Kilkaset osób protestowało przed rosyjską ambasadą w Kijowie przeciwko atakowi Rosji na ukraińskie okręty w Cieśninie Kerczeńskiej. Protestujący przynieśli m.in. papierowe statki. Wrzucili także za ogrodzenie rosyjskiej placówki petardy i słoiki z czerwoną farbą.
- Nie było żadnej zorganizowanej akcji. Po prostu poczuliśmy, że musimy tu przyjść. Nie mogłabym siedzieć bezczynnie w domu, gdy Rosja tak jawnie atakuje mój kraj - zapewniła Lilija Musichina, wolontariuszka organizacji Wolni Ludzie.
- Myślę w pierwszej kolejności o porwanych przez Rosję ukraińskich żołnierzach, których losów wciąż nie znamy. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co przeżywają teraz ich matki. To dla mnie akt solidarności przede wszystkim z nimi - powiedziała Switłana Powaljajewa, poetka z Kijowa.
- Niektórzy z nas planują stać tu całą noc, ale ja nie mogę. Mój mąż jest rezerwistą ukraińskich sił zbrojnych. Jeśli jutro rano zostanie ogłoszony stan wojenny, to w ciągu doby będzie musiał się stawić w bazie wojskowej swojej jednostki. Muszę mu pomóc się spakować - dodała Lilija Musichina.
Nie mają kontaktu z marynarzami
W niedzielę dwa ukraińskie kutry oraz holownik, które płynęły z Odessy do ukraińskiego portu w Mariupolu nad Morzem Azowskim, zostały ostrzelane, po czym zajęte przez rosyjskie siły specjalne. Podczas zwołanego w trybie nadzwyczajnym posiedzenia Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony, szef sztabu generalnego ukraińskiej armii Wiktor Mużenko oświadczył, że Ukraina nie ma żadnego kontaktu z marynarzami z zaatakowanych okrętów. Według informacji strony ukraińskiej sześciu żołnierzy marynarki morskiej zostało rannych i jest im udzielana pomoc medyczna, jednak dwóch z nich jest w stanie ciężkim. Nadzwyczajne posiedzenie Rady Najwyższej (parlamentu) Ukrainy w sprawie wprowadzenia stanu wojennego odbędzie się w poniedziałek.
Autor: pqv / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/STEPAN FRANKO