Kto ma broń ten ma władzę - taka zasada obowiązywała w Mogadiszu do końca 2006 r., gdy wezwani przez somalijski bezradny rząd etiopscy żołnierze zajęli stolicę.
Od tego czasu rząd polegał przede wszystkim na poparciu około trzech tysięcy etiopskich żołnierzy, którzy oficjalnie pełnili misję pokojową. W zeszłym roku władze Etiopii zapowiedziały jednak wycofanie swych oddziałów.
Obserwatorzy od razu uznali, że oznaczać będzie kres wspieranego przez Zachód rządu i ostateczną zwycięską ofensywę islamistów. Ich prognozy zaczęły się sprawdzać już w kilka godzin po tym, jak ostatnie oddziały etiopskie opuściły Mogadiszu.
Ulice spływają krwią
Na ulicach rozgorzały walki, w których zginęło co najmniej 21 osób, w tym ostatni etiopscy maruderzy. Głównie jednak na celowniku Somalijczyków znaleźli się oni sami. Z jednej strony stanęli radykalni muzułmanie, którzy do czasu etiopskiej interwencji kontrolowali kraj, a z drugiej niezliczona ilość lokalnych bandytów, których siłę określa ilość zgromadzonej broni.
Od początku 2007 roku w kraju zginęło prawie 9.500 ludzi. Teraz liczba ta może niepomiernie wzrosnąć.
Źródło: Reuters, PAP, bbc.co.uk