Niezidentyfikowani napastnicy, najprawdopodobniej rebelianci, zaatakowali oddział syryjskiego wojska z morza. Uzbrojeni mężczyźni przypłynęli w nocy na małych motorówkach, z których zaczęli ostrzeliwać żołnierzy. Liczba ofiar po obu stronach starcia nie jest znana.
Do starcia doszło na północy Syrii w pobliżu portu Latakia, około 35 kilometrów od granicy z Turcją. Jak podały media rządowe, niesprecyzowana liczba napastników podpłynęła do brzegu w gumowych łodziach z silnikami w środku nocy i z zaskoczenia otworzyła ogień.
- Wymiana strzałów skutkowała śmiercią i ranami wśród wojskowych. Zginęło też kilku terrorystów, ale nie wiadomo, ilu dokładnie, ponieważ było ciemno - oznajmiły media dyktatury Baszara el-Asada. Nie podano, ilu dokładnie wojskowych zginęło.
Nie ma też informacji o tym, skąd pojawili się napastnicy. Być może przypłynęli z Turcji, która udziela schronienia uciekinierom z Syrii i przymyka oko na działalność rebeliantów na swoim terytorium.
Formalny pokój
Oficjalnie w Syrii od ponad dwóch tygodni trwa wynegocjowane przez ONZ zawieszenie broni. Jednak pomimo tego dochodzi do regularnych walk. Poza nocnym atakiem z morza, w małej wiosce pod Damaszkiem doszło do ostrego starcia. Syryjskie wojsko zaatakowało około grupę dezerterów, z których dziesiątkę zabito. W samym Damaszku pięciu żołnierzy zginęło w wyniku ataku za pomocą bomby-pułapki podłożonej przy drodze.
Dodatkowym dowodem na to, że wojna w Syrii nie słabnie, jest zajęcie przez libańskie służby statku w pobliżu granicy z Syrią, na którego pokładzie odkryto trzy kontentery wyładowane karabinami, wyrzutnami granatów przeciwpancernych i amunicji. Jednostka Lutfallah II wyruszyła z Libii i przez Egipt zmierzała do portu Tripoli w Libanie, który jest jednym z centrów zaopatrzeniowych dla syryjskiej rebelii.
Źródło: Reuters