We Lwowie ogłaszane są alarmy bombowe, mieszkańcy schodzą wtedy do schronów. Brakuje paliwa na stacjach benzynowych i gotówki w bankomatach. Kolejki ustawiają się do aptek. Z drugiej strony - ludzie starają się zachowywać na tyle normalnie, na ile się da. Niektórzy mówią, że wrócili z zagranicy, gdy dowiedzieli się o inwazji. Jak się żyje w czasie rosyjskiego ataku na Ukrainę w mieście położonym niespełna 100 kilometrów od polskiej granicy? Relacja reportera TVN24 Konrada Borusiewicza.
O włączeniu syren alarmowych we Lwowie na zachodzie Ukrainy poinformowała w piątek nad ranem, powołując się na świadka, agencja Reutera. Potwierdził to szef administracji obwodowej: "We Lwowie rano w piątek ogłoszono alarm bombowy" - napisał na Facebooku. Później w ciągu dnia syreny odzywały się jeszcze co najmniej kilka razy.
Życie we Lwowie
We Lwowie od czwartku przebywa reporter TVN24 Konrad Borusiewicz, który był świadkiem alarmów i widział, jak mieszkańcy na nie reagują. - Niektórzy przyspieszają, chowają się w bramach. Niektórzy kompletnie ignorują tego typu ostrzeżenia. Teraz jesteśmy 10 minut po alarmie. Ruch odbywa się normalnie. A sygnały, że coś jest nie tak, to na przykład kolejka do bankomatu. Coraz mniej osób wierzy w to, że system elektroniczny, płatności kartą, będzie coś znaczyć - twierdzi reporter. Przyznaje przy tym, że "takich kolejek jest coraz mniej, bo coraz mniej jest bankomatów, w których została gotówka".
Jak mówi, podobnie sprawy mają się ze stacjami benzynowymi, przed którymi czasem ustawiają się sznury samochodów, a kierowcy czekają po 2-3 godziny, nie mając pewności, że zatankują. Długie kolejki ustawiają się również do aptek.
Wrócili, by bronić Ukrainy
Ekipa TVN24 rozmawiała z lwowianami na jednym z głównych deptaków miasta. Niektórzy byli przerażeni, martwili się o siebie, ale też o swoje rodziny, mieszkające między innymi w Kijowie. Dwóch przyznało, że dwa dni wcześniej siedzieli na piwie we Wrocławiu, kiedy dowiedzieli się o rosyjskiej agresji. Nie zastanawiając się długo, koledzy spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i kilkadziesiąt godzin później byli już na Ukrainie.
- To jest rosyjski atak na Ukrainę. Dla mnie osobiście to by było bardzo ciężkie, ignorować ten fakt. Razem o czwartej rano siedzieliśmy, piliśmy piwo, rozmawialiśmy. Dowiedzieliśmy się, zrozumieliśmy, że sprawa jest gorąca, umówiliśmy się, że szukamy transportu i jedziemy. Znaleźliśmy transport dzisiaj w nocy i dopiero przyjechaliśmy z Wrocławia. Chcę pójść do obrony terytorialnej, a potem zobaczymy. Najpierw krótkie przygotowanie. Nie jestem żołnierzem, muszę się przeszkolić - mówi młody mężczyzna.
Drugi mu wtóruje: - Chcę walczyć dla Ukrainy. To mój kraj, to moje życie. Wszystko, co mam, jest w Kijowie. Jeżeli pozwolę na zajęcie Kijowa przez Rosjan, to znaczy, że nie jestem prawdziwym Ukraińcem. Jestem za to odpowiedzialny.
Atak Rosji na Ukrainę - oglądaj program specjalny w TVN24
Źródło: TVN24/PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock