Walka z Zachodem wymaga od Władimira Putina stosowania całego arsenału środków. Jednym z najważniejszych są media, a zwłaszcza anglojęzyczny kanał Russia Today. Dzięki niemu Rosja dociera z własnym obrazem - choćby wydarzeń na Ukrainie - do setek milionów domów na całym świecie.
"Toczą z nami medialną wojnę" - napisała 6 marca redaktor naczelna Russia Today, Margarita Simonian. Jej telewizja stała się akurat jednym z bohaterów kryzysu na Ukrainie. Dzień wcześniej prezenterka Liz Wahl na antenie zrezygnowała z pracy, tłumacząc, że nie może być elementem sieci, "która wybiela działania Putina". Jej koleżanka Abby Martin oświadczyła z kolei 3 marca na antenie, że jest przeciwna interwencji Rosji na Ukrainie.
Obie panie trafiły do serwisów informacyjnych innych stacji nie dlatego, że są twarzami globalnej telewizji, ale dlatego, że ta telewizja jest tubą propagandową Kremla. Szczególnie głośno nadającą właśnie teraz, podczas niewidzianego od końca zimnej wojny zaostrzenia stosunków Rosji z Zachodem. Nadająca w języku angielskim Russia Today jest z niemal każdej strony krytykowana za sposób przedstawiania konfliktu na Ukrainie.
RToday setting new standards in disgusting propaganda. Politicians make their biggest mistakes when they start believing in their own lies.
— Radosław Sikorski (@sikorskiradek) marzec 2, 2014
Tymczasem sama, biorąc przykład z retoryki rosyjskich władz odnośnie polityków zachodnich, twierdzi, że to "zachodnie media z każdym dniem tylko nasilają informacyjną wojnę przeciwko Rosji z powodu Ukrainy. Ignorują fakty, które nie pasują do oficjalnej wersji ich rządów" (RT.com, 9 marca).
"Złamać monopol mediów anglosaskich"
10 czerwca 2013 r. Prezydent Władimir Putin zwiedza nową siedzibę Russia Today. Potem rozmawia z dziennikarzami.
- Nigdy nie wychodziliśmy z założenia, że to będzie służba informacyjna lub kanał, który będzie się zajmował wychwalaniem rosyjskiej polityki. Chcieliśmy, żeby na scenie informacyjnej pojawił się absolutnie niezależny kanał informacyjny. Oczywiście, jest finansowany przez państwo, ale i tak czy inaczej nie może wyrażać stanowiska rosyjskich władz wobec tego, co dzieje się w naszym kraju i za granicą - wyjaśnia Putin. Celem RT ma być "złamanie monopolu mass mediów anglosaskich".
Telewizja działa już od 2005 roku. I od początku charakteryzują ją dwie rzeczy: zjadliwy antyamerykanizm i nieograniczone możliwości finansowe. Bo Kreml chce informacyjnej kampanii przeciwko USA i to Kreml za to płaci.
Prawie jak CNN
Na pierwszy rzut oka RT jest tylko kolejnym 24-godzinnym kanałem informacyjnym. Prezenterzy podobni do tych z CNN czy BBC, podobne grafiki, ten sam globalny zasięg.
Newsy i rozmowy z gośćmi przerywają klipy promujące gwiazdy RT, dziennikarzy, którzy pytają o wszystko i nie boją się niczego. Trzeba przyznać, że od strony technicznej wygląda to nie gorzej, niż w najbardziej znanych telewizjach świata.
Ale to tylko opakowanie. Jeśli wsłuchać się w treść, Russia Today nie ma nic wspólnego z BBC czy CNN. Przykład pierwszy z brzegu - jeden z serwisów 6 marca (czwartek).
Zaczyna się od informacji o przegłosowaniu przez krymski parlament przyłączenia się do Rosji. Ale dużo więcej wagi RT przywiązuje do następnego "newsa": powtarzania w kółko, że szef MSZ Estonii powiedział szefowej dyplomacji UE, iż snajperzy, którzy zabijali demonstrantów w Kijowie, robili to na zlecenie kogoś z opozycji. Zdania wycięte z całości wypowiedzi Urmasa Paeta (w rzeczywistości relacjonował zasłyszane plotki) i wyrwane z kontekstu. Na dole ekranu belka z napisem "UE ma dowody, że snajperów zatrudniła opozycja".
Następnie prezenterka Marina Dżaszi robi show przy telewizyjnym "wallu" - próbując udowodnić przy pomocy dobranych zdjęć, nagrań wideo i grafik komputerowych, że wszystkie strzały snajperskie padły z obszaru kontrolowanego przez uczestników Majdanu. Potem głos zabiera inna prezenterka, Gayane Cziczakian. Komentując występ koleżanki, mówi o "dowodach" na to, że snajperzy działali na zlecenie opozycji.
