Norma Bastidas pobiła rekord Guinnessa w długości pokonanego dystansu podczas triathlonu. Przepłynęła 156 km, przejechała 4719 km na rowerze i przebiegła 1182 km. Jednak to nie morderczy dystans był największym wyzwaniem w jej życiu. – Najtrudniejsze było powiedzenie światu o tym, że padłam ofiarą molestowania seksualnego i handlu ludźmi – mówi dzisiaj Norma Bastidas.
Długo zwlekała z publicznym wyznaniem prawdy o bolesnych doświadczeniach z przeszłości. W końcu zabrała głos, bo - jak podkreśla - gdy milczą ofiary, przemoc kwitnie. A przemoc uwarunkowana płcią to wyjątkowo powszechne zjawisko w kraju, z którego pochodzi. Szacuje się, że w Meksyku każdego dnia mordowanych jest 10 kobiet. Tylko dlatego, że są kobietami.
***
Normę Bastidas zobaczyłam na dużym ekranie podczas festiwalu Millenium Docs Against Gravity. Jest jedną z ponad 2 tysięcy kobiet, które dzielą się swoimi przeżyciami w filmie "Woman" w reżyserii Yanna Arthusa-Bertranda i Anastasii Mikovej. W dokumencie kobiety z ponad 50 różnych krajów opowiadają o osobistych doświadczeniach, związkach, seksualności, macierzyństwie, brutalnej przemocy.
Po projekcji, jeszcze pod wrażeniem tego, co zobaczyłam, napisałam do Normy. Opowiedziała mi o osobie i o tym, czego powiedzieć nie zdoła. Mimo upływu lat.
Dni
Historia Normy rozpoczyna się w położonym na zachodzie Meksyku mieście Mazatlán, często nazywanym Perłą Pacyfiku ze względu na piękne, rozciągające się wzdłuż wybrzeża plaże. To właśnie w Mazatlán Norma przyszła na świat jako ostatnia z piątki rodzeństwa.
- Ojciec często uciekał w alkohol. Moja mama miała na głowie cały dom, więc przeważnie zajmowało się mną starsze rodzeństwo. Życie pod jednym dachem z osobą uzależnioną od alkoholu to ciągła niepewność. Jednego dnia, po pijaku, tata tak dotkliwie pobił mojego najstarszego brata, że wylądował on w szpitalu. Gdy już wytrzeźwiał i doszło do niego, co zrobił, było mu tak wstyd, że momentalnie zdecydował o zerwaniu z nałogiem. Wtedy też przeprowadziliśmy się do Culiacán – zaczyna swoją opowieść Bastidas.
Szczęśliwe dni nadeszły. Szybko miało się okazać, że nie na długo. - Pewnego dnia wybraliśmy się całą rodziną do kina plenerowego. W tamtym czasie uwielbialiśmy filmy o superbohaterach. Mój brat usiadł bardzo blisko ekranu. Chciał podpatrzeć chwyty, jakich używają aktorzy podczas scen walki. Ja siedziałam na kolanach u taty. Nagle tata zaczął odczuwać silny ból w klatce piersiowej. Mama próbowała nas uspokoić. "Tata ciężko znosi przeziębienie" – przekonywała. I kazała mi iść razem z braćmi do domu. Nigdy więcej nie zobaczyłam ojca. Tamtego dnia, w kinie plenerowym, widziałam go po raz ostatni. Zmarł na zawał serca – wraca do wspomnień, gdy miała 11 lat.
Sekret jak potrzask
Po śmierci ojca rodzina straciła poczucie bezpieczeństwa, także finansowego. Norma nigdy go nie odzyska.
Gdy miała 11 lat, zgwałcił ją dziadek.
- Bardzo często przestrzegamy młode dziewczyny przed nieznajomymi mężczyznami, czyhającymi gdzieś w bliżej nieokreślonych, ciemnych alejkach. Ale w większości przypadków dzieci są wykorzystywane seksualnie przez osoby z ich bliskiego otoczenia – członków rodziny bądź znajomych – podkreśla Bastidas.
