Jeden turecki żołnierz zginął, a trzech zostało rannych w wybuchu miny podłożonej prawdopodobnie przez kurdyjskich partyzantów. Dzień wcześniej w starciu armii z rebeliantami zginęło 13 tureckich wojskowych.
Mina, podłożona według wszelkich przypuszczeń przez oskarżaną o terroryzm Partię Pracujących Kurdystanu, wybuchła w prowincji Diyarbakir - uznawanej za serce de facto nieistniejącego tureckiego Kurdystanu. Zdalnie sterowane miny są często stosowane przez PPK, która obwiniana jest o zabicie już około 100 osób w tym roku.
W tej liczbie znajduje się 13 tureckich żołnierzy, którzy zginęli w potyczce z Kurdami w pobliżu granicy z Irakiem. Wojsko starało się uniemożliwić rebeliantom ucieczkę przez granicę do baz w irackim Kurdystanie, ale najwyraźniej nie doceniło siły przedzierającego się oddziału.
W wyniku ostatnich ataków wojsko wyznaczyło 27 stref bezpieczeństwa we wschodniej i południowo-wschodniej Turcji, gdzie się zbiegają granice Iraku i Iranu. Strefy mają istnieć do grudnia. - Podejmiemy odpowiednie kroki - zapowiedział premier Recep Tayyip Erdogan, który na dziś zwołał specjalną rządową konferencję antyterrorystyczną.
Ankara oskarża PPK, że w wyniku jej trwającej od 1984 roku zbrojnej kampanii zginęło ponad 30 tys. ludzi. Kurdowie z kolei oskarżają Turków o łamanie ich prawa do samostanowienia, a także o tortury, masowe represje i powszechną dyskryminację.
Źródło: Reuters, PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: arch. tvn24.pl