby zająć się na poważnie. Bardziej interesowały ją tematy typu rysowanie.
Po dyplomie rozpoczęła pracę w dużej firmie, w Volkswagenie, w Poznaniu, gdzie została tłumaczką w dziale ochrony przeciwpożarowej. Tłumaczyła korespondencję między pochodzącym z Niemiec szefem a polskimi pracownikami. Teraz, po ukończeniu dodatkowych kursów, jest w firmie specjalistką do spraw ochrony przeciwpożarowej, ale ten niemiecki wciąż wykorzystuje, ciągle się przydaje.
Sport, bez zmian, nadal pozostaje na miejscu drugim.
Kilometr 20., wciąż fajnie. "Samotność długodystansowca, bardzo ją lubię"
"Biegnę z Przemciem Wełniakiem, przyjacielem, a jest z nami jeszcze jeden chłopak. Zaczynamy z nim rozmawiać i okazuje się, że on i ja przez jakiś czas biegliśmy obok siebie także w Półmaratonie Poznańskim, taki zbieg okolicznosci. Mam siłę na rozmowy, choć wiadomo, że nie żadne filozoficzne. Rzucamy jakieś zdania, słówka, hasła, trochę na rozluźnienie. Potem te grupy zaczynają się rozciągać, rozrywać i zaczyna się słynna samotność długodystansowca. Jesteś tylko ty i trasa, ty i twoje myśli. Bardzo to lubię, absolutnie ta samotność mi nie przeszkadza".
Kasia zawdzięcza dużo Borkiewiczowi. To on uczył ją techniki, pokazywał najróżniejsze sposoby treningu, powtarzał, jak ważna jest systematyczność. Wciąż była to jednak zabawa, trzy, cztery razy w tygodniu na świeżym powietrzu, żeby psychicznie się zresetować, przewietrzyć głowę po pracy. Jako miłośniczka gór i wędrówek któregoś dnia wymyśliła, że na zawody wyruszy do Karpacza lub Szklarskiej Poręby. Zamiast po górach chodzić, przemierzać je będzie biegiem. Jeździła, biegała po 30, nawet 40 km, wciąż uważając siebie za amatorkę, za biegową turystkę.
Kilometr 30., zmęczenia jak nie było, tak nie ma. "Niezła zabawa, spróbuję"
"Wtedy biegłam już sama, chyba. Nie wiem, bo koncentrowałam się tylko na tym, żeby przesuwać się do przodu. Przed sobą widziałam jakichś pojedynczych mężczyzn, zawodników, ale obok mnie nie było nikogo, tak to pamiętam".
Chodzenie po górach, o bieganiu nie wspominając, daje siłę w nogach, tę naturalną, do wypracowania której siłowni nie potrzeba. Okazało się zatem, że po startach w Karpaczu i Szklarskiej Porębie Kasia radzi sobie coraz lepiej w biegach ulicznych, na asfalcie, organizowanych w miastach. Zgłaszała się do imprez na dystansach 10 km, potem do półmaratonów. Pierwszy półmaraton przebiegła w 2015 roku w Poznaniu. Czas poniżej godziny i 50 minut. Nie pamięta już, co ją do tego półmaratonu zmotywowało, pewnie ktoś ze znajomych zachwalał, że to niezła zabawa, więc stwierdziła, że spróbuje. Tak się zaczęło. Po tym półmaratonie trafiła do Borkiewicza, zaczęła trenować i rekord życiowy doprawadziła do bardzo przyzwoitego wyniku 1:17.48.
Okolice kilometra 40., przestaje być fajnie. "Może właśnie teraz pokazują mnie w telewizji"
"Ten pierwszy, taki delikatny kryzys, pojawił się na 38., może 39. km. Nie byłam tak zmęczona, żeby mieć luki w pamięci, o czym opowiadają niekiedy maratończycy, ale dokładnie tego momentu i miejsca nie pamiętam. Nic złego się nie działo, przez chwilę poczułam tylko, że bolą mnie już nogi, już mnie tak nie niosą. Zerknęłam na zegarek i powiedziałam sobie, że jeszcze 2 km i będzie maraton, czyli jest dobrze. Mniej więcej wtedy zaczęła przede mną jechać kamera, to znaczy pan z kamerą na motocyklu. Ja oczywiście totalnie nieprzyzwyczajona i pomyślałam, że głupio byłoby zatrzymać się akurat teraz, bo być może pokazują mnie właśnie w telewizji. Biegłam dalej, co miałam zrobić".
