Po stu dniach od objęcia przez Donalda Tuska stanowiska szefa Rady Europejskiej widać już, że rozważnie wybiera on bitwy, które chce toczyć, nie ryzykując utraty poparcia krajów członkowskich - ocenia ekspertka think tanku Carnegie Europe Judy Dempsey.
We wtorek minie sto dni, od kiedy Tusk objął stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak zastrzega Dempsey, to zbyt krótki okres, by dokonywać oceny jego skuteczności.
- Na razie Tusk nie popełnił błędów, uczy się angielskiego, jest dostępny i próbuje wprowadzić wschodnioeuropejską perspektywę w Brukseli, miejscu, które bardzo długo było zmonopolizowane przez stare kraje UE - zaznaczyła.
"Powoli buduje swoje doświadczenie"
Jej zdaniem widać, że zdołał on nadać większe znaczenie spojrzeniu z perspektywy Europy Środkowej i Wschodniej w podejmowaniu decyzji przez UE. Dodała, że Tusk "jest ostrożny, mówi w sposób przemyślany i nie słyszeliśmy od niego za wiele dyplomatycznego bełkotu".
- Myślę, że Tusk wybiera sobie bitwy, które chce toczyć. To ważne, bo straciłby dużo poparcia wśród krajów członkowskich UE, gdyby mówił o każdej drobnej sprawie. A w sprawach, którymi się zajmował, odegrał ważną rolę. Powoli buduje swoje doświadczenie i wypracowuje sposoby załatwiania spraw. Musi współpracować z szefową dyplomacji Federiką Mogherini, z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean-Claude'em Junckerem. To dla niego może trudne. Ale ma poparcie niemieckiej kanclerz Angeli Merkel - zaznaczyła.
Dempsey uważa też, że ewentualny udział Tuska w rozmowach o rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie musiałby oznaczać, iż reprezentuje on 28 krajów Unii, a tymczasem w jedności UE w sprawie polityki wobec Rosji są pewne rysy.
"Jedyną osobą, która prowadzi negocjacje jest Merkel"
- Być może powinien powstać też format szerszy niż tzw. format normandzki. Ale mamy to, co mamy. W rzeczywistości przejęcie odpowiedzialności za rozmowy o konflikcie ukraińskim było czymś bardzo ryzykownym dla Merkel, bo kładzie ona na szali swój autorytet. Czy Tusk też miałby tyle zaryzykować? Na pewno udział szefa Rady Europejskiej w takich rozmowach oznaczałby, że reprezentuje on wszystkie 28 krajów UE, co byłoby symboliczne. Merkel nie reprezentuje całej UE - podkreśliła.
Dodała, że "stary format francusko-niemiecki Polaków może frustrować". - Kto chciał "formatu normandzkiego"? Putin. Chciał Francuzów i Niemców, no i samych Ukraińców. A nie chciał Polski, UE ani Stanów Zjednoczonych. Im więcej rządów i osób zaangażowanych w negocjacje, tym byłyby one trudniejsze. Ale w rzeczywistości jedyną osobą, która prowadzi te negocjacje i tak jest Angela Merkel - podsumowała.
Autor: eos//gak / Źródło: PAP