Niszczycielskie rosyjskie bomby szybujące wciąż spadają na terytorium Rosji - napisał amerykański dziennik "The Washington Post", powołując się na rosyjski dokument, przechwycony przez ukraiński wywiad. Wynika z niego, że w graniczącym z Ukrainą obwodzie biełgorodzkim w ciągu ostatniego roku spadło co najmniej 38 bomb lotniczych.
"The Washington Post" powołuje się na "wewnętrzny rosyjski dokument", który - zdaniem dziennika - "ujawnił, że potężne bomby szybujące, których Rosja używa z tak wielkim skutkiem do bombardowania ukraińskich miast, spadają także na jej własne terytorium".
Dokumentem, uzyskanym przez "The Washington Post", jest tabela, pokazująca, gdzie konkretnie spadły bomby. Najprawdopodobniej została ona sporządzona przez biełgorodzkie miejskie służby do spraw sytuacji nadzwyczajnych. Wynika z niej, że w graniczącym z Ukrainą obwodzie biełgorodzkim, od kwietnia 2023 roku do kwietnia tego roku, spadło co najmniej 38 bomb. Większość z nich nie denotowała.
Systemy naprowadzania, które "często zawodzą"
"The Washington Post" przypomina, że rosyjskie bomby szybujące, porównywane z bardziej zaawansowanymi amerykańskimi bombami kierowanymi JDAM, to amunicja z czasów radzieckich, wyposażona w systemy naprowadzania, które zdaniem ekspertów "często zawodzą".
Większość zrzuconych przedwcześnie bomb została odkryta przez ludność cywilną – leśników, rolników czy mieszkańców okolicznych wsi. W większości przypadków ministerstwo obrony nie wiedziało, kiedy spadły te bomby, co wskazuje, że niektóre z nich mogły tam leżeć od kilku dni - napisał "The Washington Post".
Z tabeli wynika, że co najmniej cztery bomby spadły na liczący 400 tysięcy mieszkańców Biełgorod, kolejne siedem znaleziono na obrzeżach tego miasta. Najwięcej, 11 bomb, znajdowało się w rejonie grajworońskim w pobliżu granicy z Ukrainą.
Krater o średnicy 20 metrów
Amerykański dziennik zaznacza, że zwykle spadające bomby lotnicze nie wybuchają, ale w kwietniu 2023 roku jedna z nich spadła na Biełgorod i eksplodowała. Na jednym ze skrzyżowań utworzył się krater o średnicy 20 metrów. Resort obrony w Moskwie przyznał wówczas, że podczas lotu samolotu Su-34 sił powietrznych Rosji doszło do "nieplanowanego zrzutu amunicji lotniczej". Później potwierdzono, że była to bomba szybująca FAB-500, niosąca ładunek o masie pół tysiąca kilogramów.
Władze lokalne na ogół milczą na temat takich incydentów, informując jedynie o "wypadkach" i obwiniając stronę ukraińską o ostrzały lub po prostu nie zgłaszając eksplozji, które wstrząsają okolicą - napisał "The Washington Post".
Na początku maja tego roku na Biełgorod spadła kolejna bomba, raniąc siedem osób i uszkadzając ponad 30 domów. Rosyjski niezależny kanał Astra, powołując się na źródła w służbach ratowniczych, napisał, że była to FAB-500. Gubernator obwodu biełgorodzkiego Wiaczesław Gładkow poinformował wówczas jedynie, że "nastąpiła eksplozja".
12 maja kolejny wybuch zniszczył kilka pięter bloku mieszkalnego w Biełgorodzie, zabijając 17 osób. Rosyjskie wojsko obwiniło siły ukraińskie o wystrzelenie rakiety. Tymczasem według rosyjskiej grupy badawczej, specjalizującej się w dochodzeniach na podstawie otwartych źródeł - Conflict Intelligence Team, wideo z miejsca zdarzenia wskazuje, że było to wynikiem kolejnego przypadkowego "zrzutu bomby FAB-500" lub pocisku przeciwlotniczego wystrzelonego przez rosyjską obronę.
Nad miastem Rubiżne
Niezależna rosyjska "Nowaja Gazieta Jewropa" przypomniała, że bomby spadają nie tylko w obwodzie biełgorodzkim. Na początku stycznia tego roku rosyjskie samoloty "zgubiły" bombę lotniczą nad jedną z wiosek obwodu woroneskiego.
Również w styczniu rosyjska bomba FAB-250 miała spaść na miasto Rubiżne w tak zwanej Ługańskiej Republice Ludowej. Tamtejsze władze okupacyjne poinformowały, że "nikt nie odniósł obrażeń" i że "ewakuowano mieszkańców pobliskich domów". Artem Łysohor, mianowany przez Kijów szef obwodu ługańskiego, napisał wówczas, że Rosjanie "trafili w dzielnicę mieszkaniową miasta, która, jako jedna z nielicznych, przetrwała szturmy na początku inwazji zbrojnej".
Zdaniem rosyjskiego niezależnego analityka ds. wojskowości Jana Matwiejewa, bomby spadają najczęściej na obwód biełgorodzki, ponieważ to właśnie nad tym regionem są najczęściej wynoszone w powietrze przez rosyjskie samoloty.
Z czasów zimnej wojny
Armia rosyjska używa bomb szybujących z czasów zimnej wojny, wyposażonych później w tani system naprowadzający. Dzięki temu rosyjskie Su-34 and Su-35 mogą je wystrzeliwać z odległości kilkudziesięciu kilometrów, a więc z odległości, wobec której większość ukraińskich systemów obrony przeciwlotniczej jest bezbronna.
Choć bomby szybujące nie są tak precyzyjne jak rakiety manewrujące, to powodują znaczne szkody samą siłą wybuchu. Broń ta pozwala Rosji uniknąć stosowania bomb swobodnie spadających, które narażają pilotów na większe ryzyko zestrzelenia - wskazał "WP", powołując się na analizy Międzynarodowego Instytutu Studiów Strategicznych. Najskuteczniejszą obronę przed tymi bombami zapewnia Ukrainie amerykański system Patriot, który jest w stanie zniszczyć rosyjski samolot, nim zdoła on wystrzelić bombę, jednak władze w Kijowie nie dysponują wystarczającą liczbą tych systemów.
Źródło: The Washington Post, Nowaja Gazieta Jewropa", PAP
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock