- Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że może nie być jutra, ale robimy to, co trzeba robić. Staramy się nie myśleć o najgorszym - mówi Władimir Miłow, współpracownik Aleksieja Nawalnego i były wiceminister energetyki, w rozmowie z Jackiem Tacikiem. - Ja i moi koledzy z zespołu Nawalnego już dawno przekroczyliśmy próg strachu.
20 sierpnia 2020 roku - podczas lotu z Tomska do Moskwy - rosyjski opozycjonista Aleksiej Nawalny doznał głębokiego pogorszenia stanu zdrowia. Trafił do szpitala w Omsku. 22 sierpnia - w stanie śpiączki - przewieziono go do Berlina. Lekarze nie mieli wątpliwości: został otruty nowiczokiem. 14 grudnia Nawalny, razem z dziennikarzami z Bellingcat, pokazał dowody: za próbą zabójstwa stała rosyjska FSB. 17 stycznia 2021 roku wrócił do Rosji, został aresztowany podczas kontroli paszportowej. 2 lutego sąd skazał go na 2 lata i 8 miesięcy kolonii karnej.
19 kwietnia Władimir Miłow, współpracownik Aleksieja Nawalnego, poinformował, że wyjechał z Rosji na Litwę. W rozmowie z Jackiem Tacikiem mówi o walce rosyjskich opozycjonistów o wolną i demokratyczną Rosję.
Jacek Tacik: Jak się czuje Aleksiej Nawalny?
Władimir Miłow: Nie mieliśmy do niego dostępu przez dziesięć dni. Putin wydłużył majówkę, dał ludziom wolne. Kolonia karna, w której Nawalny odsiaduje wyrok, zakazała jakichkolwiek odwiedzin. Liczyliśmy się z najgorszym.
Jego adwokat w końcu się z nim spotkał. Stan Nawalnego jest… mniej więcej dobry, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności. To znaczy, że żyje, a jego życie - przynajmniej w tym momencie - nie jest zagrożone.
"W tym momencie"?
Mamy jego dokumentację medyczną sprzed 20 kwietnia. Zatrucie nowiczokiem może mieć nieodwracalne skutki dla zdrowia: drętwieją mu ręce, nogi, nasila się ból pleców. Trzytygodniowy strajk głodowy, który zakończył w ubiegłym miesiącu, zmienił go nie do poznania. Powrót do normalności będzie bardzo długi. I wymaga odpowiedniej opieki medycznej oraz specjalnej diety, na którą nie może liczyć w kolonii karnej. Chcielibyśmy, żeby zbadali go niezależni lekarze, ale nie ma na to zgody.
Gdzie on jest?
Został skazany w sfabrykowanym procesie. Przestępstwo gospodarcze o nikłej szkodliwości społecznej. Za coś takiego - jeśli już - powinien trafić do zwykłego więzienia, w którym warunki byłyby dobre, miałby dostęp do prawnika i mógłby widywać się ze swoją rodziną. Nawalny trafił do kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. 100 kilometrów od Moskwy. Niewiele różni się od obozu koncentracyjnego. Za noszenie czapki tył na przód można spędzić nawet kilka dni w karcerze.
Uznano go za więźnia, który będzie próbował zbiec. Dlatego jest wybudzany w nocy o każdej pełnej godzinie. Przystawia mu się latarkę do oczu. O drugiej, trzeciej, czwartej, piątej… To są tortury.
Czego od niego chcą?
Putin jest bardzo mściwy. Dwadzieścia lat poświęcił na to, żeby podporządkować sobie telewizję i mieć pełną kontrolę nad przekazem w rosyjskich mediach. I nagle na YouTubie pojawił się film "Pałac Putina", w którym Nawalny ze wrodzoną sobie swadą opowiada o przepychu, w którym żyje prezydent, o jego kiczowatym guście, byłych żonach i innych tajemnicach.
Putin został obnażony, celnie trafiony. Kolonia karna dla Nawalnego, tortury, poniżanie – to nic innego jak zemsta.
Jak powstał film?
O tym, że Nawalny go realizuje wiedziało zaledwie kilka osób, które brały udział przy produkcji. Ja dowiedziałem się o nim 19 stycznia, gdy był już na YouTubie. Tak samo jak reszta naszego zespołu. Konspiracja jest niezbędna, żeby żadne poufne informacje nie wyciekały, żebyśmy mogli zaskakiwać Kreml.
Zespół śledczy Nawalnego składa się z profesjonalistów. Jeżeli biorą się za coś, wiedzą, jak osiągnąć zamierzony cel. Film trafił na usta chyba wszystkich w Rosji. Już po pół godzinie miał pół miliona odsłon, po jednym dniu – ponad 25 milionów. To było przełamanie monopolu rządowych mediów.
Jak zareagowali Rosjanie?
