Przed wojną przeprowadzał średnio cztery sekcje zwłok dziennie. Po rozpoczęciu inwazji wojsk rosyjskich na Ukrainę ciał było tyle, że przestały się mieścić w kostnicy. Jurij Fenenko, koroner z przeszło 20-letnim doświadczeniem, mówi o różnych rodzajach ran wojennych i znajdowanych w nich pociskach, o pracy w laboratorium odciętym od sieci elektrycznej, a także o sekcji przyjaciółki, która wjechała na minę.
Wywiad z 44-letnim Jurijem Fenenką przeprowadził w ostatni weekend reporter "Guardiana" Lorenzo Tondo. Czernihowski koroner do lutego miał do czynienia głównie z ciałami osób uśmierconych przez rozmaite choroby. Z rzadka trafiały do niego ofiary strzelanin i wypadków samochodowych. Liczba zwłok przywożonych dziennie do jego pracowni oscylowała wokół czterech.
Wszystko zmieniło się po wkroczeniu Rosjan. Do 10 marca liczący 150 tys. mieszkańców Czernihów został otoczony. - Początkowo nikt nie rozumiał, co się dzieje. Wszyscy się bali, nie wiedzieli, co będzie dalej - mówi "Guardianowi" Fenenko. - A po kilku dniach w laboratorium zaczęły się pojawiać ciała. Z dnia na dzień coraz więcej.
Czernihowskie kostnice są w stanie pomieścić do 30 zwłok naraz. Tymczasem jeden tylko Fenenko badał po 15 ciał dziennie. W słabym świetle zapewnianym przez prąd z generatora, bo w wyniku bombardowania pracownia została odcięta od sieci elektrycznej. "Nadprogramowe" ciała zaczęto składować w ciężarówkach chłodniczych.
Sekcje zwłok w Ukrainie. Dowody na tortury i użycie niedozwolonej broni
Raporty Fenenki są ważnym elementem śledztw prowadzonych przez prokuraturę w zakresie zbrodni wojennych. W raportach tych wyróżniono oznaki tortur, takie jak związane z tyłu ręce czy przestrzelone kończyny, a także setki śmiertelnych ran zadanych cywilom przez m.in. pociski i szrapnele. Oraz przez bomby kasetowe, których użycia zabrania prawo międzynarodowe.
Bomby kasetowe, eksplodując, uwalniają liczne mniejsze bomby. To broń o szerokim polu rażenia. - Niektóre wybuchają, gdy uderzą o ziemię, inne w powietrzu. To dlatego zabijają tak dużo ludzi - tłumaczy Fenenko, który znalazł ich odłamki w ciałach wielu cywilów.
Bardziej jednak dziwią go odnajdywane w zwłokach metalowe fleszetki. Z wyglądu przypominają rzutki, ale są znacznie mniejsze, mierzą zaledwie kilka centymetrów. Umieszcza się je tysiącami w pociskach polowych lub czołgowych, które dzięki lontowi czasowemu wybuchają po wystrzeleniu nad ziemią. Fleszetki rozbryzgują się wówczas na odległość około 100 metrów. Gdy trafią w ciało, mogą zagiąć się w hak, a umieszczone w ich tylnej części cztery metalowe piórka umożliwiające lot na większą odległość często się łamią, powodując dalsze obrażenia.
- Raz pocisk trafił w kolejkę ludzi pod sklepem spożywczym. Tamtego dnia zginęło 30 osób i wszystkie przywieziono do mojej pracowni - wspomina Fenenko. Mówi też, że przed wojną zdarzało mu się widzieć ciała rozerwane na strzępy w wyniku przypadkowych wybuchów. - Ale nigdy w takich ilościach.
Trafiają do niego też oczywiście ofiary eksplozji min. Jedną z nich okazała się przyjaciółka Fenenki i żona jednego z jego najlepszych kolegów. - Wjechała samochodem na minę, próbując uciec z okupowanej przez Rosjan wsi pod Czernihowem, w której mieszkała - mówi łamiącym się głosem koroner. 20 lat praktyki nauczyło go oddzielać emocje od pracy, spodziewał się też, że prędzej czy później przyjdzie mu robić sekcję komuś, kogo znał. Ale nie sądził, że będzie to osoba tak bliska. - Na szczęście pracowało ze mną dwóch innych ekspertów. To oni przeprowadzili sekcję - przyznaje Fenenko. - Ja po prostu nie byłem w stanie się nią zająć.
Ukraina. W wyzwolonych miastach ludzie wciąż giną
Siły ukraińskie wyzwoliły na początku kwietnia wiele miejscowości zajętych przez Rosjan. Opuszczając je, rosyjscy żołnierze zostawili tysiące min, które do dziś ranią i zabijają ludzi. Cały czas też w gruzach znajdowane są ciała. Pod koniec oblężenia w regionie czernihowskim odkryto zwłoki ponad 700 cywilów.
Źródło: The Guardian
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock