Siergiej i Żenia przeżyli bombardowanie na teatr w Mariupolu. W chwili ataku byli w epicentrum. Tuż przy scenie, na której Siergiej występował przez 19 lat. Przygnieceni przez ogromne, metalowe drzwi. Dzięki pomocy ludzi wydostali się z ruin, a potem ranni i poobijani ratowali innych. Dzień później z dwójką dzieci: synem i córką, wyjechali z Mariupola. Siergiej opowiada nam, co działo się w teatrze w tamtych dniach, opowiada historię powstania napisu "DZIECI", który zobaczył cały świat, a który stał się symbolem bestialstwa Rosjan. Z Siergiejem rozmawia Arleta Zalewska w ramach cyklu "Ukraina walczy-Cywile".
Sześciominutowe nagranie z napisem "DZIECI" opublikowali żołnierze batalionu Azow. Zrobili je 11 marca, kilka dni przed bombardowaniem. Rosyjska agresja na Ukrainie trwała wtedy trzy tygodnie. Mężczyzną, który ich oprowadza jest właśnie Siergiej. Gdy są na zewnątrz w tle cały czas słychać wybuchy. W środku: płacz dzieci przeplata się z hałasem tłumu i rozmowami ludzi. Na zewnątrz jest głównie bardzo zimno, w środku zimno i raczej ciemno. Siergiej podświetla drogę telefonem.
Ludzie ubrani w czapki i kurtki siedzą na podłodze, porozdzielani są po różnych salach i pokojach. - Tu ludzie przychodzą po jedzenie. Najpierw dzieci, kobiety i osoby starsze. A dopiero potem, jeśli wystarczy, mężczyźni. W tamtym momencie schronienie w teatrze ma ponad 1,5 tysiąca osób - opowiada nam Siergiej.
Gdy kilka dni później nagranie staje się popularne w niemal wszystkich światowych mediach, wiemy już, że teatr został zbombardowany. Wiemy, że są zabici - wielu zabitych. Wiemy, że wśród ofiar być osoby, które widać na tym nagraniu. Ale dochodzą też informacje, że są ludzie, którym udało się z teatru wydostać.
Nagranie kończy się wypowiedzią Siergieja i jego znajomego. Obaj stoją na tle teatru i błagają o zorganizowanie korytarza humanitarnego dla kobiet i dzieci. - Jest tu kobieta, która właśnie urodziła. Dzieci mają gorączkę. Nie wiem, jak i kto, ale pomóżcie. Prosimy Was!
Pięć dni później Rosjanie zbombardują teatr. Korytarza humanitarnego nikt nie zorganizuje.
- Byłem absolutnie przekonany, że to nas ochroni, że nikt nie odważy się zabijać dzieci. Przecież te litery były takie duże. Wszyscy je widzieli - Siergiej opowiada teraz, wracając do marcowych wydarzeń.
Kolejne nagranie aktor zrobił już po ataku Rosjan. Widać na nim płonący i dymiący teatr. Widać fragmenty napisu "DZIECI", ale Siergiej zwraca uwagę na coś innego. - To teatr, w którym pracowałem przez 19 lat. - mówi głos zza telefonu i dodaje: - Tu widać nawet mój portret.
Na ścianie teatru wciąż ostał się plakat reklamujący spektakl, w którym Siergiej gra główną rolę. To "Mój Molier".
Tak aktor żegna się ze swoim ukochanym teatrem. Dzień później wyjeżdża z rodziną z Mariupola. Jest 17 marca. Miasto jest już wtedy bardzo silnie bombardowane. - Cudem udało nam się wyjechać. Atakowali z każdej strony - opowiada.
Od wielu tygodni próbowałam dotrzeć do kogoś, kto przeżył to bombardowanie i będzie chciał opowiedzieć nam tę wstrząsającą historię. Udało mi się nawet porozmawiać z jedną z kobiet, które pracowały w teatrze przed wojną. Wraz z córką wydostały się z ruin, uratowały je wysokie i trwałe ściany teatralnego gmachu.
Porozmawiać się jednak nie udało, wiem, że wyjechały z Mariupola, ale cały swój czas poświęcały na poszukiwania innych członków rodziny, którzy utknęli gdzieś w mieści. Kluczowy dla mnie okazał się tekst opublikowany na ukraińskim portalu pod tytułem: "Byłam komendantem schronu przy Teatrze Dramatyczny Mariupolu". To historia Żeni, żony Siergieja. Tak dotarłam do niego.
- Jak dziś patrzysz na tamten dzień, co myślisz, co czujesz? - pytam. Siergiej odpowiada, że nie wie, że pierwszy raz ktoś go o to pyta. Po chwili odsuwa od siebie kamerę, tak, że nie widać jego twarzy. Po dłuższej chwili odpowiada. - Poczucie winy, czuję winę, że tak wielu ludzi zginęło. Że nie dało się ich uratować.
Według Associated Press Rosjanie, bombardując teatr w Mariupolu, mogli zabić nawet 600 osób.
Źródło: TVN24