W ramach obchodów 70. rocznicy lądowania w Normandii z powietrza na łąki znów spadli spadochroniarze. Wśród nich dwaj, którzy już to zrobili w 1944 roku, w drastycznie odmiennych warunkach. - Tego nie dało się porównać. Tym razem nikt do mnie nie strzelał - stwierdził Amerykanin Jim Martin.
Drugim skoczkiem-weteranem był Brytyjczyk Jock Hutton. On po wylądowaniu stwierdził, że się skoku nie bał, bo jest "złośliwym starym Szkotem". 89-latek wspominał, że 70 lat temu był skoncentrowany na celu, czyli walce. - Ćwiczyliśmy do tego miesiącami - dodał. Hutton był członkiem 6. Dywizji Powietrznodesantowej.
Strach, który trzeba opanować
Amerykanin mówił więcej na temat strachu. Sam skok w czwartek nazwał "cudownym", jednak nieporównywalnym z powodu braku ostrzału z ziemi. - Wtedy każdy był przerażony i jeśli ktoś próbuje przekonywać, że tak nie było, to gada bzdury - stwierdził Martin. - Pomimo tego robiło się to, co trzeba było zrobić. I to jest ta różnica - dodał.
Dziarski 93-letni weteran dodał, że do skoku zmotywowało go jego własne ego. - Chciałem pokazać, że nadal mogę to zrobić. Oraz, że w takim wieku nie trzeba siedzieć i czekać na śmierć. Trzeba coś robić - stwierdził. Zaznaczył, że jeśli przeżyje kolejny rok, to znowu chciałby skoczyć.
Martin dodał, że skoki spadochronowe w sporej części są nudą, bo większość czasu siedzi się w samolocie. - Dopiero kiedy się z niego "wysiądzie", to robi się ekscytująco - stwierdził.
70 lat temu Martin był temu jednym z najstarszych członków swojego oddziału, czyli kompanii G 506. pułku 101 Dywizji Powietrznodesantowej. Jak wspomina, otaczali go wtedy nastolatkowie. Wraz ze swoim oddziałem Martin przeszedł cały szlak bojowy tej słynnej dywizji: od Normandii, przez Holandię i operację Market Garden, po krwawe walki w Ardenach i nad Renem, po Alpy i Austrię. Jego losy wyglądały podobnie, jak żołnierzy z kompanii E 506. pułku, świetnie opisanych przez Stephena Ambrose'a w książce "Kompania Braci".
Autor: mk//rzw / Źródło: CNN, Reuters, tvn24.pl