Sprawa domniemanego związku Arabii Saudyjskiej z zamachami w USA z 11 września 2001 roku budzi kontrowersje w stosunkach USA z tym tradycyjnie sojuszniczym krajem - pisze "Washington Post" w przeddzień wizyty prezydenta USA Baracka Obamy w Rijadzie.
W tym kontekście gazeta wspomina o przyjętej we wtorek jednomyślnie przez Senat ustawie umożliwiającej obywatelom USA ściganie przed amerykańskimi sądami obcych krajów podejrzanych o wspieranie terroryzmu. Ustawa nie wymienia z nazwy Arabii Saudyjskiej, ale jej autorzy nie kryją, że chodzi o umożliwienie rodzinom ofiar zamachów z 11 września wytoczenia spraw przeciwko Arabii Saudyjskiej za jej domniemane wspieranie zamachowców.
- Kto wspiera terroryzm na amerykańskiej ziemi, ten trafi w ręce wymiaru sprawiedliwości i zapłaci cenę - argumentował demokratyczny senator z Nowego Jorku, Chuck Schumer. Ustawa musi przejść jeszcze przez Izbę Reprezentantów, ale Biały Dom już zapowiedział, że będzie się jej przeciwstawiał, gdyż w odwecie grozi ona wytoczeniem w innych krajach analogicznych pozwów przeciwko USA. - Musimy rozważyć poważne, niezamierzone konsekwencje takiej legislacji. Mogłaby ona narazić USA na całym świecie. To niebezpieczna propozycja - powiedział rzecznik Białego Domu Josh Earnest.
Saudyjski sprzeciw
Arabia Saudyjska stanowczo odrzuca rozwiązanie dopuszczone w ustawie, stojąc na stanowisku poszanowania jej suwerenności państwowej i nieograniczonego immunitetu, jakim cieszą się kraje przed zagranicznymi sądami.
- Kongres podważa zasadę suwerennego immunitetu, co mogłoby przeobrazić prawo międzynarodowe w prawo dżungli - powiedział saudyjski minister spraw zagranicznych Adil ibn Ahmad ad-Dżubeir. - Dlatego przeciwstawia się temu administracja Obamy i każdy inny kraj świata - dodał.
Amerykańskie raporty
Arabia Saudyjska stanowczo odrzuca też oskarżenia, że miała cokolwiek wspólnego z atakami na Nowy Jork i Waszyngton sprzed blisko 15 lat. Pożywką dla takich zarzutów, wysuwanych przez część rodzin ofiar i amerykańskich polityków, jest utajnienie 28 stron (na 838 ogółem) raportu Kongresu USA z 2002 roku poświęconego atakom. Są tam - domniemuje się - dane wskazujące na jakieś związki Arabii Saudyjskiej z zamachami, idące dalej niż powszechne znany fakt, że 15 z 19 terrorystów było Saudyjczykami należącymi do Al-Kaidy dowodzonej przez innego bogatego Saudyjczyka - Osamę bin Ladena.
W innym raporcie komisja USA ds. zamachów 9/11 stwierdziła w 2004 roku, że nie znalazła "żadnych dowodów na to, że saudyjski rząd jako instytucja albo wysocy rangą przedstawiciele saudyjskich władz indywidualnie wsparli finansowo" ataki. Zdaniem krytyków tak sformułowany tekst nie wyklucza ostatecznie związków Arabii Saudyjskiej z zamachami. "Wzniecone na nowo kontrowersje dają o sobie znać w czasie napiętych stosunków między Waszyngtonem a Rijadem. Syryjski konflikt skierował więcej uwagi ku wahhabizmowi nauczanemu w wielu saudyjskich meczetach. Niektórzy łączą ten fundamentalistyczny odłam islamu z ekstremizmem bojowników z Państwa Islamskiego. Niedawny komentarz Obamy sugerujący, że stosunki Waszyngtonu z Rijadem są skomplikowane i że Arabia Saudyjska może być zmuszona do podzielenia się Bliskim Wschodem z Iranem, sprowokowały gwałtowną reakcję w saudyjskich kołach politycznych" - pisze "Washington Post".
Autor: mtom / Źródło: PAP