Kobieta ze słynnego zdjęcia z bombardowanego szpitala w rozmowie z BBC. "Otrzymywałam pogróżki, że potną moje dziecko na kawałki"

Źródło:
BBC
Rosjanie zbombardowali szpital dziecięcy w Mariupolu. Władze opublikowały nagranie [9.03.2022]
Rosjanie zbombardowali szpital dziecięcy w Mariupolu. Władze opublikowały nagranie [9.03.2022]Twitter/@ArmedForcesUkr
wideo 2/22
Rosjanie zbombardowali szpital dziecięcy w Mariupolu. Władze opublikowały nagranie [9.03.2022]Twitter/@ArmedForcesUkr

Kilkanaście dni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji na Ukrainę media obiegło zdjęcie młodej kobiety z zakrwawioną twarzą, która w zaawansowanej ciąży ucieka z ostrzelanego szpitala położniczego w Mariupolu. Wkrótce stała się ona obiektem bezprecedensowej rosyjskiej kampanii dezinformacyjnej. Po dwóch miesiącach od tych wydarzeń z 29-letnią Marianną Wyszemirską udało się porozmawiać dziennikarce BBC. Ukrainka, pozostająca na kontrolowanych przez Rosjan terytoriach, opowiedziała o tym, jak znalazła się w środku wojny informacyjnej.

Marianna Wyszemirska była jedną z kobiet, które ewakuowano z ostrzelanego 9 marca szpitala położniczego w Mariupolu. Jej zdjęcie - owiniętej w kołdrę, z zakrwawioną twarzą zwróconą w stronę obiektywu - obiegło media na całym świecie, stając się symbolem rosyjskiego okrucieństwa w pierwszych dniach wojny w Ukrainie.

Choć przeżyła bombardowanie, wkrótce Wyszemirska stała się ofiarą kolejnych ataków - dezinformacji i nienawiści wobec niej i jej rodziny. Próbując zaprzeczać atakowi na szpital, Rosjanie oskarżyli ją o odegranie roli ofiary ostrzału. Niektórzy rosyjscy dyplomaci twierdzili nawet, że 29-latka "zagrała" nie jedną, lecz dwie różne kobiety.

- Otrzymywałam pogróżki, że mnie znajdą, że zostanę zabita, że potną moje dziecko na kawałki - mówi w rozmowie z BBC, opowiadając o swej wstrząsającej uciecze oraz o prześladowaniu, którego doświadczyła w sieci. To jej pierwsza rozmowa z dużym zachodnim medium od czasu, gdy została ewakuowana z Mariupola do części Donbasu kontrolowanej przez prorosyjskich separatystów. W czasie wywiadu - ocenia BBC - kobieta wydaje się czuć swobodnie, a z brytyjskim nadawcą rozmawia bez żadnych warunków wstępnych. Towarzyszy jej jednak prorosyjski bloger.

Oskarżenia o "inscenizowanie" ataku na szpital

Przed wojną życie w Mariupolu wyglądało zupełnie inaczej. Marianna była blogerką, zaś jej mąż Jurij pracował w zakładach metalurgicznych Azowstal, które w czasie wojny stały się ostatnim punktem ukraińskiego oporu w obleganym przez Rosjan mieście. - Wiedliśmy spokojne i proste życie - wyznaje Wyszemirska, dodając, że po 24 lutego "wszystko wywróciło się do góry nogami".

Wspomina, jak 9 marca rozmawiała z innymi kobietami na oddziale, gdy szpitalem wstrząsnęła eksplozja. Naciągnęła koc na głowę, a wówczas doszło do kolejnego wybuchu. - Było słychać, jak wszystko lata - odłamki i wyposażenie. Ten hałas bardzo długo dźwięczał mi w uszach - mówi.