Druga część serwisu jest już bardziej zróżnicowana. Ale łączy te wszystkie wiadomości jedno – pokazują bardzo brzydki obraz Zachodu. Od zatrzymania doradcy Camerona, Patricka Rocka (zarzuty związane z pornografią dziecięcą) po śmiertelny wybuch gazu na New Jersey.
Poranek z RT
Wstajesz i wiesz… co chciałby Kreml, żebyś wiedział. Takie wrażenie można odnieść, oglądając poranne serwisy w poniedziałek 10 marca. Na przykład ten z godz. 10.
Oczywiście zaczyna się od bloku spraw związanych z Ukrainą i Krymem. Relacja reportera z Doniecka. Za jego plecami spokój, więc opowiada o zamieszkach i wiecach przykryty zdjęciami z niedzieli. Ale widz nie dostaje informacji, że to zdjęcia z poprzedniego dnia.
Relacja reporterki z Krymu o "samoobronie". Jeden z jej dowódców w rozmowie z dziennikarką zaprasza "ochotników" z innych regionów byłego ZSRR. Przebitki i wypowiedzi mieszkańców Krymu, ale wyłącznie tych za oderwaniem się od Ukrainy. Ani słowa i żadnego zdjęcia z demonstracji proukraińskich, ani słowa o blokowaniu i wdzieraniu się Rosjan na teren ukraińskich jednostek.
Potem mamy wejście prezenterki spod telebimu. Grafika pod tytułem "Ile straci UE, jeśli nałoży sankcje na Rosję". A tam konkretne liczby: ilu turystów z Rosji nie przyjedzie do Europy, ile gazu zabraknie, ile stracą zachodni eksporterzy samochodów, ile mniej podatków wpłynie do kasy Londynu.
Kolejne informacje. "Ukraina płaci za zmiany", czyli "Ukrainie grozi odcięcie dostaw energii”. A pomoc Zachodu? Na belce na dole ekranu czytamy: "Ekspert: Oferty pomocy UE i USA to żart". Inny zaproszony ekspert przekonuje tymczasem, co byłoby najlepszym rozwiązaniem dla Ukrainy i dlaczego jest to konfederacja. Przy okazji prowadząca rozmowę Sofia Szewardnadze znów sięga po słynną "rozmowę o snajperach", wypuszczając króciutki jej fragment - wynika z niego, że to estoński minister uważa, że snajperów wynajęła opozycja.
Nie tylko jednak Ukrainą żyje odbiorca sygnału RT. Więc na koniec mamy protesty przeciwko łupkom w Wielkiej Brytanii. Zdjęcia demonstrantów i ich wypowiedzi. A przede wszystkim komputerowa symulacja pokazująca, jak śmiertelnie groźne dla ludzi ma być szczelinowanie hydrauliczne - widzimy m.in. radioaktywną wodę gruntową.
Serwis się kończy. Pora na kolejne wypuszczenie promosa filmu dokumentalnego "Mój przyjaciel Hugo". O zmarłym dyktatorze Wenezueli.
Ciągły rozwój
Russia Today nadaje od 2005 r. W 2009 zmieniła oficjalną nazwę na RT - chodzi o to, żeby mieć skrót, jak CNN czy BBC.
Dzisiaj to pięć całodobowych kanałów informacyjnych: po angielsku, po arabsku, po hiszpańsku, kanał RT America (nadawany z własnego studia w Waszyngtonie) wreszcie dokumentalny kanał RT Documentary. Do tego dochodzi agencja Ruptly, sprzedająca materiały wideo, oraz multimedialna platforma rt.com.
Jak chwali się stacja, jej sygnał dociera do domów 630 mln ludzi w ponad 100 krajach. RT zatrudnia ok. 2,5 tys. pracowników i współpracowników na całym świecie. W samym Waszyngtonie to ok. 100 osób.
Od grudnia 2012 kanały RT zaczęły nadawanie w formacie HD. W maju 2013 ruszyło nowe centrum nadawcze na północnym wschodzie Moskwy. To kompleks ok. 28 tys. m kw. na terenach byłej sowieckiej fabryki.
RT jest finansowana przez Federalną Agencję Prasy i Komunikacji Masowej (FAPMC), która z kolei podlega Ministerstwu Łączności i Masowych Komunikacji Federacji Rosyjskiej. Jeszcze do 2008 r. FAPMC podlegała Ministerstwu Kultury.
Od 2005 r. rząd rosyjski zwiększył roczny budżet RT z 30 mln dolarów do ponad 300 mln dolarów w 2013 r. Putin zakazał ministrowi finansów jakichkolwiek cięć w wydatkach w ramach oszczędności budżetowych. W październiku ub.r. osobiście nawet interweniował, żeby zablokować propozycję obcięcia wydatków.
