Szef linii, których Boeing 777 rozbił się w San Francisco, broni się, podkreślając, że lądowanie nadzorował doświadczony pilot. Tyle że pilot, który lądował, nie miał pełnych uprawnień do sterowania takim samolotem. To właśnie lotem do USA miał zdobyć brakujące godziny do uzyskania certyfikatu. Rząd Korei Południowej planuje zaostrzyć przepisy regulujące uprawnienia pilotów.
Jun Jang Du, szef południowokoreańskich linii Asiana Airlines, których Boeing 777 rozbił się w sobotę podczas lądowania w San Francisco, podkreślał we wtorek na konferencji prasowej w Seulu, że lądowanie to nadzorował w kokpicie bardzo doświadczony pilot. Jun powiedział, że pilot Li Dzeong Min ma wylatanych 12 tys. 390 godzin, w tym 3 tys. 220 godzin na 777, którymi lądował w San Francisco 33 razy. Prezes podkreślał też, ż Li Gang Kug, który lądował, to również bardzo doświadczony pilot. Tyle że z blisko 10 tys. godzin za sterami samolotów na Boeinga 777 przypada zaledwie 43.
Tymczasem obecny program szkoleniowy w Asiana Airlines przewiduje, że pilot musi mieć za sobą 10 lotów i w sumie co najmniej 60 godzin w powietrzu, żeby siadać samodzielnie za sterami Boeinga 777. Li miał na koncie tylko 8 lotów i 42 godziny. Feralny, jak się okazało, lot do i z San Francisco miał mu pozwolić spełnić te kryteria. Dwa loty i 17 godzin dałyby pełne kwalifikacje do latania Boeingiem 777.
A jednak to Li lądował - po raz pierwszy tym samolotem - w San Francisco.
Co się stało w kabinie?
Esperci ustalający przyczyny katastrofy szukają odpowiedzi na pytanie, dlaczego nikt w kokpicie nie zorientował się, że maszyna podchodziła do lądowania ze zbyt małą prędkością. Rozmowy z obu pilotami mają być kontynuowane we wtorek.
Przedstawiciele amerykańskiego urzędu ds. bezpieczeństwa transportu (NTSB) wskazują, że południowokoreańska maszyna leciała "znacznie wolniej" niż powinna, kiedy załoga podjęła próbę przerwania podejścia do lądowania na chwilę przed wypadkiem.
Z informacji uzyskanych z czarnych skrzynek wynika, iż południowokoreańska maszyna normalnie podchodziła do lądowania aż do ostatnich 30 sekund przed wypadkiem. Później zaczęło się dziać coś niedobrego. Szefowa NTSB Deborah Hersman poinformowała, że samolot nadal zmniejszał prędkość, do 196 kilometrów na godzinę, czyli znacznie poniżej przewidzianych instrukcją 253 kilometrów na godzinę. Na chwilę przed katastrofą pilot zwiększył ciąg, ale było już za późno.
W katastrofie zginęły dwie 16-letnie Chinki. Ich ciała znaleziono na płycie lotniska, w pobliżu wraku samolotu. Władze nie wykluczają, że jedna z nich mogła zostać przejechana przez pojazd służb ratowniczych. Rannych zostało ponad 180 osób.
Szef linii Asiana Airlines ponownie przeprosił we wtorek za wypadek i wyraził ubolewanie z powodu śmierci dwóch chińskich nastolatek.
Zaostrzą przepisy?
Po sobotniej katastrofie Korea Południowa rozważa zaostrzenie przepisów i wymogów dla pilotów starających się o pozwolenie na sterowanie nowymi typami samolotów - pisze Reuters, powołując się na źródło w rządzie w Seulu.
- Ten wypadek skłania nas do przemyślenia naszego podejścia do regulacji. Już dokonujemy przeglądu różnych środków i zbieramy informacje aby zaostrzyć przepisy - powiedział urzędnik związany z administracją lotniczą.
Seul wprowadził już bardziej restrykcyjne przepisy po tym, jak w 1997 r. samolot należący do linii Korean Air rozbił się w 1997 r. na Guam. Zginęło wtedy 228 osób, a amerykańska administracja lotnicza obniżyła rating lotnictwa Korei Płd. do kategorii 2. Zmiany wprowadzane przez Seul zaowocowały przywróceniem kategorii 1 w grudniu 2001. To pozwoliło koreańskim przewoźnikom na otwarcie nowych linii połączeń.
Seul obawia się, że po sobotniej katastrofie, do której doszło - wszystko wskazuje na to - z powodu błędu pilotów, USA znów mogą obniżyć rating przewoźnikom z Korei Południowej. To oznaczałoby zamknięcie niektórych połączeń.
Autor: //gak / Źródło: reuters, pap