Kobiety schroniły się w szpitalnej piwnicy. Marianna została raniona w czoło, odłamki szkła wbiły się jej w skórę. Na zniszczonym oddziale pozostały jej rzeczy. Poprosiła policjanta, by pomógł jej wrócić po nie do środka. - Wszystko, co przygotowałam dla dziecka, pozostało na oddziale położniczym - tłumaczy. Gdy stała przed szpitalem, została sfotografowana przez reportera agencji Associated Press. Kolejny raz uchwycił ją, gdy z torbami w rękach wychodziła z ruin szpitala.

Fotografie szybko obiegły internet. Wtedy na prokremlowskich kanałach w mediach społecznościowych pojawiły się pierwsze oskarżenia o to, że zdjęcia zostały "zainscenizowane". Sugerowano, że Marianna - która przed wojną zajmowała się testowaniem i promowaniem kosmetyków - jest aktorką, która wykorzystała makijaż do upozorowania ran.

Te fałszywe informacje były później wielokrotnie powtarzane przez rosyjskich urzędników oraz media państwowe. Rosjanie twierdzili nawet, że Marianna wcieliła się w rolę innej kobiety, którą ratownicy wynoszą ze zniszczonego szpitala na noszach, choć - jak podkreśla BBC - było jasne, że to inna osoba. Kobieta na noszach zmarła później w wyniku odniesionych obrażeń. Nie przeżyło także jej nienarodzone dziecko.

Wnętrze ostrzelanego szpitala w Mariupolu (wideo z 09.03.2022 r. z popołudnia)
Wnętrze ostrzelanego szpitala w Mariupolu (wideo z 09.03.2022 r. z popołudnia)Facebook/Wołodymyr Zełenski

29-letnia Wyszemirska, która po ewakuacji ze szpitala nie miała dostępu do internetu, zobaczyła swe zdjęcia dopiero kilka dni później. W tym czasie jej Instragram został zalany wiadomościami zawierającymi pogróżki i oskarżenia. - To było naprawdę przykre - mówi kobieta, powstrzymując się jednak od bezpośredniej krytyki pod adresem rosyjskich urzędników, którzy rozpowszechniali fałszywe informacje na jej temat.

Zamiast tego krytycznie odnosi się do agencji Associated Press. - Dotknęło mnie, że dziennikarze, którzy udostępnili moje zdjęcia w mediach społecznościowych, nie porozmawiali z innymi kobietami, które mogłyby potwierdzić, że ten atak naprawdę miał miejsce - wyjaśnia kobieta.

Uważa, że to może tłumaczyć, dlaczego niektórzy ludzie "odnieśli wrażenie, że to wszystko zostało wyreżyserowane". Jednak ona sama przyznaje, że była jedną z ostatnich pacjentek, którą tego dnia ewakuowano z ostrzelanego szpitala i to właśnie wtedy na miejsce przybyli dziennikarze Associated Press. W rzeczywistości - prostuje BBC - reporterzy amerykańskiej agencji rozmawiali z innymi osobami na miejscu zdarzenia. Nie mieli również nic wspólnego z dezinformacją, którą później rozprzestrzeniała rosyjska propaganda.

Rosyjska kampania dezinformacji

Kilka dni po ataku na świat przyszła córka Marianny, Weronika. Jak tysiące innych mieszkańców Mariupola Marianna i Jurij desperacko próbowali opuścić miasto. Przez tygodnie nawiązanie z nią kontaktu było niemal niemożliwe. Po pewnym czasie bliscy kobiety poinformowali BBC, że wydostała się ona z Mariupola, jednak jej miejsce pobytu nie jest jasno sprecyzowane.

Ostatecznie, na początku kwietnia, Marianna ponownie pojawiła się w Donbasie, gdzie udzieliła wywiadu proseparatystycznemu blogerowi Denisowi Seleznewowi. Choć pojawiły się spekulacje na temat swobody jej wypowiedzi, ona sama zapewnia, że "miała opisać całą sytuacją tak, jak widziała to na własne oczy". Denis Seleznew zaaranżował także zdalną rozmowę z BBC. To on jest przy niej obecny i to w jego mieszkaniu się ona odbywa, jednak, jak zaznacza BBC, nie wtrąca się w rozmowę.

