NATO nic nie może. "Niedźwiedzie" Putina prowokują w ramach prawa

Rosyjskie wojsko kończy wielkie ćwiczenia
Rosyjskie wojsko kończy wielkie ćwiczenia
Luftforsvaret
Rosjanie drażnią kraje NATOLuftforsvaret

Dlaczego rosyjskie bombowce bezkarnie latają wzdłuż granic państw NATO i wywołują powietrzne alarmy? Bo prawo międzynarodowe im tego nie zabrania. Skrzętnie wykorzystuje to tak samo Rosja, jak i NATO. Rosjanie łamią jednak przy tym dobry zwyczaj i wlatują bez ostrzeżenia w strefy dużego ruchu pasażerskiego.

Rosyjskie bombowce strategiczne i samoloty patrolowe wywołują alarmy w krajach NATO średnio kilka razy na miesiąc. Częstotliwość ich lotów gwałtownie wzrosła od wybuchu kryzysu ukraińskiego i gwałtownego pogorszenia się relacji z Zachodem.

Goście ze wschodu

Najczęściej u wybrzeży państw NATO pojawiają się bombowce strategiczne Tu-95 Bear (ang. - niedźwiedź), których zadaniem są ataki jądrowe przy pomocy rakiet dalekiego zasięgu. W ich wypadku podlatywanie na kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów od granic nie ma żadnego sensu z punktu widzenia militarnego. Podczas wojny Tu-95 trzymałyby się, jak najdalej od brzegów państw NATO, bowiem stanowią dość łatwy kąsek dla myśliwców.

Więcej o Tu-95 Bear pisaliśmy w listopadzie

Tu-95 odpalający rakietę dalekiego zasięgu
Tu-95 odpalający rakietę dalekiego zasięguMON Rosji/Youtube

Wobec tego nie ma wątpliwości, że podlatywanie bombowców do granic państw zachodnich ma przesłanie propagandowe. Rosja chce w ten sposób pokazywać swoją siłę i mocarstwowy potencjał militarny o globalnym zasięgu. Czy w ten sposób osiąga swój cel pozostaje pytaniem otwartym. Na pewno wywołuje irytację i złość w rządach zachodnich.

Nieco inny charakter mają loty samolotów patrolowych Ił-20 Coot (ang. łyska) nad Bałtykiem. One również trzymają się blisko granic, ale w ich wypadku ma to praktyczne uzasadnienie. Maszyny te mają bowiem pewne zdolności do prowadzenia zwiadu elektronicznego. Im bliżej podlecą granicy, tym dalej w głąb obcego państwa mogą sięgnąć swoim „wzrokiem”.

Rosyjski Ił-20 posiada na pokładzie bogatą aparaturę zwiadowczą, co widać po różnych wystających antenachKirill Naumenko | Wikipedia (CC BY SA)

Wszystko dozwolone

Praktycznie każda „wizyta” bombowców spotyka się z tradycyjnym odzewem NATO, czyli wysłaniem w powietrze myśliwców. Maszyny Sojuszu przechwytują Rosjan, po czym ich eskortują lecąc w małej odległości. To również pokaz siły, mający pokazać, że NATO nie śpi i załogi Tu-95 powinny się mieć na baczności.

Su-27 z Kaliningradu przechwytuje Portugalczyków
Su-27 z Kaliningradu przechwytuje PortugalczykówPortuguese Air Force

Poza tym państwa „odwiedzane” przez latające niedźwiedzie nie mogą zrobić wiele więcej. Rosjanie nie łamią żadnego prawa. Nie ma ogólnoświatowego kodeksu regulującego co i jak można robić w przestrzeni powietrznej. Powszechnie obowiązuje zasada, że każde państwo w pełni kontroluje ruch w powietrzu nad swoim terytorium, w tym nad morzem terytorialnym (jego kres, w uproszczeniu, znajduje nieco ponad 20 kilometrów od brzegu). Większość krajów przyjęło przepisy, na mocy których zgadzają się na swobodny przelot zagranicznych samolotów cywilnych.

Inaczej ma się sprawa z samolotami państwowymi, czyli między innymi należącymi do obcych sił zbrojnych. Na przelot tych konieczna jest zgoda, chyba że zostanie uprzednio zawarta odpowiednia umowa międzynarodowa. Gdy obca maszyna wojskowa narusza granice państwowej przestrzeni powietrznej, to przyjęło się, że można ją zmusić do lądowania, co byłoby zadaniem myśliwców podrywanych alarmowo, tak jak to ma miejsce teraz w przypadku przelotów Tu-95. Teoretycznie intruza można by zestrzelić, ale byłby to krok ostateczny. Stosowały go praktycznie wyłącznie wojska Układu Warszawskiego podczas zimnej wojny.

Współcześnie zestrzelenie intruza jest nieprawdopodobne, chyba że w sposób oczywisty stanowiłby zagrożenie. Taki krok najpewniej wywołałby ostry kryzys dyplomatyczny, choć właściciel strąconej maszyny z punktu widzenia prawnego nie miałby wiele do powiedzenia.

Powietrzna rozgrywka

Wszystko to ma jednak niewielkie znaczenie w kontekście lotów Rosjan w pobliżu granic NATO, bowiem naruszają oni je jedynie incydentalnie. Zazwyczaj są to bardziej „muśnięcia” niż wtargnięcia w głąb obcej przestrzeni powietrznej. Rosyjskie maszyny najczęściej wlatują za granice na maksymalnie kilka minut i kilka kilometrów. Jest to naruszenie przyjętych zasad i zazwyczaj doczekuje się protestów dyplomatycznych.

Jednak przez zdecydowaną większość czasu Rosjanie nie czynią nikomu despektu. Ich samoloty latają nad wodami międzynarodowymi, nad którymi każdy może robić co chce. Rosyjskie wojsko skrzętnie to wykorzystuje. Podobnie robi wiele państw NATO, zwłaszcza USA, które dysponują dużą flotą strategicznych samolotów rozpoznawczych. Nieustannie latają one w pobliżu granic Rosji i wywołują irytację wśród Rosjan. Jednak oni również nie mogą wiele z tym zrobić. Poza demonstracyjnym wysyłaniem myśliwców.

O amerykańskich samolotach szpiegujących Rosję pisaliśmy w grudniu

Prawdą jest, że obu stronom taki układ odpowiada. Dla przykładu Waszyngton od dekad jest jednym z najbardziej zaciętych obrońców jak najrozleglejszych wód międzynarodowych i międzynarodowej przestrzeni powietrznej. Amerykanie chcą swobodnie latać w pobliżu wrogich krajów swoimi samolotami szpiegowskim. Podobnie inne kraje NATO.

Rosyjskie Tu-95MS przenoszą z reguły rakiety dalekiego zasięgu odziny Ch-55 (zdjęcia z ćwiczeń)©Crown copyright 2012

Rosjanie chcą natomiast demonstrować swoje możliwości i w ten sposób zadowalać krajową opinię publiczną, bardzo łasą na wszelkie przejawy mocarstwowości swojego kraju. Przy okazji być może myślą, że Zachód nabierze respektu wobec Rosji, chociaż to dyskusyjne. Rosyjskie bombowce raczej działają na rękę rządom, które mogą łatwiej uzasadniać wydatki na zbrojenia czy ostrzejszą politykę zagraniczną. Jednocześnie wywołują coraz większą irytację, bowiem o ile Rosjanie nie łamią żadnego prawa, to swoimi działaniami godzą w dobre zwyczaje wypracowanie w społeczności międzynarodowej i stwarzają zagrożenie dla cywilów.

Niebezpieczny szczegół

Problem z rosyjskimi samolotami jest taki, że zaczęły w ostatnich miesiącach wlatywać w obszary, przez które przebiegają ruchliwe korytarze powietrzne dla ruchu cywilnego. To właśnie wywołuje największe protesty państw Zachodu. Rosjanie mają bowiem nie informować zawczasu o swoich lotach i nie podają przybliżonej trasy jaką będą się przemieszczać ich maszyny. Nie mają także uruchomionych transponderów umożliwiających ich łatwe śledzenie przez cywilną kontrolę przestrzeni powietrznej. Mają też zachowywać absolutne milczenie i nie odpowiadają na wezwania z ziemi.

Wszystko to czyni z rosyjskich maszyn potencjalne zagrożenie. Cywilnym kontrolerom trudno je śledzić i często pojawiają się dla nich z zaskoczenia, o ile wcześniej nie uprzedzi o nich wojsko mające odpowiedni sprzęt do namierzania Rosjan. To cywilne maszyny muszą unikać zbliżania się do rosyjskich bombowców, bowiem te lecą po swojej trasie nie zważając na nic innego. Według Brytyjczyków w minionym tygodniu trzeba było awaryjnie zmieniać kurs wielu samolotów pasażerskich, aby nie znalazły się w pobliżu Tu-95.

W podobnych okolicznościach w 2014 roku doszło do dwóch incydentów nad Bałtykiem z rozpoznawczymi Ił-20 w rolach głównych. Rosyjskie samoloty krążące w pobliżu granic Danii i Szwecji miały stworzyć realne zagrożenie dla samolotów pasażerskich. Raz Rosjanie mieli znaleźć się niebezpiecznie blisko maszyny startującej z Kopenhagi, a drugi raz lecącej z Polski do Szwecji. W obu wypadkach samoloty pasażerskie awaryjnie zmieniały kurs i jak na standardy lotnictwa cywilnego były to sytuacje niebezpieczne.

To właśnie tego rodzaju incydenty wywołują najostrzejsze reakcje państw Zachodnich. W minionym tygodniu Brytyjczycy po raz pierwszy w takiej sytuacji wezwali „na dywanik” ambasadora Rosji. Rosjanie wykraczają poza ramy tradycyjnej „gry” w powietrzu, która odpowiada wszystkim zainteresowanym. Według rosyjskiej interpretacji nie ma jednak problemu, bowiem nie dochodzi do złamania żadnego prawa.

Efektem działań Rosjan będzie dalsze pogorszenie relacji z państwami NATO, zniechęcenie zachodniej opinii publicznej i prawdopodobnie wzmocnienie potencjału wojskowego państw zachodnich. To dość wysoka cena za krótkotrwałe zyski propagandowe.

Autor: Maciej Kucharczyk / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: CC BY Wikipedia | Andrey Belenko