"Jedyne, co mogę im dać, to uścisk dłoni przez trzy pary rękawiczek"

Źródło:
TVN24

Lekarze na całym świecie walczą o życie pacjentów zakażonych koronawirusem. Najtrudniejsza sytuacja jest we Włoszech, gdzie zmarło już ponad 16 tysięcy ludzi. W tej walce ważna jest też ochrona zdrowia pracowników szpitali i ich bliskich. Maria Mikołajewska rozmawiała z pielęgniarką Leticią Fumagalli, która swojej rodziny nie widziała od miesiąca. Każdego dnia idzie do pracy ze strachem o pacjentów i bliskich. Materiał magazynu "Polska i Świat".

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE NA TVN24 GO >>>

KORONAWIRUS – NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE. RAPORT TVN24.PL >>>

24-letnia Leticia Fumagalli jest jedną z najmłodszych pielęgniarek w mediolańskim szpitalu. W rozmowie z reporterką "Polski i Świata" Marią Mikołajewską podkreśla, że zawsze stara się myśleć pozytywnie. - Zwłaszcza teraz, kiedy dzwonię do rodziców, uśmiecham się i chcę pokazywać, że jestem spokojna - dodaje.

"Cały czas mam przed oczami twarze ludzi, którzy umarli"

Prawda, jak przyznaje, wygląda jednak inaczej. Zdradza, że "wir negatywnych emocji, które pojawiły się w ostatnich tygodniach, dosłownie ją porywa". - Strach, smutek, straszny ból, frustracja, poczucie niemocy. Cały czas mam przed oczami twarze ludzi, którzy umarli - mówi.

Leticia Fumagalli jest pielęgniarką od niespełna roku. Pracowała na bloku pooperacyjnym na oddziale intensywnej terapii. - Tak było przed epidemią. 9 marca przekształciliśmy się całkowicie w oddział COVID-19 - informuje.

Opowiadając o swojej pracy, wspomina, że przed wejściem na oddział medycy muszą ubierać się w środki ochrony osobistej i robić to w określonej kolejności, by jak najbardziej zredukować ryzyko zakażenia przy pracy.

- Oczywiście wiemy, że nawet w takim ubraniu nie ma czegoś takiego, jak "zerowe ryzyko" - przyznaje. - Nasze dyżury trwają po sześć godzin po to, żebyśmy pracowali bez przerwy i nie wychodzili w trakcie. Pielęgniarstwo to już coś innego, począwszy od przygotowania do pracy. Ludzie, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy, kontrolują nas w trakcie ubierania się i zdejmowania ubrań ochronnych - dodaje.

"Za każdym razem jest strach"

24-letnia pielęgniarka podkreśla, że kontrola dotyczy zwłaszcza procedury zdejmowania ubrań ochronnych. - To najbardziej ryzykowny dla nas moment, w którym łatwo możemy się zakazić - wyjaśnia.

- Jak już wejdziemy na oddział, nie możemy z niego wychodzić, nie możemy jeść ani pić. Opieka nad chorymi jest dla nas zupełnie nowa, począwszy od tego, że pacjenci leżą na brzuchu. Jak tylko to się zaczęło, wyprowadziłam się z domu rodzinnego. Teraz mieszkam z koleżanką, która pracuje na tym samym oddziale co ja - mówi Leticia Fumagalli.

Młoda pielęgniarka zdradza, że bardzo tęskni za życiem w rodzinnym domu. - Tęsknię za dziadkami, których nie widzę od ponad miesiąca, za moim chłopakiem, za bratem i rodzicami - przyznaje. - Brakuje mi lekkości, z jaką wcześniej chodziłam do pracy. Teraz za każdym razem jest strach. O siebie boję się mniej, bo ryzyko zakażenia jest związane z moim zawodem, ale przede wszystkim obawiam się że przeniosę koronawirusa na innych - dodaje.

Leticia Fumagalli, która na co dzień mieszka z rodzicami i bratem, przyznaje, że nie wyobrażała sobie, że tak będzie wyglądała jej praca. - Pielęgniarstwo to wiedza medyczna i umiejętności, ale i empatia do osoby, którą się opiekujemy - zwraca uwagę 24-latka. - Ta empatia stała się kluczowa, teraz trzeba mieć jej jeszcze więcej, bo osoby, którym pomagamy, są same: ich bliscy są albo w kwarantannie, albo nie mogą się zbliżać, żeby się nie zakazić. Pacjenci mają tylko nas, ci umierający też - dodaje.

"Medycy są u kresu sił, szpitale upadają, a zakażeń jest coraz więcej"

Młoda pielęgniarka opowiada, że chociaż pracownicy służby medycznej mają na sobie po trzy pary rękawiczek - trzymają chorych za ręce, a oni odwzajemniają się mocnym uściskiem. - W pełnym ubraniu ochronnym nawet uśmiech jest trudny: uśmiechamy się oczami, bo tylko je widać zza maseczek. Większość osób na moim oddziale umiera jednak nieświadomie: są nieprzytomni i intubowani - mówi pracownica mediolańskiego szpitala.

Na portalach społecznościowych, we włoskich i światowych mediach, pojawiają się zdjęcia personelu medycznego, który z przemęczenia zasypia przy biurkach, medycy mają na twarzach odciśnięte maseczki i gogle. Leticia Fumagalli przyznaje, że to ich codzienność.

- Lekarze mają dwunastogodzinne dyżury. Pracujemy w strojach, które są ciężkie, pod którymi się pocimy. Przez maseczkę ciężko się oddycha, nosimy trzy pary rękawiczek, które ograniczają nam ruchy. Nawet najprostsze czynności pielęgnacyjne w takim stroju stają się skomplikowane. Osoby ciężko chore, czyli te, które są u nas, muszą leżeć na brzuchu, co wymaga od nas dużej siły fizycznej. Żeby przewrócić pacjenta na plecy, potrzeba 5-6 pielęgniarek - wyznaje.

Zapytana o to, jak teraz radzą sobie mediolańskie szpitale, odpowiada, że sytuacja wciąż jest krytyczna. Pielęgniarka informuje, że wciąż, jak tylko zwalnia się łóżko, natychmiast zajmuje je kolejny chory w bardzo ciężkim stanie. - Za każdym razem wydaje się nam, że zaczynamy wszystko od zera - dodaje.

Leticia Fumagalli podkreśla, że "medycy są u kresu sił, szpitale upadają, a zakażeń jest coraz więcej". Apeluje, by pozostawać w domach i podporządkowywać się zasadom bezpieczeństwa. - To, że jesteście w domu, nie jest dla was karą, jest waszym przywilejem. Nie jesteście uwięzieni, jesteście bezpieczni - podkreśla.

Autorka/Autor:Maria Mikołajewska, asty/pm

Źródło: TVN24

Źródło zdjęcia głównego: TVN24