Serhij, mieszkaniec okolic zrujnowanej Buczy, opowiedział reporterce Sylwii Piestrzyńskiej o tym, jak został porwany przez rosyjskich żołnierzy. On i kilkadziesiąt innych osób, w tym kobieta w ciąży, spędzili w piwnicy trzy dni. Dostawali tylko nieco ponad szklankę wody dziennie. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Serhij mieszkał na obrzeżach Buczy, kiedy miasto zajęli Rosjanie. Spędził tam 24 dni, z czego trzy dni w niewoli. - Wyszedłem nakarmić psy i nagle zobaczyłem, że w moją stronę celują z karabinów maszynowych. Kazali pójść ze sobą. Poszedłem, żeby tylko nie zobaczyli mojej rodziny. Obezwładnili mnie, nałożyli worek na głowę i zabrali w nieznane miejsce - opowiada mężczyzna.
W tym czasie w domu została żona, jej rodzice i trzech synów. To był dzień, w którym teoretycznie była zgoda na korytarz humanitarny. - Mąż wyszedł przed dom o godzinie 10 i zniknął. Dwie godziny później wyszedł po niego mój 67-letni schorowany ojciec i też zniknął. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje - opowiada Nadia, żona Serhija.
Kobieta przyznaje, że była przerażona. - Kiedy słyszysz nieustanny ostrzał, to czujesz tylko strach. To była zagłada. Mężczyźni byli zabijali na olbrzymią skalę. W naszej rodzinie jest ich pięciu, więc było to psychicznie bardzo trudne - dodaje.
Mieszkaniec okolic Buczy opowiada o porwaniu przez rosyjskich żołnierzy
Serhij trafił do kompleksu bloków mieszkalnych, w którym rosyjskie wojsko urządziło swój sztab. - Najpierw byliśmy w piwnicy. Ja byłem drugim, którego przywieźli. Przede mną był starszy, kulejący mężczyzna. Później przenieśli nas do mieszkania, gdzie przywozili kolejnych pobitych ludzi. Była tam nawet kobieta w ciąży - relacjonuje. - Szukali dywersantów. Chcieli wymusić od nas informacje, gdzie stacjonują ukraińscy żołnierze - dodaje.
Serhij podkreśla, że prawie nie dostawali jedzenia, a wody nieco ponad szklankę dziennie. - Prosiliśmy, żeby wypuścili dzieci i starszych, ale nie zgodzili się. Nie wypuścili nawet tej ciężarnej kobiety. Ona została zatrzymana z mężem na ulicy, kiedy przeszli 20 kilometrów pieszo, żeby dostać się do lekarza - opowiada Serhij.
Po trzech dniach, kiedy Rosjanie się wycofali, Serhij i inni mogli się wydostać. - Zobaczyliśmy, że samochody odjechały i nikogo nie ma. Wyważyliśmy drzwi. Okazało się, że w drugim mieszkaniu jest kolejnych 15 osób, pomogliśmy im się wydostać - wspomina. Kiedy mąż i ojciec wrócili do domu, rodzina podjęła decyzję o ewakuacji. - Nasi trzej synowie mają prawie 18 lat. Wywiezienie ich w bezpieczne miejsce było moim obowiązkiem - wyjaśnia Nadia.
- Droga do autobusu ewakuacyjnego była bardzo trudna i niebezpieczna. Widzieliśmy po drodze, jak jadą czołgi BTR. Byliśmy bezbronni - stwierdza Serhij. - Kiedy wyjeżdżaliśmy, też baliśmy się ostrzału z każdej strony. W autobusie był 14-letni chłopak. Poprosiłem go, żeby otworzył okno, a on pokazał, że ma ranną rękę. Potem okazało się, że Rosjanie zabili ojca na jego oczach - dodaje.
Jura stracił ojca, starsza kobieta osłoniła córkę własnym ciałem
14-letni Jura trafił do szpitala dziecięcego w Kijowie. - Jechaliśmy z tatą na rowerach po pomoc humanitarną. Zza rogu wyszedł rosyjski żołnierz, podnieśliśmy ręce do góry, ale on zaczął strzelać. Tata upadł na ziemię - mówi chłopiec.
O tym, kto został zamordowany i w jakich okolicznościach, Serhij i jego żona dowiedzieli się później. Kiedy się ukrywali, nie mieli prądu. - Bardzo się bałam. Ostrzał był nieustanny. Nie było sekundy przerwy. Obojętnie, czy był korytarz humanitarny, czy nie, strzelali cały czas. Okna naszego domu wychodzą na lotnisko w Hostomelu. Widzieliśmy, jak było bombardowane - stwierdza Nadia.
Serhij opowiada, że piwnica, w której Rosjanie rozstrzelali ludzi, była zaledwie 300 metrów od jego domu. - Starsza kobieta, która osłoniła córkę własnym ciałem, też mieszkała niedaleko nas - dodaje.
OGLĄDAJ NA ŻYWO W TVN24 GO:
Źródło: TVN24