Amerykanin zginął w czasie krwawych starć, do jakich doszło w Aleksandrii w Egipcie między zwolennikami i przeciwnikami prezydenta Mohammeda Mursiego. Męzczyzna zmarł na skutek rany zadanej nożem w pierś - potwierdził dyrektor miejscowego pogotowia.
Amerykanin miał stać w tłumie protestującym pod siedzibą Bractwa Muzułmańskiego w mieście, które zostało zaatakowane przez część protestujących. Kręcił film swoim telefonem, gdy jeden z demonstrantów wyciągnął nóż i go pchnął. Amerykanin został przewieziony do szpitala, a tam zmarł.
Ponad 100 rannych, druga ofiara to zwolennik prezydenta
Protestujących były dziesiątki tysięcy. Podpalili oni siedzibę rządzącej Partii Wolności i Sprawiedliwości w dzielnicy Sidi Gaber. 54 osoby odniosły rany podczas starć. W piątek wieczorem nad gmachem unosiły się kolumny czarnego dymu.
Uczestnicy demonstracji opozycyjnych i zwolennicy Mursiego walczyli ze sobą na kamienie. Oskarżają się też nawzajem o rozmieszczenie na dachach domów strzelców wyborowych.
Poza Amerykaninem zabity został jeden ze zwolenników prezydenta. W sumie w ciągu ostatnich kilku dni zginęło w Egipcie już sześć osób. Według personelu szpitala polowego założonego naprędce w meczecie Aser al-Islam w Sidi Gaber, w Aleksandrii udzielono pomocy 143 rannym. Większość miała rany od pocisków śrutowych.
W Egipcie doszło w tych dniach do największego napięcia politycznego od czasu dojścia Mursiego do władzy - napisała z Kairu agencja AFP.
Autor: adso//bgr / Źródło: Reuters