Właśnie minęło pół wieku od rozpoczęcia najbardziej wyczekiwanego procesu sądowego od czasów Norymbergi. Kilkanaście miesięcy później oskarżony Adolf Eichmann, główny koordynator i wykonawca zbrodniczego planu Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej został w nim skazany na śmierć. Izraelski Instytut Pamięci Yad Vashem właśnie udostępnił w internecie wielogodzinne nagranie wideo z sali sądowej.
- W tym procesie mamy do czynienia z nowym rodzajem mordercy. Morderca, który popełnia swoje czyny zza biurka. I tylko od czasu do czasu czynił zło własnymi rękoma. Znamy tylko jeden przypadek, w którym oskarżony pobił na śmierć żydowskiego chłopca, który ośmielił się ukraść brzoskwinię z drzewa rosnącego obok budapeszteńskiego domu oskarżonego - mówił podczas procesu oskarżyciel Gideon Hausner.
Eichmann miał cały czas tylko jedną odpowiedź: Jestem niewinny.
Chęć zemsty
Doprowadzenie zbrodniarza wojennego przed sąd w Jerozolimie 16 lat po zakończeniu II wojny światowej było możliwe dzięki wieloletniej akcji izraelskiego wywiadu. Po szeroko zakrojonych wieloletnich poszukiwaniach Eichmanna agenci Mossadu dopadali go w Argentynie i potajemnie wywieźli do Izraela.
Zanim Eichmann trafił przed sąd spędził dziewięć miesięcy pod stałą obserwacją, która miała nie dopuścić do jego samobójstwa. Pilnowali go starannie wybrani strażnicy, których rodziny nie ucierpiały wskutek działań III Rzeszy. Tak wielka była chęć żydowskiej zemsty na architekcie Holocaustu.
Zza biurka
Ponad miesiąc po rozpoczęciu procesu światową opinię publiczną zaszokowały wspomnienia Eichmanna opublikowane przez 23-letniego wówczas dziennikarza tygodnika "Polityka" Daniela Passenta.
Dziś Passent mówi, że już wtedy wiedział, że wspomnienia nazistowskiego potwora będą prawdziwą dziennikarską bombą. Wielu współpracowników Eichmanna wciąż cieszyło się wolnością. - Dla sądu, dla opinii publicznej duże znaczenie miało każde nazwisko współpracownika, których Eichmann wymieniał. On oczywiście się bronił, że jest niewinny, że tylko spełniał decyzje, że to wszystko robił zza biurka, że nigdy z jego ręki włos nikomu nie spadł - wspomina dziś Daniel Passent.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24