Wojna wisi na włosku - ostrzegają politycy i media na Ukrainie, zastanawiając się, kiedy dojdzie do ataku. Jedni twierdzą, że to kwestia najbliższych dni, inni - że tygodni. Wszyscy są zgodni co do powagi zagrożenia. Tak alarmistycznych tonów trudno doszukiwać się w opiniach zachodnich ekspertów. Ci wskazują na wiosnę jako najwcześniejszy termin ofensywy.
- Prawdopodobieństwo ataku jest bardzo wysokie. Nikt już chyba nie wątpi, że Rosja jest do niego gotowa. Nie znamy jedynie odpowiedzi na pytanie, kiedy zacznie się ofensywa - powiedział Ołeksij Melnyk, dyrektor programów polityki zagranicznej i bezpieczeństwa międzynarodowego kijowskiego Centrum Razumkowa.
Doradca szefa ukraińskiego MSW Zorian Szkiriak także uważa, że atak Rosjan jest możliwy. "Nie mówiłbym o dacie, jednak wojska Federacji Rosyjskiej wciąż wkraczają (na wschodnią Ukrainę)" - zaznaczył.
Władze ukraińskie deklarują wolę utrzymania rozejmu w opanowanym przez prorosyjskich separatystów Donbasie, zwracają jednak uwagę, że obserwowane w ostatnich dniach dostawy ciężkiego sprzętu wojskowego i ludzi z sąsiedniej Rosji nie świadczą o planach pokojowych.
W ubiegłym tygodniu ukraińscy eksperci wojskowi zaalarmowali, że nad granice ich kraju Rosjanie ściągnęli sześć mobilnych platform rakietowych Iskander o zasięgu 380-500 km. W ostatnią niedzielę w Donbasie widziano kolumnę złożoną z czołgów i dział samobieżnych. Doniesienia o aktywnych ruchach wojsk rosyjskich ukraińskie władze przekazują każdego dnia.
"Nie ruszą, póki Putin jest w Australii"
Obecność rosyjskich konwojów wojskowych na wschodzie Ukrainy potwierdza NATO. Obserwują je obecni w tym regionie członkowie specjalnej misji monitoringowej Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE).
Były doradca Władimira Putina Andriej Iłłarionow, który obecnie pracuje dla amerykańskiego think tank Cato Institute, uważa, że Rosja nie zaatakuje Ukrainy, dopóki rosyjski prezydent będzie prowadził rozmowy w Brisbane w Australii, gdzie w sobotę i niedzielę odbędzie się szczyt G20. 16 listopada, czyli ostatni dzień szczytu, jako możliwy termin rozpoczęcia rosyjskiej operacji zbrojnej wskazywały niektóre źródła w Kijowie.
- Podczas spotkań Putina z zagranicznymi przywódcami zaostrzenie sytuacji na Ukrainie i nowe napaści ze strony Rosji będą tworzyły negatywne tło dla rozmów. Jeśli ocena ta jest prawidłowa, oznacza to, iż od razu po zakończeniu szczytu dojdzie do wzrostu napięcia, a możliwe, że i do ataku, o którym mówią ukraińscy, rosyjscy i zachodni obserwatorzy - powiedział w rozmowie z Głosem Ameryki. W ocenie Iłłarionowa Putin musi podjąć decyzję w sprawie dalszych działań rosyjskich wojsk, które znajdują się na Ukrainie. - I musi to zrobić w możliwie najkrótszym czasie: od kilku dni do tygodnia, dwóch - zaznaczył.
Ukraińcy będą musieli liczyć na siebie
Zdaniem komentatorów w przypadku otwartej agresji Rosji Ukraińcy - jak dotychczas - będą musieli liczyć wyłącznie na siebie.
Analityk Centrum Razumkowa uważa, iż Zachód panicznie boi się konfliktu z Rosją.
- Świat zachodni udaje, że agresji nie ma, gdyż obawia się wojny i jest to zrozumiałe. Zachód wciąż stara się udobruchać Putina w nadziei, że można się z nim jeszcze porozumieć, a wielu przywódców próbuje pomóc Putinowi wyjść z tej sytuacji z twarzą. Rosyjski prezydent wykorzystuje tymczasem tę słabość i nadal szantażuje i atakuje - powiedział Melnyk.