Front propagandowej wojny
Putin najpierw rozprawił się z niezależnymi magnatami medialnymi w Rosji (Władimir Gusinski, Borys Bieriezowski) i założył kaganiec mediom krajowym. Potem przyszła kolej na walkę informacyjną na froncie zewnętrznym.
Putina denerwowało zajmowanie się zachodnich telewizji terrorem w Czeczenii, aresztowaniami oligarchów, niszczeniem demokracji i gigantyczną korupcją. Kreml twierdził, że obraz Rosji nie jest tak brzydki, jak go malują w anglosaskich mediach. Zapadła decyzja, żeby próbować wpłynąć na zachodnią opinię publiczną za pomocą własnej telewizji. Był rok 2005.
Na czele projektu - od strony dziennikarskiej - Putin postawił 25-letnią zaledwie Margaritę Simonian. Do tej pory pracowała jako "nadworna" korespondentka państwowej telewizji, tj. stale obsługiwała medialnie Kreml i prezydenta. To jedno z najbardziej prestiżowych dziennikarskich zajęć w Rosji.
Simonian spędziła swego czasu rok w New Hampshire jako uczennica, ale uznała, że kanał będzie przemawiał do świata z brytyjskim akcentem. Pierwszy zaciąg dziennikarski był więc ze Zjednoczonego Królestwa - ogłoszenia z ofertami pracy pojawiły się m.in. w "The Guardian".
Stacja ruszyła w grudniu 2005. Ale dopiero niecałe trzy lata później stało się o niej naprawdę głośno, podczas wojny Rosji z Gruzją w 2008. Dziennikarze RT nazywali próbę zajęcia Osetii Południowej przez Gruzinów "ludobójstwem", a Saakaszwilego psychopatą. Zyskali sporą popularność wśród zachodnich odbiorców.
Walczyli o jeszcze większe audytorium, np. kampanią prowokacyjnych reklam, w których zestawiono Obamę i Ahmadineżada, podpisując pytaniem: "Który stwarza większe atomowe zagrożenie?". Inna reklama przedstawiała amerykańskiego żołnierza z M16 w ręku i zamaskowanego mężczyznę z granatnikiem. Podpis: "Czy terror wywołują tylko terroryści?". Wielu wiernych telewidzów na Zachodzie RT zdobyła relacjonując działania ruchu "Okupuj Wall Street" i podkreślając, że mainstreamowe media próbują bagatelizować te wydarzenia i mówiąc o brutalności policji.
Ameryka na celowniku
Rosnącą popularność na Zachodzie RT zawdzięcza swojej antyamerykańskości. To jest najważniejsze, rzetelność dziennikarska nie.
Kanał ma więcej odbiorców niż inne stacje zagraniczne w takich wielkich miastach USA, jak San Francisco, Chicago czy Nowym Jorku. W Waszyngtonie RT ogląda 13 razy więcej ludzi, niż Deutsche Welle, niemieckiego nadawcę publicznego, zaś w Wielkiej Brytanii rosyjski kanał oglądają regularnie dwa miliony ludzi.
Nie gorzej jest w internecie - w czerwcu ub.r. RT pobiła rekord YouTube'a, stając się pierwszą stacją telewizyjną z więcej niż miliardem odsłon (teraz jest 1,2 mld). Profil RT na Facebooku "lubi" 1,3 mln.
W kampanię wytykania "zbrodni" Ameryce telewizja zaangażowała, uważanego przez wielu na Zachodzie za bohatera i wojownika o wolność słowa, Juliana Assange'a. Zaczął z "wysokiego C" - pierwszym gościem jego programu był Hassan Nasrallah, lider sponsorowanego przez Iran terrorystycznego Hezbollahu.
Wielkim triumfem stacji było podpisanie kontraktu z Larrym Kingiem, legendą amerykańskiego dziennikarstwa. Zaczął pracować dla RT w czerwcu ub.r. ("Politicking"). Wcześniej King przez 25 lat był twarzą CNN. W 2000 r. przeprowadził pierwszy duży wywiad z Putinem w zachodniej telewizji. Potem zawsze mówił o rosyjskim liderze bardzo pozytywnie.
W ramach walki z Ameryką RT, w programie "The Truthseeker" w zamachu w Bostonie, przeprowadzonym w kwietniu 2013 przez dwóch Czeczenów, "znaleziono" ślady spisku rządu USA. Kiedy zaś samolot z boliwijskim prezydentem Evo Moralesem został zmuszony do lądowania w Wiedniu, bo amerykański wywiad był przekonany, że na pokładzie jest Edward Snowden, znana nam już Abby Martin zapytała na antenie: - Za kogo, do diabła, uważa się Obama?
Autor: Grzegorz Kuczyński / Źródło: tvn24.pl