Poparcie dla Putina spadło o sześć punktów procentowych i to według prokremlowskiej sondażowni fom.ru.
Prezydent przez te wszystkie lata budował wizerunek ascety, który niczego nie potrzebuje, niczego nie chce dla siebie, a który skupia się na ciężkiej pracy dla Rosji i Rosjan. Nawalny pokazał w filmie putinowską rezydencję na przylądku Idokopas nad Morzem Czarnym o wartości stu miliardów rubli [około pięciu miliardów złotych - red.], która zajmuje 7800 hektarów i przypomina państwo w państwie. Została wybudowana de facto za pieniądze pochodzące ze skarbu państwa.
Co się stanie z Nawalnym?
Putin chciał go wyeliminować z życia publicznego i to mu się poniekąd udało. Szczególnie teraz, przed zbliżającymi się we wrześniu wyborami parlamentarnymi. Nawalny, który wyrósł na silnego lidera opozycji, zostanie w więzieniu.
Cel był jeden: pozbycie się groźnego konkurenta. Dlatego zanim Nawalny trafił do kolonii karnej, Putin podpisał na niego wyrok. Został otruty nowiczokiem, ale - ku zdziwieniu Kremla - udało mu się przeżyć.
Strach?
Ja i moi koledzy z zespołu Nawalnego już dawno przekroczyliśmy próg strachu. Nie boimy się o siebie. Po prostu robimy swoje.
Z Borisem Niemcowem, który był zawziętym krytykiem Putina, znałem się od lat dziewięćdziesiątych, napisaliśmy razem książkę. Zdawał sobie sprawę, że za to, co robi, może go spotkać wysoka kara. Nie chciał jednak ustąpić, poddać się, dalej prowadził działalność opozycyjną. Miał jeden cel: demokratyczną Rosję. 27 lutego 2015 roku został zastrzelony w centrum Moskwy przez nieznanych sprawców.
Mój przyjaciel Władimir Kara-Murza, prezes Fundacji Borysa Niemcowa, był dwukrotnie otruty i dwukrotnie lekarze dawali mu pięć procent szans na przeżycie. Za każdym razem jednak się udawało. Żyje.
Każdy z nas zdaje sobie sprawę, że może nie być jutra, ale robimy to, co trzeba robić. Staramy się nie myśleć o najgorszym.
Kiedy ostatni raz rozmawiał pan z Nawalnym?
Przed jego powrotem do Rosji.
Z niemieckiego szpitala, gdzie trafił po otruciu nowiczokiem?
Tak.
Co mu pan doradzał?
Nawalny nie pytał i nie oczekiwał moich rad, ani nikogo innego. Sam podjął decyzję o powrocie do Moskwy. Zrobił to, bo chciał być blisko Rosjan, którzy go wspierają i popierają. Powiedział mi, że pobyt w Niemczech był dla niego jak przymusowa emerytura, a on - czterdziestoczterolatek - chce jeszcze pracować.
Kiedy Putin zagroził, że jego powrót będzie równoznaczny z więzieniem, na Nawalnego podziałało to jak płachta na byka. Nie chce grać na zasadach Putina. Stąd powrót i podniesienie stawki politycznej.
Nawalny nie jest nieśmiertelny.
Praktycznie był już po "drugiej stronie". I wrócił. Nie boi się niczego. Podejmuje ryzyko, bo ma cel. Chce nowoczesnej i demokratycznej Rosji.
Jeżeli zsumujemy wszystkie dni, które spędził w aresztach, wyjdzie ponad rok. Jego brat - trzy lata.
Dobrze, że wrócił do Moskwy?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Jego powrót będzie miał skutki długoterminowe, nie krótkoterminowe.
Nawalny wyrósł na silnego lidera opozycji, jest realnym zagrożeniem dla Putina. Wrócił, czyli jest wiarygodny. Gdyby został, ludzie mogliby pomyśleć, że stchórzył, że odwrócił się od nich albo że się poddał.
Pan jednak wyjechał.
Istniało duże ryzyko, że zostałbym zatrzymany. Ci, którzy zostali, trafili do aresztów. Toczą się przeciwko nim postępowania karne.
To nie była decyzja podjęta ad hoc. Zastanawialiśmy się, co zrobić. Chodziło o to, żeby zachować ciągłość ruchu, żeby móc dalej działać i nie składać broni. Gdyby nas wszystkich zatrzymano, byłby koniec.
Fundacja Walki z Korupcją Nawalnego może zostać uznana przez rosyjski sąd za "organizację ekstremistyczną".
Jeżeli tak się stanie, każdy nasz ruch, aktywność polityczna, komentarz w mediach społecznościowych będzie mógł być potraktowany jako zagrożenie dla bezpieczeństwa i interesów Rosji. Ruszą procesy, będą zapadać wyroki. Ludzie trafią na długie lata do zakładów karnych.