- Putin wygrywa, gdyż pokazuje swoim zachowaniem, że jest gotowy do wojny. Zachód przekonuje sam siebie i jego, że nie będzie walczyć. Póki to się nie zmieni, Putin będzie wyznaczał kolejne czerwone linie i będzie je przesuwał według własnego widzimisię. Sądzę, że nie ma sensu przekonywać państw zachodnich, że wojna, której tak się obawiają, może rozpocząć się niezależnie od tego, czy jej chcemy, czy nie - podkreślił.
Politolog ocenia, że choć Rosja ma nad Ukrainą istotną przewagę militarną, to ewentualny sukces oczekiwanej ofensywy nie jest do końca przesądzony.
- Tak, siły rosyjskie przeważają, ale niezależnie od tego Rosja jest agresorem i dąży do zajęcia terytorium, którego społeczeństwo nie jest jej tak przyjazne jak na Krymie. Ukraińska armia obecnie jest w stanie skutecznie się bronić - wskazał Melnyk.
"Taktyka zastraszania"
Tymczasem zagraniczni eksperci sądzą, że wielka ofensywa na separatystycznym wschodzie Ukrainy jest mało prawdopodobna przed wiosną. W rozmowie z AFP obecną sytuację nazywają "taktyką zastraszania" ze strony Moskwy i zwracają uwagę na niewystarczającą liczebność wojsk.
Cytowany przez francuską agencję Philippe Migault z Instytutu Stosunków Międzynarodowych i Strategicznych (Iris), ocenia, że "nic nie wskazuje, by oba obozy miały inne intencje niż przeczekanie zimy w cieple (...)". - Jak wskazuje stuletnie już doświadczenie, ten czas roku sprzyja zaszyciu się w okopach lub bunkrach, aby przygotować się do wznowienia operacji na wiosnę - dodaje.
Według francuskiego badacza obserwowane ostatnio ruchy czołgów, ciężarówek i dział "nie są tak masywne, jak się mówi" i obserwowane są po obu stronach konfliktu, co sugeruje cel obronny.
Także Natasha Kuhrt z londyńskiego King's College wątpi, by doszło do otwartej wojny, oceniając, że obecna koncentracja sił stanowi "taktykę zastraszania" ze strony Moskwy. - To również sposób, by powiedzieć reszcie kraju, że trzymamy się twardego stanowiska - dodaje.
"Wojna pozycyjna"
Agencja cytuje również niezależnego rosyjskiego analityka wojskowego Pawła Felgenhauera, który twierdzi, że sytuacja panująca obecnie na wschodzie Ukrainy ma charakter "wojny pozycyjnej i wojny na wyczerpanie". - Teoretycznie działania na większą skalę mogą zdarzyć się na początku roku, w styczniu lub lutym, ale wątpię, by doszło do tego zimą, raczej na wiosnę - przekonuje.
Na inny wątek wskazuje rosyjski politolog Konstantin Kałaczew, który argumentuje, że "w interesie Rosji nie leży przejście z konfliktu na wpół zamrożonego do fazy gorącej". - Celem Rosji jest uczynienie z separatystycznych republik ludowych, Donieckiej i Ługańskiej, autonomicznych skrawków Ukrainy, żeby ułatwić trzymanie tego kraju na smyczy - uważa Kałaczew.
"Może potrwać całe dekady"
Według niego Rosja ma potrzebę utrzymywania obecności wojskowej na wschodzie Ukrainy, żeby hamować zapały separatystycznych przywódców, których Kałaczew nazywa "jastrzębiami gotowymi pójść dalej niż sam Putin". "Szczęk szabli ma zniechęcić Ukrainę do prób odbicia tych terytoriów" - uważa politolog.
Wtóruje mu Philippe Migault, który ocenia, że "zamrożony konflikt jest w interesie separatystów i Rosjan" i "może potrwać całe dekady".
W środę ONZ wyraziła "głębokie zaniepokojenie groźbą powrotu wojny totalnej" na wschodzie Ukrainy. Obecność rosyjskich konwojów wojskowych na wschodzie kraju potwierdza NATO. Obserwują je także obecni w tym regionie członkowie specjalnej misji monitoringowej Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE).
Autor: asz//gak / Źródło: PAP