Turcja uczyni wszystko, co w jej mocy, aby nie dopuścić do tego, by kurdyjskie miasto Kobane (Ajn al-Arab) w pobliżu granicy syryjsko-tureckiej wpadło w ręce dżihadystów z Państwa Islamskiego (IS) - zapewnił turecki premier Ahmet Davutoglu.
W czwartek parlament Turcji zgodził się na interwencję sił zbrojnych kraju na terytorium Syrii i Iraku, a także zezwolił zagranicznej koalicji pod dowództwem USA na prowadzenie działań z tureckiego terytorium przeciwko dżihadystom. - Żaden inny kraj nie ma możliwości wpłynięcia na wydarzenia w Syrii i Iraku. Jednocześnie żaden inny kraj nie będzie poszkodowany tak jak my - mówił Davutoglu na spotkaniu z dziennikarzami w czwartek wieczorem. Bojownicy IS na północy Syrii, którzy kontynuują marsz w pobliżu granicy tureckiej, otoczyli Kobane z trzech stron i w czwartek znajdowali się w odległości kilku kilometrów od centrum miasta. W minionych tygodniach przejęli kontrolę nad setkami okolicznych wiosek, zmuszając ponad 150 tys. syryjskich Kurdów do ucieczki do Turcji.
Co będą robić Turcy?
Mimo czwartkowego głosowania w tureckim parlamencie rola Ankary w koalicji nie została doprecyzowana. Turcja obawia się, że jeśli amerykańskim atakom nie będzie towarzyszyła długofalowa polityczna strategia walki z Państwem Islamskim, to mogą one tylko wzmocnić reżim syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada, a także bojowników kurdyjskich. Są oni powiązani z Kurdami żyjącymi w Turcji, którzy od 30 lat walczą o większą autonomię. Więziony przez Turków kurdyjski przywódca Abdullah Ocalan ostrzegł w tym tygodniu, że rozmowy pokojowe prowadzone między jego Partią Pracujących Kurdystanu (PKK) a władzami Turcji załamią się, jeśli islamistom pozwoli się na masakrę w Kobane. Rząd Turcji rozpoczął rozmowy z Ocalanem pod koniec 2012 roku, próbując zakończyć konflikt, w wyniku którego w ciągu 30 lat zginęło ponad 45 tys. osób, głównie Kurdów.
Autor: mtom / Źródło: PAP