W niedzielnych wyborach do Bundestagu Angela Merkel może być pewna zwycięstwa, ale jej polityczny blok CDU/CSU nie ma szans na bezwzględną większość w parlamencie. Kto zostanie koalicjantem chadeków: SPD, FDP czy Zieloni? I jak silna będzie antyislamska AfD?
W niedzielę o godzinie 18. specjalne wydanie "Faktów z Zagranicy". W TVN24 BiS komentarze, relacje korespondentów z Berlina, Monachium, Magdeburga i Drezna, i najświeższe wiadomości.
Sondaże nie pozostawiają cienia wątpliwości, iż po znacznym spadku poparcia wskutek kontrowersyjnej decyzji o otwarciu granic dla uchodźców we wrześniu 2015 roku, kanclerz Merkel i kierowany przez nią blok partii chadeckich CDU/CSU odzyskał dominację na niemieckiej scenie politycznej i wyraźnie prowadzi w sondażach, wyprzedzając głównego konkurenta, socjaldemokratyczną SPD, o kilkanaście punktów procentowych.
Chadecy cieszą się stabilnym poparciem 36-40 proc., podczas gdy socjaldemokraci mogą liczyć na wynik od 20 do 23 proc. Kandydat SPD na kanclerza Martin Schulz, niezrażony słabymi notowaniami, zapewnia, że interesuje go tylko zwycięstwo i fotel kanclerza, licząc na pozyskanie wyborców niezdecydowanych, szacowanych na jedną trzecią uprawnionych do głosowania. Zdaniem ekspertów Schulz nie ma jednak szans na zniwelowanie tej różnicy przed niedzielnym głosowaniem.
Siła tkwi w prostocie
- Zaostrzając prawo migracyjne i zapewniając, że sytuacja z 2015 roku się nie powtórzy, Merkel odzyskała znaczną część wyborców, którzy dwa lata temu odwrócili się od niej ze względu na niekontrolowany napływ migrantów, a równocześnie zachowała poparcie tych, którzy uważali jej decyzję o otwarciu granic za słuszną, i witali uchodźców z otwartymi ramionami - ocenił Oskar Niedermayer, politolog z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie. - Pozyskanie tych pierwszych bez utraty tych drugich to prawdziwy majstersztyk - uważa badacz niemieckiego systemu partyjnego.
Jak tłumaczy, siła chadeków polega na prostocie przesłania skierowanego do wyborców: - Merkel jest matką narodu, która prowadzi Niemców za rękę przez wszystkie kryzysy tak, by nic im się nie stało, dzięki czemu mogą rozsiąść się wygodnie w fotelu z poczuciem, że "Mutti" (niem. mamusia) wszystko za nich załatwi.
Główne hasło wyborcze Merkel widniejące na tysiącach plakatów głosi: "Dla Niemiec, w których dobrze i chętnie żyjemy", co zdaniem Niedermayera trafnie ilustruje jej "minimalistyczną filozofię wyborczą".
Korzystając z przewagi, jaką daje sprawowanie urzędu kanclerza, Merkel ze spokojem pełni obowiązki szefowej rządu, umacniając swój wizerunek polityka, który zapewnia obywatelom spokój i dobrobyt oraz międzynarodowy prestiż.
Schulz, jej główny rywal do kanclerskiego fotela, na początku roku brawurowo rozpoczął kampanię wyborczą, jednak wraz z upływem czasu jego szanse na odsunięcie Merkel od władzy znacznie stopniały.
Po nominacji w styczniu poparcie dla byłego szefa Parlamentu Europejskiego i jego partii skoczyło do nienotowanego od lat poziomu 30 proc. SPD doścignęła w sondażach CDU, a Schulz przegonił pod względem popularności Merkel. Prasa rozpisywała się o "królewskim kandydacie", jednak euforia nie trwała długo.
Teza Schulza, że największym problemem Niemiec jest brak sprawiedliwości społecznej, okazała się nietrafiona. Większość Niemców jest zadowolona ze swojej sytuacji, tylko 7 proc. ankietowanych ocenia swoją sytuację jako złą - zauważa Niedermayer.
Za znacznie ważniejszy problem wyborcy uznali bezpieczeństwo wewnętrzne i międzynarodowe, a także walkę z terroryzmem - tłumaczy politolog Karl-Rudolf Korte z uniwersytetu w Duisburgu-Essen.
Schulz się pogodził?
Schulz nie wykorzystał nawet ostatniej szansy na odwrócenie niekorzystnej tendencji - jedynego bezpośredniego pojedynku telewizyjnego z Merkel na początku września. Szefowa rządu rozstrzygnęła 90-minutową debatę na swoją korzyść, mimo że nie najlepiej wypada w programach na żywo.
Za jedną z przyczyn porażki kandydata SPD uznano zbyt wiele zbieżności w jego programie wyborczym z programem CDU oraz brak konsekwencji w krytykowaniu Merkel. Chociaż Schulz nie wszedł do rządu Merkel, to jego SPD jest od czterech lat koalicjantem chadeków i tym samym jest współodpowiedzialna zarówno za dokonania, jak i zaniechania rządu.
Obserwatorzy telewizyjnego pojedynku zwracali uwagę, że Schulz często potakiwał Merkel zamiast bardziej zdecydowanie ją atakować. Tygodnik "Der Spiegel" zarzucił mu, że w gruncie rzeczy pogodził się już z kontynuowaniem koalicji z CDU/CSU przez kolejne cztery lata.
Rząd chadeków i socjaldemokratów może się pochwalić wieloma sukcesami. Część z nich, w tym wprowadzenie płacy minimalnej czy reforma systemu emerytalnego, jest bez wątpienia zasługą SPD.
"Niemcom powodzi się zbyt dobrze, by możliwa była zmiana rządu" - ocenia magazyn polityczny "Cicero". Niemiecka gospodarka ma się dobrze, nadwyżka w handlu zagranicznym i wpływy z podatków stale rosną, a bezrobocie jest na rekordowo niskim poziomie. To sprawia, że wyborcza obietnica CDU ulg podatkowych w wysokości 15 mld euro wydaje się być całkiem realna.
W kampanii wyborczej wszystkie liczące się partie unikają deklaracji koalicyjnych. CDU wykluczyła jedynie powyborcze sojusze z postkomunistyczną Lewicą oraz z eurosceptyczną i antyislamską Alternatywą dla Niemiec (AfD).
Dwie możliwości
Z punktu widzenia Merkel oprócz kontynuacji sojuszu z SPD w grę wchodzą powyborcze koalicje z Wolną Partią Demokratyczną (FDP) lub z partią Zieloni. Arytmetyka wyborcza może zmusić chadeków do utworzenia rządu z obu tym partiami. Ta koalicja nazywana jest przez media "Jamajką" od barw partii (CDU - czarny, SPD - czerwony, Zieloni - zielony) odpowiadający barwom narodowym środkowoamerykańskiego kraju.
Między liberalną FDP a ekologami z Zielonych utrzymują się duże różnice programowe, które mogą utrudnić powołanie wspólnego rządu. Zieloni chcą zakazać do 2030 roku samochodów z silnikami spalinowymi, optują za liberalną polityką migracyjną, odrzucają deportację migrantów do Afganistanu, są tradycyjnie krytyczni wobec putinowskiej Rosji.
Liberałowie nie chcą słyszeć o ograniczeniach dotyczących przemysłu motoryzacyjnego, postulują pogodzenie się z aneksją Krymu i chcą prowadzić dialog z Rosją, dążą do obniżenia podatków. Zgłosili już pretensje do objęcia resortu finansów.
Merkel przymierzała się do koalicji z Zielonymi już cztery lata temu, jednak wówczas taki sojusz rozbił się o sprzeciw fundamentalistycznego skrzydła tej partii.
Kontynuacja obecnej koalicji chadeków z socjaldemokratami traktowana jest przez obie partie jako ostateczność, może jednak okazać się po wyborach jedyną realną możliwością. W SPD nie brak głosów, że osiągająca od lat słabe wyniki partia powinna się "zregenerować" w opozycji. Jeżeli SPD uzyska wynik słabszy niż w poprzednich wyborach (25,7 proc.) lub, co gorsza, poniżej rekordowo niskiego wyniku z 2009 roku (23 proc.), w partii dojdzie do rewolty, Schulz straci stanowisko, a SPD przejdzie do opozycji - prorokuje Niedermayer.
Trzecie miejsce dla AfD?
Wielkim problemem dla tradycyjnych partii jest konkurencja ze strony Alternatywy dla Niemiec (AfD). Istniejąca od 2013 roku eurosceptyczna partia odniosła w minionych latach szereg sukcesów w wyborach regionalnych, a obecnie jest o krok od wejścia do Bundestagu. W sondażach uzyskuje poparcie od 8 do 12 proc.
Ugrupowanie to, uznawane przez politologów za nacjonalistyczno-konserwatywne, domaga się zamknięcia granic dla uchodźców i usunięcia politycznego islamu z przestrzeni publicznej. Na wiecach AfD padają hasła znane dotąd jedynie z mityngów neonazistowskiej NPD, jak chociażby uznanie dla "osiągnięć" niemieckich żołnierzy w obu wojnach światowych.
Lider partii Alexander Gauland zapowiedział, że pierwszą propozycją jego ugrupowania będzie powołanie w nowym parlamencie komisji śledczej, która ma wyjaśnić okoliczności otwarcia przez Merkel we wrześniu 2015 roku granic dla uchodźców.
Za największe zagrożenie przedstawiciele innych partii uznają całkiem realną możliwość zajęcia przez AfD trzeciego miejsca w wyborach. Oznaczałoby to, że w przypadku powstania koalicji CDU/CSU i SPD antyimigranckie i antyislamskie ugrupowanie byłoby największą partią opozycyjną z prawem do przewodniczenia ważnym komisjom i do zabierania głosu w debatach parlamentarnych bezpośrednio po kanclerz Merkel.
Obawa przed takim scenariuszem skłoniła szefa urzędu kanclerskiego Petera Altmaiera do niecodziennego apelu uznanego za kontrowersyjny nawet przez jego partyjnych kolegów. Polityk CDU będący prawą ręką Merkel powiedział, że lepiej nie iść na wybory, niż oddać głos na AfD. Postawa Altmaiera nie spodobała się nawet jego partyjnemu koledze, szefowi MSW Thomasowi de Maiziere.
- Każdy obywatel powinien skorzystać z prawa głosu i pójść na wybory - powiedział minister.
Autor: adso / Źródło: PAP