Jak dotąd cały maraton, czyli dystans królewski, wynoszący dokładnie 42 km 195 m, Kasia pokonała na asfalcie, nie w górach - uwaga - tylko raz, w grudniu 2022 w Walencji. Czas - 2:42.59, świetny jak na amatorskie bieganie. Co ważne, wspomnienia ma z tej imprezy tylko pozytywne. Ktoś z kibiców wystawił dłoń do przybicia piątki, ktoś krzyczał coś miłego i mobilizującego, przyjemnie było bardzo. A najważniejsze, że nie zderzyła się ze ścianą, czyli z kryzysem odcinającym organizmowi energię.
Kilometr 50., prawie koniec. "Niech ten Małysz w końcu nadjedzie"
"Rok temu na 45. km WfL przeszłam do marszu. Teraz biegłam cały czas, po przekroczeniu tego 45. km pewna, że jeszcze trochę jestem w stanie z siebie dać. Lecimy dalej - powtarzałam sobie. Zaczęło się wyznaczanie małych celów, dotrzeć do zakrętu, potem do najbliższego drzewa, migały jakieś ogrodzenia, jakieś koniki i krówki. A w końcu pomyślałam - Jezu, gdzie jest ten Małysz, niech on w końcu nadjedzie. Kiedy wreszcie mnie dogonił, poczułam i dumę, i ulgę. I jeszcze taką odrobinę żalu, że w sumie można było tych kilometrów przelecieć troszkę więcej. Małysz jechał w obstawie innych samochodów, których kierowcy zaczęli na moją cześć trąbić i krzyczeć. Bardzo fajne uczucie. Małysz pojechał dalej, bo musiał gonić biegnących jeszcze mężczyzn. Spotkaliśmy się potem, już po zakończeniu imprezy. Pogratulował, powiedział, że szacunek. On też nie ma łatwego zadania, jedzie tym samochodem przez kilka godzin, wolno, zaczynając od 14 km/h. Też musi się napracować".
Przewaga Kasi okazała się duża. Drugą w światowej klasyfikacji Austriaczkę Veronikę Mutsch - zmagającą się z Wings for Life w Wiedniu - samochód/meta dogonił po 49,8 km.
Dlaczego Kasia biega? Wyjaśnienie jest proste. Bieganie, to długodystansowe, sprawia jej przyjemność. Nie ból, a radość. Pokazuje samej sobie, udowadnia, że potrafi więcej, niż jej się wydawało. Że każda granica może zostać przesunięta, wystarczy chcieć. Bieganie to element higieny, jak mycie zębów, tak na to patrzy. Biegając, wyrzuca z siebie cały stres, wszystkie złe myśli. Nabiera dystansu do tego, co nieważne. Tylko i aż tyle.
Nie żałuje, że nie została lekkoatletką, tą zawodową? Że nie dała sobie na taką karierę szansy? Odpowiedź pada szybko: - Nie myślę w tych kategoriach, bo dzisiaj nic mi to nie da. Lubię swoją pracę, lubię swoje życie, to, jak ono wygląda i w którym kierunku się potoczyło. Jako biegaczka amatorka mam przed sobą tyle celów, że chyba nie starczy mi czasu, by je zrealizować. Chcę się poprawiać w biegach ulicznych, także tych krótszych, na 10 km. Chcę się sprawdzić w maratonie, tak na poważnie. No i mam jedno wielkie marzenie, wciąż odkładane, bo do takiego wyzwania wciąż nie jestem gotowa. To bieganie po górskich szlakach, naprawdę długie, typu 100 kilometrów. Zamieszkać w górach, wyjść z domu o wschodzie słońca i biec przed siebie, donikąd. Tak musi wyglądać szczęście.
Autorka/Autor: Rafał Kazimierczak/a
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne