Ośmiu marynarzy zostało rannych, w tym jeden bardzo ciężko, dwóch pilotów samolotu E-2C Hawkeye przeżyło najcięższe sekundy swojego życia - to efekt wypadku na amerykańskim lotniskowcu atomowym USS Eisenhower. Doszło do niego w marcu, ale dopiero teraz wiadomo, co właściwe się stało i opublikowano nagranie.
Wypadek miał miejsce dokładnie 18 marca, podczas przygotowań lotniskowca i jego załogi do wyruszenia na wielomiesięczny patrol na Bliskim Wschodzie, który właśnie teraz się odbywa. Przed każdą taką misją trwają długie przygotowania.
Trenują zwłaszcza lotnicy z pokładowego skrzydła powietrznego, którzy po spędzeniu wielu miesięcy na lądzie, w czasie gdy okręt przechodzi remont, muszą sobie przypomnieć trudną sztukę startów i lądowań z lotniskowca.
Awaria kluczowej liny
Podczas jednego z takich manewrów doszło do katastrofalnej awarii. Do lądowania podchodził samolot E-2C Hawkeye, największa maszyna bazująca na lotniskowcach. To latające centrum dowodzenia, które przy pomocy silnego radaru (zamontowanego w specyficznym talerzu nad kadłubem) służy do kontrolowania przestrzeni powietrznej w okolicy okrętu i zarządzania ruchem myśliwców.
Posadzenie tak dużej maszyny na lotniskowcu to trudna sztuka, ale feralnego 18 marca piloci zrobili to prawie perfekcyjnie. Specjalny hak pod ogonem samolotu zaczepił o rozciągniętą w poprzek pokładu stalową linę, która zaczęła go wyhamowywać. W momencie, gdy samolot zbliżał się już do końca pokładu i powinien lada chwila zostać całkowicie zatrzymany, doszło do katastrofy. Lina niespodziewanie pękła.
Resztką rozpędu ważący 30 ton samolot potoczył się w kierunku skraju pokładu i po chwili z niego spadł w kierunku położonej 20 metrów niżej powierzchni morza.
Piloci nie mieli szans sami wyhamować. Na ich szczęście istnieją procedury na taki wypadek.
Na grzbietach fal
Po dotknięciu kołami pokładu podczas lądowania piloci samolotów US Navy nie zmniejszają mocy silników, tak jak robi się to normalnie na lądzie, ale zwiększają ją do maksimum. To polisa na wypadek właśnie takiej awarii jak ta, która miała miejsce 18 marca. Jeśli wszystko działa dobrze, to liny hamujące i tak są w stanie zatrzymać samolot, nawet z silnikami działającymi pełną mocą.
Jednak kiedy coś zawiedzie, nie traci się cennych ułamków sekund na popchnięcie przepustnicy do przodu i reakcję mechanizmów maszyny. Od razu samolot ma pełną moc i szansę na wzniesienie się w powietrze, gdy pod kołami skończy się pokład. W wypadku feralnego lądowania E-2C procedura uratowała załogę. Samolot niemal dosłownie spadł z pokładu i na kilka długich sekund zniknął z pola widzenia obsady pomostu dowodzenia.
Załoga E-2C zdołała utrzymać się jednak w powietrzu i niemal muskając fale, stopniowo nabierając prędkości, ostatecznie wzniosła się w górę. Według raportu US Navy piloci wykazali się “mistrzowskim pilotażem”, choć na pewno te kilka sekund kosztowało ich wiele siwych włosów. Ostatecznie wylądowali już bez przygód na zwykłym lotnisku w bazie floty na lądzie.
Śmiertelne zagrożenie na pokładzie
Tymczasem na lotniskowcu pęknięcie liny miało znacznie poważniejsze konsekwencje.
Silnie naprężona wręcz eksplodowała, siejąc po pokładzie odłamkami a jej końcówki zamieniły się w śmiertelnie groźne bicze. Ośmiu marynarzy stojących w pobliżu zostało rannych. Jeden praktycznie stracił stopę, kilku innych odniosło ciężkie i głębokie rany nóg. Jeden miał największego pecha, bo lina trafiła go w głowę. Pomimo osłonięcia jej hełmem odniósł ciężkie obrażenia i przez wiele dni był w stanie krytycznym.
Przyczyną tragedii okazał się być pozornie drobny błąd obsługi systemu hamującego samoloty. Podczas usuwania usterki po poprzednim lądowaniu nie dopełnili jednego punktu bardzo długiej i skomplikowanej procedury, przez co lina zaczepiona o E-2C zbytnio się napięła i pękła.
Śledczy uznali jednak, że nie można nikogo ukarać za ten błąd, bo instrukcja była tak skomplikowana i niejasna, że technicy mogli jej nie zrozumieć. Wszyscy byli przekonani, że zrobili dobrze.
Autor: mk//plw / Źródło: tvn24.pl, "The Virginian Pilot"
Źródło zdjęcia głównego: US Navy