W 2000 roku organizacja RAINN (Rape, Abuse & Incest National Network), zajmująca się zwalczaniem przemocy seksualnej w Ameryce, opublikowała badania, z których wynika, że aż 93 proc. nieletnich, którzy zostali wykorzystani seksualnie, znało swojego oprawcę osobiście. W 34 proc. przypadków molestowania dopuścili się członkowie rodziny, a w 59 proc. – znajomi rodziny.RAINN
Norma długo nie potrafiła nikomu powiedzieć o tym, że jest wykorzystywana seksualnie przez dziadka. - Oprawca mówi ci, że masz dochować tajemnicy. Że to taki wasz sekret, o którym nikt nie może się dowiedzieć. Pojawiają się też groźby. Wierzysz, że jeśli tajemnica wyjdzie na jaw, stanie ci się krzywda. Dramat dzieci molestowanych seksualnie polega na tym, że nie mają jeszcze ukształtowanej własnej autonomii, często są w stu procentach zależne od swoich oprawców. Do tego dochodzi jeszcze wstyd. I ten wstyd trzyma cię w potrzasku. Zamkniętą w poczuciu bezradności i rozpaczy – wyznaje w rozmowie z TVN24.
Mamie i rodzeństwu wyznała wszystko po kilku latach. - Chcę tutaj podkreślić, że otrzymałam od nich ogromne wsparcie. Przyjęli tę informację z dużą dozą empatii i otoczyli mnie miłością – opowiada. Jednocześnie przyznaje, że "i tak żniwo tamtych wydarzeń zbiera do dziś".
- Walczyłam ze sobą, odkąd pamiętam. Jako nastolatka miałam problemy z alkoholem. Nie miałam dostępu do profesjonalnej opieki psychologicznej. Do specjalisty, jako młoda dziewczyna, trafiam raz, tuż po próbie samobójczej. Wiele kobiet, które padły ofiarami molestowania seksualnego, pozbawionych profesjonalnego wsparcia, cierpi w milczeniu. Ja - mimo że miałam po swojej stronie rodzinę - do dziś nie uporałam się ze wszystkim psychicznie. Lekarze zdiagnozowali u mnie PTSD (post-traumatic stress disorder – zespół stresu pourazowego - red.). Podejrzewali również zaburzenia afektywno-dwubiegunowe, inaczej określane jako psychoza maniakalno-depresyjna. Mimo że od tamtych wydarzeń minęło już wiele lat, wciąż cierpię na bezsenność. Nie potrafię też na dłużej zakotwiczyć w jednym miejscu, w tej samej pracy. Mam trudności w budowaniu długotrwałych relacji z ludźmi. Jedynymi osobami, przy których czuję się bezpiecznie, są moje dzieci i rodzeństwo – wyznaje Norma.
Czy kiedykolwiek bała się o swoje życie? - Pierwszy raz, gdy pewniej nocy, miałam wtedy 17 lat, zostałam porwana przez członków gangu. Przetrzymywali mnie w niewoli, mówili, że sprawią, bym zniknęła. Na szczęście po kilku dniach mnie wypuścili. Niby tylko kilka dni, a strach towarzyszy mi przez całe życie – przyznaje.
Policz do dziesięciu
Jako młoda dziewczyna Norma nie miała odwagi mówić głośno o tym, co ją spotkało. Powodów niezgłaszania przestępstw o charakterze seksualnym i aktów przemocy wobec kobiet jest bardzo wiele – strach przed ostracyzmem społecznym lub zemstą ze strony oprawcy, przekonanie o tym, że nikt mi nie uwierzy, brak wiary w system sprawiedliwości i skuteczność organów ścigania bądź po prostu brak środków materialnych, które zapewniłyby pokrzywdzonym wsparcie prawne i dały realne szanse na walkę w sądzie.
Jak wynika z policyjnych raportów, w 2019 roku zgłoszono w Meksyku 9 tysięcy przypadków wykorzystania seksualnego. Organizacje pozarządowe oceniają, że faktycznie może być ich nawet pół miliona rocznie. Skąd taka różnica? Działaczki na rzecz kobiet nie mają wątpliwości: to dowód na to, jak małym zaufaniem ofiary darzą meksykańską policję. Powód? Może być i ten wynikający z raportu Amnesty International: ci, którzy powinni kobiety chronić, dopuszczają się wobec nich przestępstw w poczuciu jeszcze większej bezkarności.
Raport AI z 2016 roku dotyczy przemocy seksualnej, stosowanej do wymuszania zeznań od kobiet przez meksykańskie służby bezpieczeństwa. Takie działania miały poprawić także policyjne statystyki i pokazać, że władze skutecznie zwalczają przestępczość zorganizowaną. W efekcie wszystkie 100 osadzonych w więzieniach przyznało, że podczas aresztowania i przesłuchań doświadczyło przemocy psychicznej bądź seksualnej ze strony policji miejskiej, stanowej, federalnej lub członków armii czy marynarki wojennej. 72 z nich doświadczyły molestowania seksualnego, a 33 zgłosiły gwałt.
A tak długo, jak służby bezpieczeństwa i organy ścigania nie będą stały po stronie kobiet, tak długo nic się nie zmieni. Zwłaszcza w kraju, gdzie dominuje system społeczny oparty na patriarchacie i kwitnie kultura maczyzmu.