I to nie jest apokaliptyczna wizja przyszłości. To są fakty. W 2017 roku rosyjska wspólnota religijna Świadków Jehowy została uznana za organizację ekstremistyczną i od razu zdelegalizowana. Zaczęły się procesy. Ludzie trafili do więzień.
Nie mamy wyjścia. Może nie będziemy już tak bardzo aktywni w terenie, ale na pewno zwiększymy naszą aktywność w internecie.
Schodzicie do podziemia?
Do YouTube'a.
Młodzi ludzie, duże miasta? A co z prowincją i starszymi wyborcami, którzy głosują na Putina?
Kanał Nawalnego na YouTubie odwiedza każdego miesiąca dziesięć milionów indywidualnych użytkowników. I to nie są tylko osoby z Moskwy czy Sankt Petersburga. Gdyby zobaczył pan nasze statystyki, byłby pan zdziwiony. Pokrywamy de facto cały kraj. Jesteśmy już konkurencją dla rządowej telewizji.
To dlaczego Putin nie zamknie YouTube'a?
Nie może. To rozrywka, z której korzystają miliony Rosjan. Oglądają filmy, teledyski, programy kulinarne. Młode mamy puszczają na YouTubie bajki swoim dzieciom. Pozbawienie ich tego doprowadziłoby do protestów.
A za chwilę wybory...
I wbrew temu, co mówi się na Zachodzie, wyborów w Rosji nie da się w pełni sfałszować. Jest pole do walki o głosy. Były już regiony, w których partia rządząca przegrywała z kandydatami z opozycyjnych list. Może pamięta pan protesty w Chabarowsku z ubiegłego roku? Ludzie wyszli na ulice, żeby sprzeciwić się odwołaniu gubernatora, który "stracił zaufanie prezydenta". To był ich człowiek. Zagłosowali na niego. Kandydat Jednej Rosji przegrał. Pokazali czerwoną kartkę Putinowi.
My chcemy, żeby Chabarowsk powtórzył się w całym kraju. Sondaże dla partii rządzącej są tragiczne. Jedna Rosja - pierwszy raz od 2003 roku - jest bliska utraty większości parlamentarnej.
Stawka jest ogromna. Putin podpisał ustawę, która pozwoli mu startować i pełnić urząd prezydenta jeszcze przez dwie kadencje. Parlament, który zostanie wybrany we wrześniu, może być istotną przeciwwagą dla Putina.
Ani Aleksiej Nawalny, ani pan, ani nikt z waszego zespołu nie może brać udziału w wyborach.
Nawalny wymyślił system inteligentnego głosowania, to de facto referendum, plebiscyt, w którym oddajemy głos za lub przeciw partii rządzącej. Istotniejsza jest porażka kandydata Jednej Rosji niż zwycięstwo polityka opozycji. A kto nim będzie? To sprawa drugorzędna, mało ważna.
Już w poprzednich wyborach, gdy kandydaci Jednej Rosji wygrywali w poszczególnych regionach, okazywało się, że zdobywali poniżej 50 procent głosów. Dostawali mandat deputowanego, bo głosy wyborców antyrządowych - ze względu na dużą liczbę kandydatów opozycyjnych - rozpraszały się.
Kiedyś to pan był w rządzie.
To były późne lata dziewięćdziesiąte. Zostałem członkiem zespołu reformatorów. Byłem wiceministrem energetyki. Moim zadaniem było przygotowanie planu reformy i restrukturyzacji Gazpromu. Chodziło o podzielenie gazowego giganta na kawałki i stworzenie konkurencji na rynku gazu. Putin zablokował zmiany. Podałem się do dymisji. I od tego momentu stałem się jego krytykiem.
Przyjechał pan do Polski. Spotyka się z parlamentarzystami, przedstawicielami polskiego rządu. Czego pan oczekuje?
Jeżeli Putin zdecyduje się na całkowite uciszenie opozycji w Rosji, mamy nadzieję, że reakcja Polski i całej Unii Europejskiej będzie zdecydowana. Sankcje działają. Można zrobić coś jeszcze: promować rosyjską diasporę. Potrzebujemy jej, chcemy, żeby włączyła się w walkę o demokrację w Rosji. Dzięki mediom społecznościowych może to robić z każdego miejsca na ziemi, także stąd.
Polska jest dla nas punktem odniesienia. Mam prawie 50 lat. W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy chodziłem do szkoły, miałem przypięty do marynarki znaczek Solidarności. Także moi koledzy. Wspieraliśmy Polskę, która walczyła o wolność. Jej zwycięstwo w 1989 roku dodało nam odwagi i pchnęło nas do działania. Chcemy wolnej i demokratycznej Rosji.
Autorka/Autor: Jacek Tacik
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock