Bez względu na to, kto zostanie kolejnym prezydentem USA, poprawa stosunków z Rosją możliwa będzie tylko wtedy, jeśli Waszyngton i Moskwa wyciągną wnioski z błędów, jakie popełniły podczas rządów Baracka Obamy - podkreśla we wtorek dziennik "Kommiersant".
Moskiewska gazeta formułuje tę ocenę, komentując niedzielną decyzję byłej amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton o tym, że wystartuje w wyborach prezydenckich w 2016 roku.
"Mniejsze zło dla Rosji"
Zdaniem cytowanego przez "Kommiersanta" Aleksandra Domrina z Wyższej Szkoły Ekonomii w Moskwie "Clinton nie byłaby dla Rosji prezentem". "W Moskwie nie zapomniano jeszcze jej dokonań na stanowisku sekretarza stanu, a także ostrych wypowiedzi pod adresem Rosji i Władimira Putina. Wszelako jest to spełniony i potrafiący podejmować samodzielne decyzje polityk z ogromnym doświadczeniem międzynarodowym, co korzystnie odróżnia ją od dowolnego spośród pretendentów republikańskich" - zauważył Domrin.
Politolog dodał, że "w tym sensie Clinton można uznać za mniejsze zło dla Rosji".
Z kolei politolog Siergiej Oznobiszczew wyraził pogląd, że "rozważania o tym, iż w wypadku zwycięstwa kandydata republikańskiego problemy w stosunkach Moskwy i Waszyngtonu rozwiążą się same, jest niepoważne". "Trzeba trzeźwo ocenić niezrealizowane możliwości z ośmiu lat prezydentury Obamy. Czeka nas ciężka, codzienna praca, do której trzeba się przygotowywać" - wskazał.
Oznobiszczew oświadczył, że "nie należy zapominać, iż Obama - jako jeden z niewielu prezydentów w historii USA - miał szeroki, pozytywny program relacji z Rosją". "Reset się nie powiódł. Jeśli jednak spojrzy się na sytuację obiektywnie, to nie można twierdzić, że stało się tak wyłącznie z winy Waszyngtonu" - powiedział.
W opinii politologa, "strony powinny zacząć od pracy nad błędami, a nie od poszukiwania 'wygodnego' partnera". "W polityce idealnych partnerów nie ma. W wypadku Ameryki oznacza to, że po 2016 roku Moskwa będzie musiała wykorzystywać nawet najmniejsze szanse na rozwój stosunków, nie bacząc na to, kto będzie sprawować władzę (w Waszyngtonie)" - oznajmił.
Jeb Bush? Prowincjonalny polityk
Natomiast Jurij Roguliew z Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego odnotował, że potencjalnym republikańskim rywalem Clinton w wyścigu do Białego Domu może być Jeb Bush, który "na razie jest prowincjalnym politykiem, niemającym doświadczenia w sprawach międzynarodowych". "Będzie musiał opierać się na doradcach z poprzednich ekip republikańskich, które nie mogą pochwalić się osiągnięciami w stosunkach z Rosją" - ocenił.
Zdaniem politologa przy Bushu w Waszyngtonie "nie będzie jednego ośrodka decyzyjnego, a w polityce zagranicznej nieuchronny będzie element nieprzewidywalności".
Także Siergiej Rogow z moskiewskiego Instytutu USA i Kanady nie zgadza się z tezą, że z republikańskim prezydentem Rosji łatwiej będzie się porozumieć. "Dzisiaj w tej partii nie ma już realistów - takich, jak Henry Kissinger, George Shultz czy George Bush. Dominują neokonserwatyści z bardzo silnym ładunkiem ideologicznym" - oświadczył.
W jego ocenie, "jeśli zwyciężą Republikanie, nastąpi nowa spirala zimnej wojny". "Z Demokratami sytuacja jest inna. Wszelako Clinton zajmuje twardsze stanowisko niż Obama, zbliżone do Republikanów. Bez względu na to, kto zastąpi Obamę, polityka wobec Rosji się zaostrzy" - oświadczył Rogow.
Autor: adso//gak / Źródło: PAP