- W czasie akcji ratunkowej przeszukuje się całe kompleksy ruin, nie mając pojęcia, czy tam ktoś jest. Ale trzeba szukać, bo jeśli ktoś jest uwięziony pod gruzami, potrzebuje naszej pomocy - tak o pracy ratownika mówi Piotr van der Coghen, były naczelnik jurajskiej grupy GOPR.
Jak powiedział van der Coghen w TVN24, każda katastrofa to przede wszystkim chaos: pozrywane linie telefoniczne, energetyczne, brak przejazdu. - Trudno zebrać informację o tym, co się naprawdę stało. Dlatego zwykle ofiar jest więcej niż mówią początkowe informacje - powiedział.
Dodał, że podczas akcji ratunkowej najtrudniejsze jest rozpoznanie sytuacji. - Każdy kraj leżący na terenie sejsmicznym ma wyspecjalizowane służby ratownicze, ale nie trzyma w gotowości tysięcy osób. A oni są potrzebni natychmiast - wyjaśniał. Dlatego zwykle potrzebna jest międzynarodowa pomoc, bo ważna jest skala użycia ratowników i psów, zwłaszcza na rozległym terenie. - Przeszukuje się całe kompleksy ruin, nie mając pojęcia, czy tam ktoś jest. Często opieramy się tylko na informacjach od ludzi. I nie zawsze się to potwierdza, ale trzeba szukać. Jeśli człowiek jest uwięziony pod gruzami, potrzebuje pomocy, a jeśli nie przyjdzie ona szybko, nie da się go uratować - dodał.
Jak domek z kart
Akcję poszukiwania van der Coghen porównał do "przedzierania się przez piętra, które zawaliły się jak domek z kart". Podkreślił też, że ważne jest rozplanowanie akcji, bo zespoły nie mogą się dublować. - Największy stres to stres dowódcy akcji - ocenił. Zauważył też, że najważniejsze jest zawsze życie ratownika, ale jego zadanie jest trudne i ryzykowne.
Trzęsienie ziemi o sile 7,2 stopnia w skali Richtera nawiedziło okolice miasta Wan we wschodniej Turcji. Według pierwszych szacunków, mogło zginąć w nim nawet tysiąc osób.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24