Wiele rzeczy, o których opowiada kobieta, podważa fałszywą narrację Rosjan. W prokremlowskim przekazie sugerowano, że zaatakowany szpital to niefunkcjonująca od dłuższego czasu placówka numer jeden. Już wcześniej zespół weryfikatorów BBC ustalił, że był to szpital numer trzy. Marianna potwierdza, że w momencie ataku była tam zarówno ona, jak i inne pacjentki.

Rosjanie twierdzą również, że szpital został przejęty przez żołnierzy ukraińskiego pułku Azow. Fragmenty rozmowy Marianny z Seleznewem zostały później wyselekcjonowane i wyrwane z kontekstu przez rosyjską propagandę, twierdzącą, że kobiety były wykorzystywane przez Ukraińców jako żywe tarcze.

W rozmowie z BBC Wyszemirska zaprzecza jednak, by w momencie, gdy przebywała w szpitalu, w budynku znajdowali się ukraińscy żołnierze. Twierdzi, że widziała ich na oddziale onkologicznym, zlokalizowanym w budynku naprzeciwko oddziału położniczego. Nie jest jednak jasne, czy było to ich stałe miejsce stacjonowania.

Rosyjscy propagandyści wykorzystali jej uwagi z wcześniejszego wywiadu, gdy utrzymywała, iż nie wierzy, by eksplozje w szpitalu były wywołane atakiem lotniczym. - Dźwięk, jaki wydaje przelatujący nad głowa samolot, jest nie do przeoczenia - mówi BBC Marianna, dodając, że w dniu ataku takiego nie słyszała. Brytyjski portal zauważa jednak, że kobieta jest w błędzie. Obecni na miejscu dziennikarze zebrali dowody, w tym zeznania świadków, na to, że był to atak lotniczy.

Na fotografiach sprzed szpitala widoczny był także krater, który - zdaniem cytowanych przez BBC ekspertów - mógł powstać jedynie w wyniku ataku lotniczego. - Osobiście go nie widziałam, ale oglądałam na nagraniu - mówi Marianna i dodaje, że "tak naprawdę nie może winić nikogo, ponieważ nie widziała na własne oczy, co wywołało" eksplozje.

Informacyjna wojna

Słowa Marianny ponownie doprowadziły do zalania jej mediów społecznościowych falą nienawiści. - Niektórzy ludzie twierdzili, że jestem aktorką. Inni uważali, że kłamię, gdy twierdzę, że nie doszło do ataku lotniczego - tłumaczy.

W jej relację nie wierzą nawet niektórzy, których wcześniej uważała za swych przyjaciół. Jako przykład podaje mieszkającą w Rosji Jarosławę, która także jest blogerką branży beauty i nadal wierzy w przekaz rosyjskich mediów państwowych.

- To przykre, gdy ludzie, których znam, wierzą w coś, czego nie zrobiłam - tłumaczy Marianna. Samopoczucie poprawia się jej, gdy rozmowa schodzi na temat dziecka. W ostatnim czasie wróciła do aktywności w mediach społecznościowych. Zachęca czytelników, by ją obserwowali, jeżeli interesuje ich "życie codzienne nowej mamy". - Wybrała trudny moment, by pojawić się na świecie, ale lepiej, że zrobiła to w takich okolicznościach niż wcale - mówi o swojej córce Weronice.

Jednak znalezienie się w centrum informacyjnej wojny wbrew własnej woli, gdy konflikt zbrojny nadal trwa - zmieniło życie Marianny na zawsze. - Nie myślę o moich marzeniach, nie robię planów, ponieważ nie wiemy nawet, co przyniesie jutro - tłumaczy.

Autorka/Autor:ft\mtom

Źródło: BBC

Tagi:
Raporty: