Gdy w stolicy Korei Północnej kończył się zjazd Partii Pracy i reżim starał się prężyć muskuły rzucając tradycyjne wojownicze groźby, niecałe sto kilometrów od granicy reżimu Amerykanie zorganizowali swój pokaz siły. W bazie lotniczej Osan zorganizowali kolejny "Marsz słoni", ćwicząc szybkie wysłanie w powietrze liczącej 43 samoloty formacji z podwieszonym prawdziwym uzbrojeniem.
Amerykanie nie kryją, jakie przesłanie miała nieść ich akcja. - Marsz słoni był demonstracją możliwości i siły lotnictwa wojskowego USA - napisano w oświadczeniu opublikowanym na stronie internetowej bazy lotniczej Osan, położonej około 40 kilometrów na południe od Seulu. Do pokazu użyto samolotów szturmowych A-10 z 25. Dywizjonu Myśliwskiego "Dragons" i myśliwców F-16 z 36. Dywizjonu Myśliwskiego "Fiends" oraz 179. Dywizjonu Myśliwskiego "Bulldogs". Łącznie były to 43 samoloty, 15 A-10 oraz 28 F-16. Wszystkie samoloty były uzbrojone.
Jak najszybciej w powietrze
Tak zwany "Marsz Słoni" to ćwiczenie alarmowego wysłania w powietrze wszystkich dostępnych w bazie samolotów. Tak ma wyglądać reakcja na np. wybuch wojny i informację o nadlatujących w kierunku bazy pociskach. Wszystkie samoloty są uzbrajane, w ciasnej formacji wyjeżdżają na pas i startują tak szybko jak to możliwe jedne po drugich.
Takie masowe starty zaczęto praktykować podczas II wojny światowej i wówczas piloci zaczęli mówić o "Marszu Słoni". Wzięło się to od skojarzenia z widokiem kilkudziesięciu bombowców strategicznych toczących się do punktu startu jeden za drugim.
Podczas ćwiczeń samoloty często nie odrywają się od ziemi. Poprzestaje się na przetrenowaniu jak najszybszego ustawienia się na pasie. Tak było w wypadku ostatniego wydarzenia w Osan. Podczas prawdziwego alarmu samoloty nie stałyby tak po prostu na pasie startowym ustawione w rzędy. Teraz okazję wykorzystano do robienia zdjęć i nagrań.
Podczas zimnej wojny tak zwane "Marsze Słoni" były chlebem powszednim dla załóg bombowców strategicznych. Ponieważ ich bazy były priorytetowymi celami dla radzieckich rakiet międzykontynentalnych, maszyny musiały być zdolne do jak najszybszego odlecenia z zagrożonego miejsca. Oznaczało to nieustanne ćwiczenie jak najszybszej reakcji ze stoperem w ręku. Wielkie bombowce takie jak B-52 miały startować w odstępie maksymalnie 12 sekund i odlatywać od lotniska kilkanaście minut po ogłoszeniu alarmu.
Autor: mk//gak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: USAF