Rodzinę Davida Dixona - Brytyjczyka na co dzień pracującego w Brukseli - zamachy w stolicy Belgii dotknęły w najokrutniejszy sposób. Po podwójnej eksplozji na lotnisku Zaventem napisał w SMS-ie, że jest cały i zdrowy. Godzinę później ślad po nim zaginął.
David Dixon - informatyk pracujący na co dzień w Brukseli - żył tam ze swoją partnerką i ich 7-letnim synem.
Rodzina myślała, że nic się nie stało
We wtorek, jak co dzień, ruszył ze swojego domu pod Brukselą do pracy. Wtedy dostał wiadomość. Pisała jego ciocia mieszkająca w Anglii. Pytała, czy wszystko jest w porządku, bo na lotnisku Zaventem wybuchły bomby. Dixon, który nie miał pojęcia, że do ataku w ogóle doszło, odpisał jej, że jest "cały i zdrowy".
Godzinę po wybuchach na lotnisku Zaventem wsiadł do metra, którym jechał inny zamachowiec. Gdy partnerka Davida dowiedziała się, że nie dotarł do biura, zaczęła do niego dzwonić. Bez skutku. W kolejnych dniach odwiedziła wszystkie szpitale w stolicy. Miała nadzieję, że go znajdzie.
W piątek nad ranem jego rodzina niestety potwierdziła, że Brytyjczyk zginął podczas ataku na brukselskie metro.
Zamachy w Belgii
W atakach terrorystycznych w Brukseli przeprowadzonych przez pięciu zamachowców 22 marca zginęło ponad 30 osób, a ponad 300 zostało rannych. Poza Davidem Dixonem rannych zostało co najmniej siedmiu Brytyjczyków.
Wśród ofiar jest też troje Polaków. W sumie w atakach, do których przeprowadzenia przyznało się tzw. Państwo Islamskie, poszkodowani zostali obywatele ponad 40 krajów.
Autor: adso/kk / Źródło: Independent
Źródło zdjęcia głównego: RTL