- Dorastanie w patriarchalnej kulturze przyczyniło się do mojej wiktymizacji. W Meksyku panuje przyzwolenie na przemoc wobec kobiet. Odpowiedzialnością za wyrządzoną krzywdę obarcza się kobietę, bo "za bardzo kusiła". Nigdy mężczyznę. Panuje nawet przekonanie, że grzeczne, poukładane dziewczyny nie padają ofiarami morderstw – opowiada Norma Bastidas w rozmowie z TVN24.
To znana od lat strategia victim-blaming, polegająca na obwinianiu ofiary i obarczaniu jej ciężarem odpowiedzialności za doznaną krzywdę.
- Inną kwestią, która przyczynia się do eskalacji przemocy, jest stosunkowo niski poziom wykształcenia wśród kobiet i ich mała aktywność w życiu zawodowym, w sferze publicznej. Kobiet nie zachęca się, by poszły do pracy. Są zależne finansowo, mają dzieci i bardzo często - w obawie przed utratą środków do życia - decydują się na pozostanie w związkach z tak zwanymi przemocowymi mężczyznami – podkreśla Bastidas.
Niestety w wielu przypadkach kończy się to tragicznie. To zbrodnia homicidio.
Ale to właśnie w Meksyku w latach 90. XX wieku rozpowszechnił się inny termin – El Feminicidio, oznaczający kobietobójstwo. Światowa Organizacja Zdrowia (World Health Organization, WHO) definiuje zbrodnię kobietobójstwa jako dokonane z premedytacją morderstwo kobiety tylko ze względu na to, że jest ona kobietą.
Marcela Lagarde y de los Rios, która wprowadziła feminicidio do oficjalnego meksykańskiego dyskursu, wskazała jeszcze na towarzyszącą takiej zbrodni określoną reakcję instytucji kontroli społecznej. Reakcję polegającą na… braku reakcji. Antropolożka zwróciła uwagę na problem lekceważenia ofiar, tolerancji dla niegodnych zachowań, celowych zaniechań ze strony organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości, a w konsekwencji – na kwestię bezkarności sprawców przemocy. Meksykańskie feminicidio urosło do rangi zbrodni publicznej. Zbrodni, za którą odpowiedzialność ponoszą nie tylko indywidualne osoby, ale cały aparat państwowy, który nie potrafi zapewnić kobietom bezpieczeństwa ani w sferze publicznej, ani prywatnej.
Termin feminicidio na stałe wszedł do meksykańskiego Kodeksu karnego. Zbrodnia kobietobójstwa jest zagrożona karą od 40 do 60 lat pozbawienia wolności. To o 10 lat więcej niż w przypadku "zwykłego" morderstwa. Wydawałoby się, że regulacje prawne i wzrastająca świadomość społeczna powinny zmniejszyć skalę przemocy wobec kobiet, jednak nic bardziej mylnego. W 2019 roku w Meksyku - według różnych oficjalnych danych - zginęło od 976 do 1006 kobiet i dziewcząt, których śmierć "podpadła" pod zbrodnię feminicidio. Jak wylicza organizacja ONZ Kobiety (ang. UN Women, hiszp. ONU Mujeres), to o 10 procent więcej niż rok wcześniej.
Organizacje pozarządowe twierdzą, że dane są zaniżone. Według ich szacunków, codziennie w Meksyku, ze względu na płeć, ginie 10 kobiet. By uzmysłowić skalę problemu, meksykańskie feministki z kolektywu Brujas del Mar ukuły slogan: "Wyciągnij białą flagę, a potem policz do dziesięciu, bo dziesięć to liczba kobiet mordowanych każdego dnia w tym kraju".
Ani jednej mniej
Innym hasłem, które od lat noszą na sztandarach przeciwnicy przemocy wobec kobiet - nie tylko w Meksyku, ale na terenie całej Ameryki Łacińskiej - jest "Ni una menos", co w języku polskim oznacza "Ani jednej mniej". Jego autorstwo przypisuje się poetce i aktywistce Susanie Chávez Castillo, zamordowanej w wieku 36 lat. Jej okaleczone ciało znaleziono w styczniu 2011 roku w jednej z dzielnic Ciudad Juárez – mieście, gdzie od lat znikają kobiety. Do pierwszych masowych morderstw doszło w 1993 roku. Natomiast do nagłośnienia zjawiska przyczyniło się odnalezienie ciał ośmiu zamordowanych kobiet na polu bawełny w 2001 roku. Dziś, w miejscu, gdzie odkryto nielegalny cmentarz, stoją różowe krzyże z wypisanymi na czarno nazwiskami ofiar.
