Sytuacja w Lisiczańsku w obwodzie donieckim na Ukrainie jest dramatyczna. Miasto jest pod ciągłym ostrzałem artyleryjskim ze strony sił rosyjskich. Ukraińcy wciąż mają nadzieję, że odeprą agresora, ale na razie wygląda na to, że są na przegranej pozycji - donosi BBC w korespondencji z atakowanego miasta.
Dziennikarze BBC dotarli do Lisiczańska, miejscowości w obwodzie donieckim. To niegdyś 100-tysięczne miasto jest pod nieustannym ostrzałem artylerii. Prezydent Wołodymyr Zełenski stwierdził niedawno, że wraz z sąsiednim Siewierodonieckiem to "umarłe" miasta.
Po drodze do miasta dziennikarze mijają szkielety spalonych pojazdów, wojskowych ciężarówek. Jak donoszą, czarny dym w oddali przypomina o ostatnim rosyjskim ataku.
Atak za atakiem
Podczas wizyty reporterów odgłos nadlatujących od strony rosyjskiej pocisków artyleryjskich miesza się z hukiem wystrzeliwanych przez Ukraińców rakiet Grad. - To pojedynek - ocenia zwięźle regionalny komendant policji Ołeh Hryhorow.
Czytaj więcej: "Rosjanie sami sobie strzelili w kolano"
Podczas gdy siły rosyjskie zbliżają się do miasta, część mieszkańców próbuje ewakuować się dzięki pomocy policji. Kilku cywilów w pośpiechu ładuje się na wóz opancerzony, wśród nich mały chłopiec w niebieskiej czapce z daszkiem. Na dźwięk kolejnego nadlatującego pocisku wszyscy kulą się i chowają. Później okaże się, że w wyniku tego ataku niedaleko od nich zginęła kobieta. Wyszła do ogrodu przed swoim domem, kiedy akurat Rosjanie rozpoczynali ostrzał.
Dziennikarze opisali również spotkanie z kobietą, która błądziła ulicami miasta, chowając w dłoni małą ikonę religijną. Jak czytamy w BBC, była w szoku, jej dom stanął w ogniu, kiedy spadły rosyjskie pociski.
Cienka linia
Jak opisują dziennikarze BBC, życie i śmierć w nieustannie atakowanym mieście oddziela cienka linia. - W Lisiczańsku, jeśli żyjesz, to oznacza, że to dobry dzień - ocenia komendant Hryhorow. - Każdy, kto twierdzi, że się nie boi, kłamie - dodaje. Policjanci, mimo dramatycznej sytuacji, wciąż starają się wykonywać swoją pracę. Jak przekazuje szef policji, ewakuowali już 37 tysięcy osób z regionu.
Jeden ostrzał artyleryjski następuje za drugim, ale odgłosy nadlatujących pocisków nie robią wrażenia na 67-letnim mężczyźnie, którego napotykają reporterzy brytyjskiego nadawcy. Nie ucieka, jak inni, do schronu. Dziennikarzom mówi, że musi dotrzeć do szpitala. - Kiedyś życie tu było spokojne. Normalne. Wojna wszystko zniszczyła. Nie ma wody, prądu, gazu. Jestem zdesperowany - mówi.
Wiele osób chowa się w piwnicach. Wychodzą na zewnątrz na przykład po to, by przygotować posiłek. - Całe nasze życie jest tutaj. Mam dużą rodzinę, braci, siostry, dzieci i wnuki. Wszyscy tu są. Nie myśleliśmy nawet o tym, by to zostawić - opowiada jedna z kobiet. - Wciąż mamy nadzieję, że wszystko będzie dobrze - dodaje.
Jak pisze BBC, w wojnie artyleryjskiej matematyka jest po stronie Rosjan. Ukraińscy oficjele przyznają, że na każdą jedną ukraińską wyrzutnię przypada 10-15 rosyjskich. Poza tym obrońcy zaczynają odczuwać braki amunicji.
Wymazywanie historii
Zdaniem dziennikarzy BBC widać wyraźnie, jaką wizję przyszłości dla Lisiczańska planuje Rosja. Bombardowania to wymazywanie historii miasta, Rosjanie chcą zrównać je z ziemią - komentują. Zwracają uwagę, że podobny los ma czekać Siewierodonieck. Trwają tam zacięte walki, poszczególne ulice przechodzą z rąk do rąk. Jeśli armii rosyjskiej uda się zająć miasto, będzie to kluczowe zwycięstwo dla Władimira Putina, otwierające mu drogę do reszty Doniecka.
Źródło: BBC