Gdy się rodzili, rządził Aleksandr Łukaszenka - teraz wciąż rządzi. Młodzi Białorusini, którzy wiedzą i widzą, jak wygląda zachodni świat, mają dość tego, że proponuje im się życie drugiej kategorii - bez wolności. Wychodzą po nią na ulice, głośno domagając się odejścia białoruskiego prezydenta. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Użytkownik Instagrama Evganski od początku protestów relacjonuje je w internecie - głównie po angielsku, żeby o wydarzeniach na Białorusi dowiedział się cały świat. 27-latek z Grodna jest informatykiem, jeździ do pracy do Polski. Nie chce podawać imienia i nazwiska, bo boi się, że z Białorusi już nie wyjedzie. Teraz tam został, bo wierzy, że zmiana władzy jest bliżej, niż kiedykolwiek.
- Rodzice, krewni mówili: proszę, nie rób tego, nie wychodź z domu, ale od pewnego momentu ludzie po prostu przestali się bać, bo wiedzieli, że tego nie da się schować - mówi.
"Różnica jest taka, że w innych krajach młodzi ludzie mogą śmiało krytykować władze"
Są młodzi, ale nie gniewni - protestują pokojowo, ale stanowczo. Waleria z Mińska obiecała rodzicom, że będzie chodzić na protesty tylko w ciągu dnia, bo wieczorami jest zbyt niebezpiecznie. - Boję się za każdym razem, kiedy wychodzę z domu, bo nie wiem, czy do niego wrócę. Staram się walczyć ze strachem, chociaż nie jest to proste - podkreśla. - Mimo to z dnia na dzień boję się coraz mniej. Mam dopiero 24 lata, ale czuję się odpowiedzialna za siebie, za moją przyszłość i za mój kraj - dodaje.
Alaksandr Łukaszenka rządzi przez całe ich życie. Chcą, żeby przestał i wierzą, że w wyborach większość zagłosowała przeciwko niemu. - On nie jest królem. Nie ma monopolu na władzę. Świat się zmienia i władza też powinna się zmienić - uważa Waleria.
Dzięki programom międzyszkolnym Waleria przez kilka miesięcy uczyła się za granicą, w tym w Polsce i na Węgrzech, ale chce żyć na Białorusi - tyle, że na takich zasadach, jak jej zagraniczni koledzy. - Oglądamy te same filmy, czytamy te same książki, słuchamy tej samej muzyki, oglądamy nagrania tych samych blogerów. Różnica jest taka, że w innych krajach młodzi ludzie mogą śmiało krytykować władze. Na Białorusi nie możemy tego robić - twierdzi.
"Byłam w szoku, że władze mogą tak po prostu bić ludzi"
Mieszkająca w Mińsku Inga Razumnikowa zwraca uwagę, że "młodzi Białorusini podróżują i widzą, jak żyją ludzie za granicą, w Europie, w Ameryce". - Starsi ludzie nie znają innego świata. Pamiętają za to straszne czasy Stalina i głodu. My młodzi nie chcemy żyć jak w Związku Radzieckim, chcemy żyć jak w Europie - dodaje.
U niektórych niechęć do władzy rosła od lat. Innych do protestów skłoniło pogłębianie integracji z Rosją czy działania władzy podczas pandemii. 30-letnia Inga była przeciwko całej klasie politycznej - do teraz. - Byłam w szoku, że władze mogą tak po prostu bić ludzi. Ludzi z absolutnie pokojowym nastawieniem. Oni nie chcieli wojny. Chcieli tylko pokazać swój punkt widzenia - mówi.
Evganski uważa z kolei, że gdyby w protestach brały udział tylko setki ludzi, to skończyłoby się niczym, "ale że tych ludzi jest więcej i więcej, to trudno pomyśleć, że będzie porażka".
Źródło: TVN24