Nie na sprzedaż
- Gdybym została w Meksyku, bardzo możliwe, że byłabym jedną z tych zaginionych lub zamordowanych kobiet – ocenia w rozmowie z TVN24 Norma Bastides.
Postanowiła wyjechać. - W tamtym momencie moja rodzina zmagała się z poważnymi problemami finansowymi. Chciałam pomóc mamie i rodzeństwu. Usłyszałam o agencji modelek, która poszukuje młodych kobiet gotowych do pracy za granicą. Miałam zarabiać tysiąc dolarów miesięcznie, co dla dziewczyny takiej jak ja, było nie lada kwotą. Leciałam do Japonii pracować jako modelka. Na miejscu zabrano mi paszport i ulokowano, wraz z innymi dziewczynami, w luksusowym hotelu. Po kilku dniach przywieziono mnie do klubu nocnego. Tam na moich oczach dokonała się transakcja. Tam doszło do mnie, że zostałam sprzedana przez handlarzy ludźmi – opowiada Bastidas.
Bez paszportu, własnych pieniędzy, znajomości języka była - jak mówi - w pułapce.
- Przepracowałam w ten sposób dziewięć miesięcy. Za każdym razem, gdy próbowałam się skarżyć, słyszałam, że przecież "mam szczęście, bo jestem wykorzystywana seksualnie, ale przez prominentnych mężczyzn". Niestety, nie dam rady opowiedzieć o tym teraz nic więcej. To takie wspomnienia, które mogę odtwarzać jedynie w wyjątkowych okolicznościach, w bezpiecznej i specjalnie przystosowanej do tego przestrzeni. To najbardziej skomplikowane, ale i bolesne doświadczenie mojego życia. Myślę, że właśnie wtedy wyrobiłam w sobie instynkt przetrwania. Zawsze z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl: "Zasługujesz na coś lepszego" – wspomina.
W Japonii Norma poznała swojego pierwszego męża. Razem wyjechali do Kanady, gdzie mieszka do dzisiaj. – Mam nadzieję, że zostanę zapamiętana jako osoba, która - mimo różnych przeciwności - potrafi się podnieść i idzie po swoje – mówi dziś.
Kontynenty
Bo to sport okazał się dla Normy najskuteczniejszą formą terapii. W 2009 roku Bastidas w ciągu siedmiu miesięcy pokonała siedem najbardziej wymagających tras biegowych na wszystkich siedmiu kontynentach. O własnych siłach przemierzyła między innymi amazońską dżunglę, Saharę i lodowe tereny Antarktydy. Ogólnoświatowy maraton zorganizowała po to, by wesprzeć osoby niewidome i niedowidzące.
- Gdy mój najstarszy syn skończył 11 lat, zdiagnozowano u niego dystrofię czopkowo-pręcikową (genetyczna choroba oczu), przez co stopniowo zaczął tracić wzrok. Wtedy byłam już po rozwodzie i zostałam samotną matką. Zrozumiałam, jak ogromnych sił wymaga od rodzica samotne wychowywanie dziecka z niepełnosprawnością. Wtedy zaangażowałam się w pracę na rzecz osób niewidomych i niedowidzących – opowiada.
W 2014 roku Norma Bastidas przepłynęła 156 km, przejechała 4719 km na rowerze i przebiegła 1182 km, tym samym ustanawiając rekord Guinnessa w długości triathlonu. Pokonanie całego dystansu z Półwyspu Jukatan aż do Waszyngtonu zajęło jej 65 dni. Wybór trasy nie był przypadkowy. Droga biegnąca od meksykańskiego miasta Culiacán aż po północno-wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych jest popularnym szlakiem wykorzystywanym przez handlarzy ludźmi. A akcja Normy miała na celu podniesienie poziomu świadomości społecznej na temat zjawiska handlu ludźmi. Na ostatnich kilometrach do Normy dołączyły na trasie inne kobiety, będące w przeszłości ofiarami handlu ludźmi. Wspólnie pokonały nie tylko metę wyścigu, ale przede wszystkim – życiowe przeciwności.
Obecnie Norma pracuje w magazynie dużego przedsiębiorstwa handlowego 13 godzin dziennie, sześć dni w tygodniu. W wolnym czasie pisze swoją autobiografię i przygotowuje się do bicia nowego rekordu.
Mówi, że marzy o świecie, w którym przemoc wobec kobiet jest zjawiskiem tak rzadkim, że każdy, nawet najmniejszy akt przemocy powoduje silną reakcję społeczną.
Autorka/Autor: Ada Wiśniewska
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: archiwum prywatne